napisał(a) Mariuszn74 » 09.05.2008 13:36
1999 r. pierwszy wyjazd do słowenii / chorwacji. Fiat Uno z instalacją gazową na pół bagażnika, 2 pary, namioty / jedzenie na 2 tyg - czyli bardzo ciasno.
Przejście pl - skk, pada deszcz, godz. 22. Pan celnik każe nam zjechać na bok i wypakować wszystko z bagaznika
Zadaje inteligentne pytania, np. pokazując na zbiornik lpg: "Co to jest". Gaz - odpowiadam. "A to?" - pokazuje na butlę do kuchenki. "Też gaz" odpowiadam. "Co tam jest?" - pyta, pokazując na menażki. Nic tam nie ma - odpowiada moja niczego nie świadoma koleżanka. Otworzyć! - a w środku pełno lekarstw
Dobrze, że nie wziął psa od narkotyków
Do kompletu były jeszcze pytania o ilość wywożonych ziemniaków - do dziś nie wiem, o co mu chodziło. Ziemniaków (oprocz tych w postaci czipsów na drogę) nie mieliśmy, może jakaś "choroba ziemniaczana
Po opuszczeniu przejścia postanawiam się zatrzymać, żeby ochłonąć i zadzwonić do domu. Zjeżdzam i ... policyjny słowacki kogut. Zakaz zatrzymywania - faktycznie był, tylko po tych emocjach go przeoczyłem. No i 200 skk pokuty
pan był nieprzejednany, dobrze że przyjął złotówki, choć był niezadowolony, że musi jechać je wymienić
Po takim początku reszta drogi na szczęście bez żadnych przeszkód.
W powrotnej drodze tylko jedno zdarzenie, podobne do tych, o których pisało już kilka osób. Przed granicą węgiersko - słowacką zatrzymuje nas lotny patrol ichnich"wopistów". Sprawdzają wszytkie dokumenty, co jest w bagażniku, i do widzenia.
Ale cały wyjazd wspominam bardzo przyjemnnie