Na początek utwór, który śpiewałam w głowie przez cały ten tydzień na morzu a którego tekst stał się mi tak bardzo bliski i - choć zdaję sobie sprawę, że autor tekstu miał na myśli zupełnie co innego niż ja – zgadzam się niemal z każdym słowem z piosenki.
On zmienił mnie...mój Charlie Charlie..... to zaczęło się latem rok wstecz....
Kiedy w nienormalnym roku 2020 kończyliśmy wakacyjny rejs – stałam na plaży w Biogradzie i mówiłam sobie: wrócimy tu za miesiąc bo inaczej oszaleję!
I już już myśleliśmy, że uda się zrealizować to marzenie.
A wtedy załoga po kolei zaczęła się sypać – jednemu coś nagłego niemożliwego do przesunięcia pojawiło się w terminarzu, drugiej wyszedł pozytywny test na paskudne choróbsko i czekała ją kilkutygodniowa antybiotykoterapia (kroplówki dwa razy dziennie więc bez szans na wyjazd bo niestety nie mieliśmy pielęgniarki na pokładzie).
Nie wyszło.....
Ale pomysłu na październikowe żeglowanie nie odpuszczaliśmy.
W 2021r wyjeżdżaliśmy z Murteru z identyczna myślą – musimy wrócić na morze za 5 tygodni.
I od razu po powrocie z wakacji rozpuściliśmy po znajomych wici o pomyśle na rejs.
I znowu nie było łatwo zebrać chętnych – chcieli ale nie mieli możliwości.
A my wciąż liczyliśmy, że jednak się uda.
Na pięć dni przed ewentualnym wyjazdem w końcu trzy osoby były na bank chętne i z możliwością wyjazdu.
OK. – to poszukajmy jachtu.
We wtorek przed planowanym piątkowym startem podróży mieliśmy na tapecie dwie łodzie.
Wybór nie był prosty.
Pierwsza łódź – Oceanis 331 z Trogiru.
Trzy kajuty – przy pięciu osobach na pokładzie idealny układ – nikt nie musi spać w mesie.
Kolejny plus – miejsce startu.
Trogir – jak my tam dawno nie byliśmy a przecież to takie piękne miasto.
Warto sprawdzić co przez te lata się w nim zmieniło.
Poza tym to blisko wysp, fajnych portów – czego chcieć więcej?
Ale na minus hotelowość jachtu – rolowany grot, znane nam bardzo słabe właściwości nautyczne takiej jednostki – pływaliśmy identycznym wiele lat temu.
Jednak ponieważ oferta na jacht była bardzo korzystna wstępnie zarezerwowałam go na nasz termin – nie chciałam zostać bez niczego gdyż na rynku czarterów było pusto – ofert brak.
I drugi interesujący nas jacht – Elan 340 Charlie.
Dwie kajuty – ktoś musi spać w mesie – kiepsko.
Miejsce startu – Biograd na Moru – jak tam jest brzydko, gdzie mu do Trogiru – to drugi minus!!!
I do wysp i pięknych dalmackich portów tak daleko – to już trzeci punkt na nie!!!
Ale za to sam jacht – regatowa jednostka z pełnolistwowym klasycznym grotem i długim (2,2m) kilem.
Kusi, oj kusi mimo tych minusów.
Tylko cena za czarter nam nie pasuje.
Czekamy na naszego agenta – on dopiero w środę będzie dostępny – na dwa dni przed naszym wyjazdem.
Czy Elan nie zniknie w tym czasie?
Siedzimy jak na szpilkach gdyż oboje z Kapitanem wiemy doskonale czego chcemy.
Chcemy regatowego Elana!!!!
Chcemy Charliego!!!!!
W środę od rana stres – czekamy na ofertę.
Pojawia się.
Satysfakcjonuje nas więc decyzja jest natychmiastowa: bierzemy Elana!!!
I tak 29 września 2021r Elan staje się nasz.
W czwartek jeszcze testy – kolejny stres.
Bo teraz szał na pozytywne więc kto wie co nam wyjdzie?
Dzięki Bogu dla nas i całej Załogi wzięli z tej szuflady z negatywnymi czyli pozytywnie.
Więc w piątek po południu – 1 października 2021r. nasza Załoga powoli zjeżdża do nas do domu.
W ten rejs jedziemy w pięcioro: Kapitan, znana tutaj wszystkim Kasia, Jola -pływała z nami dwa dni po Mazurach i nigdy nigdzie więcej oraz Dejwid H. (oboje pierwszy raz na morzu, Dejwid H. do tej pory generalnie na plaży – to słynne nazwisko....) i oczywiście ja.
Spakowanie całej naszej piątki z bagażami to pierwsze wielkie wyzwanie do pokonania.
Wyzwanie – gdyż po raz pierwszy od wielu lat jesteśmy zmuszeni pojechać osobówką.
W drogę zabierze nas Toyota Camry – a ta niestety w porównaniu z busem ma ciut mniejszy bagażnik (tak ze trzy razy mniejszy).
A my jak zawsze wszystkiego mamy dużo.
Już na naszym podwórku okazuje się, że toreb z ubraniami to my nie zmieścimy – wszyscy muszą przełożyć swoje ubrania do worków na śmieci i tak je upychamy.
Ok.....weszło.....
Nawet bagażnik się zamknął.
I wtedy Kapitan wziął do ręki gitarę a ja z nostalgią patrzyłam wiedząc, że ona tym razem nie popłynie z nami w rejs....
A wtedy Kapitan oznajmił: gitara jedzie z nami!!!!
Ale że jak????
Zaraz zobaczycie – odpowiedział.
I umocował ją – na siatce i trytytkach pod dachem – przed naszymi oczami – i pojechała!!!!
Przed wyjazdem robimy sobie z Kapitanem tradycyjne zdjęcie.
Oczywiście mamy na sobie koszulki z naszego pierwszego celu podróży – Gadovej Peci.
Kilka minut po 18 mościmy się w samochodzie, siadam za kółko i czas rozpocząć tą szaloną podróż!
Prowadzę do Barwinka.
Tam ostatnie tankowanie auta w kraju (5,89 za litr), zmiana za kierownicą i śmigamy dalej.
Kilka minut po trzeciej w nocy przejeżdżamy przez piękny Budapeszt.
Niecałe dwie godziny później zatrzymujemy się na ostatniej węgierskiej stacji na tankowanie i toaletę.
Obok nas stoi auto na polskich blachach a w nim podsypia taki ktoś.
Przed godziną szóstą w końcu przekraczamy chorwacką granicę starym przejściem w Letenye.
Na pytanie o testy odpowiadam tylko: tranzyt i możemy jechać dalej.
Nasi Panowie śmieją się, że muszą się napić żeby mieć te chorwackie pół promila.
Jeszcze ze dwie godziny i kolejna granica – ze Słowenią.
Już za chwileczkę będziemy na miejscu!!!