.
Zmajeva Špilja
Drakonjina špilja
Zmajeva pećina
Klik, klik, klik, klik, klik, klik, klik, klik...
00385915149787 – to numer do przewodnika, ups, przepraszam, Przewodnika o nazwisku Zoran Kojdić, który ma klucz i monopol na prowadzenie wycieczek do jaskini-pustelni. Jeden i drugi dzierży on niewątpliwie słusznie, ponieważ wyprawa z Zoranem to niesamowita podróż nie tylko po historii tych ziem czy historii Chorwacji, ale i całej słowiańszczyzny, jej dawnych wierzeń, późniejszej inkulturacji chrześcijaństwa, po sztuce i uprawie winorośli, po starej bračkiej chałupie i mistycznych zakątkach na stokach Vidovej Gory.
Jeśli tylko macie sprawne nogi i trochę wytrzymałości, koniecznie wybierzcie się na wyprawę z Zoranem!
Właściwie powinnam tutaj tylko wstawić link do relacji Wojtka, który całą wycieczkę opisał wprost doskonale, łącznie z wieloma faktami z opowieści Zorana. Bardzo Ci, Wojtku, dziękuję . Ponieważ jednak cała wyprawa zrobiła na mnie wielkie wrażenie, pozwolę sobie pisać dalej.
Dzięki Wojtkowi wiedziałam, że wybierać się samopas do Zmajevej Špilji nie ma po co. Zadzwoniłam więc do Zorana Kojdicia i umówiłam naszę ekipę na następny poranek, godz. 8.30, pod tabliczką z jego numerem telefonu w pobliżu parkingu w Murvicy.
- Take good walking shoes and a lot of water – mówi Zoran, a my staramy się zastosować do jego zaleceń. No, prawie wszyscy, bo część grupy tradycyjnie się wyłamuje z zarządzenia o obuwiu...
Zjeżdżamy zakrętasami w stronę Bolu (WOW! ) a potem odbijamy na Murvicę. Parking po lewej kawałek za konobą Marija o tej porze jest jeszcze prawie pusty. Wkrótce nadchodzi Zoran, macha zniechęcony ręką na sandałki moich chłopców, zgarnia naszą dziewiątkę oraz rodzinkę Francuzów i ruszamy...
...po czym szybko zatrzymujemy się przy kamiennym, pustym domu dziadków przewodnika, by posłuchać o historii Murvicy, tradycyjnym domostwie, zarazie jaka dopadła tutejsze winnice, wielkiej emigracji, która z tego wynikła i wielu innych... Potem ruszamy dalej...
Wokół zachwyca cała masa kwitnących agaw - Zoran mówi, że odkąd żyje (a będzie to już około 40 lat) nie widział jeszcze tutaj aż tylu naraz.
Idziemy coraz wyżej i wyżej... i właśnie z powodu tego „wyżej i wyżej” zdjęć z tego odcinka drogi brak – zwyczajnie się zasapałam, spociłam, ledwo zipałam i nie w głowie mi było jeszcze pstrykanie fotek. Droga jest zdecydowanie bardziej stroma niż do Blacy, duuużo mniej wygodna i o wiele bardziej męcząca, szczególnie w panującym już rano upale.
BTW, niekoniecznie trzeba zabierać dzieci. Nasza Anula po prostu nie ma wyjścia, na półkę jej nie odłożymy, więc łazi za nami dzielnie gdzie trzeba. Jednak była to nasza pierwsza chorwacka (i nie tylko) górska wycieczka (a na dobrych paru już z Anią byliśmy), kiedy nieco się o nią niepokoiłam – czy da radę, czy nie jest to zbyt wyczerpujące i czy nie strzeli w końcu focha z nudów, nie kumając ni w ząb o czym ten wielki facet gada... Okazała się nad wyraz wytrzymała (nawet tradycyjnie już bardziej niż młodzież) i na każdym postoju pierwsza odzyskiwała siły, nie mniej jednak przy takich maluchach może lepiej zwiedzać Zmajevą Spilję na raty – najpierw jedno z rodziców w górę do jaskini a drugie na plażę w Murvicy z maluchami, a następnym razem vice versa. Tak sobie przynajmniej myślę – bo rezygnacji z takiej wycieczki na pewno nie polecę...
W końcu jesteśmy już dość wysoko i zatrzymujemy się przy jednych z ruin klasztorów-pustelni, jakich nie brakuje na tych zboczach Brača. To jeszcze nie Smocza jaskinia - eremici z Poljicy znaleźli tu wiele doskonałych kryjówek uciekając przed turecką nawałnicą w XV wieku. Siadamy w kręgu na kamieniach i się zaczyna... Lecą na tapetę przedchrześcijańskie wierzenia mieszkańców tych ziem, odzwierciedlające je nazwy miejsc na wyspie, słowiańska mitologia, porównanie bogów różnych narodów, podobieństwa, różnice, śledzenie etymologii nazw okolicznych wsi i zatok, itd., itp. Szczena opada mi coraz niżej i niżej, żałuję, że nie nagrywam tekstu, bo tak na raz nijak wszystkiego nie spamiętam, a można by tego słuchać wiele razy...
Zoran snuje opowieści po angielsku, a Anka, która zdążyła się już zregenerować i znudzić, zaczyna krążyć wokół kamienia na środku przed przewodnikiem. Nic nie mówi, nawet nie śpiewa, ale im bardziej i szybciej krąży, tym mocniej Zoran się dekoncentruje, gubi wątek, zacina, aż wreszcie wybucha śmiechem i mówi, że nie daje rady gadać jak mała krąży. Hmmm, dziwne... może faceci tak mają... Usuwam ją na bok, ale tam nie ma takiego fajnego kamienia do okrążania, nudzi się jeszcze bardziej, więc po chwili wraca... Zoran mocno się stara, historia się powtarza, aż wreszcie porzucamy już słowiańskich bogów, zmajów i inne stwory i idziemy oglądać ruiny eremu. Zatem – lepiej nie zabierać małych krążowników na tę wycieczkę.
Cdn.