Adriatyk nie zawsze jest cukierkowo-lazurowy. W porcie w Hvarze obecnie jest tak:
https://www.facebook.com/photo?fbid=152 ... 8904709516
Kapitańska Baba napisał(a):To było najdziksze półtorej godziny w naszym żeglarskim życiu.
Kapitańska Baba napisał(a):Zmęczenie i emocje zaczynają z nas wychodzić.
Bierzemy po szklance cyca.
Chris_M napisał(a):Adriatyk nie zawsze jest cukierkowo-lazurowy. W porcie w Hvarze obecnie jest tak:
"wiola2012"]
O Matko Kochana, aż tak!? Tytuł głosi "Dzika jazda", ale nie myślałam, że najdziksza
No nie wiem czy szklanka by mi wystarczyła, żeby ukoić nerwy i opanować strach. Albo bym się po takiej przygodzie zakochała w żeglowaniu, albo nigdy nie wsiadła na łódkę . Czytając Twój opis boję się, że to drugie . Ale emocje!
Chris_M napisał(a):Gdybym ja mojej żonie zafundował taki urlop, to w następnym sezonie żeglowałbym co najwyżej palcem po mapie
Kapitańska Baba napisał(a):Chris_M napisał(a):Gdybym ja mojej żonie zafundował taki urlop, to w następnym sezonie żeglowałbym co najwyżej palcem po mapie
Dlatego jeździsz tam w sezonie?
Lubię wyzwania, lubię adrenalinę. Fajnie jak jest ciepło ale trochę wiatru czy chłodu to nic strasznego Tu w Chorwacji było ciepło. Juz teraz zapraszam Cię na relację z kolejnego rejsu po Charlim - tam zobaczysz co to ziąb
Jak pogoda nie jest choć chwilami wymagająca zaczynam się nudzić. Taki ze mnie dziwak
Zresztą nie tylko w żeglarstwie - teraz na przykład jestem w trakcie ogromnej zmiany w swoim życiu i liczę, że się powiedzie i nie będę żałować
"Chris_M"]
Dokładnie tak!
Jeśli to będzie rejs polarny, to nie obiecuję, że będę go śledził.
Mnie zawsze marzyło się żeglowanie po ciepłych wodach, a zima jest od tego, żeby jeździć na nartach!
Ja jestem już w takim wieku, ze cenię sobie wygodę i komfort
Brzmi to dość niepokojąco i wyobraźnia podsuwa mi na myśl różne niedobre scenariusze.
Ale mimo wszystko życzę Ci powodzenia.
Kapitańska Baba napisał(a):Plan na nocleg tego szalonego dnia to Tribunj.
Mamy jeszcze ze 6 mil, przy tym tempie żeglugi max za półtorej godziny będziemy już przy nabrzeżu z ciepłą herbatą w dłoniach.
Nie powiem – przy moknięciu prawie od rana po głowie już chodziły myśli o gorącym napoju – choć zimno nie było, to raczej po prostu chęć wypicia herbaty z cytryną.
Ale trzeba uzbroić się w cierpliwość.
Jeszcze trochę.
Poszłam za ster – Kapitan chciał trochę odpocząć pod pokładem i popatrzeć na mapę.
Mimo bardzo silnego wiatru (cały czas średnia prędkość wiatru była powyżej 30 węzłów, w szkwałach więcej - czyli cały czas 7 Beauforta) i niewielkich rozmiarów Charliego żegluga nie nastręczała absolutnie żadnych problemów.
Długi kil (2,2m), bardzo długa płetwa sterowa, dobrze dobrana powierzchnia ożaglowania sprawiały, że Charlie mimo bardzo głębokiego przechyłu (relingi co chwilę były bardzo dokładnie obmywane morską wodą) prowadził się niezwyke lekko.
Nie ostrzył, ster można było trzymać prawie jednym palcem.
Jak dobrze, że go mamy a nie hotelówę oceanisa, tamto badziewie dziś by nie płynęło.
To byłaby walka a nie radość z żeglugi w trudnych warunkach.
Stałam za sterem w maksymalnym skupieniu bo jednak nigdy nie wiadomo kiedy dmuchnie mocniej.
Trzeba wszystkiego pilnować.
Bryzgów wody i deszczu już prawie nie czułam – człowiek się szybko adaptuje do warunków wokół.
Jedyne co czułam to ekscytacja żeglugą.
Płynęłam tak może pół godziny, może trochę dłużej.
Załoga całkowicie wyluzowana prowadziła dysputy o gotowaniu, o przepisach, o pieczeniu ciast i takie tam.
Zero stresu czy marudzenia na niedogodności związane z deszczem i morską wodą na ubraniach.
Zbliżałam się do małej wysepki.
Nie chcąc tracić wysokości i iść za wyspę zawołałam Kapitana aby przyszedł na górę.
Trzeba było zrobić zwrot a nie chciałam tego robić tylko z Załogą.
Przy tym wietrze jaki nam dmuchał zwrot musiał być wykonany perfekcyjnie, bez łopotu żagla gdyż groziło to jego porwaniem.
Z ciszy jaką miał pod spodem musiało Go nieźle owiać – ponad 30-węzłowy st
Kapitan powoli ubrał się w sztormiak, założył szotówki, wyszedł na zewnątrz.
ały wiatr to nie zefirek.
Muszę powiedzieć, że zawołałam Kapitana w idealnym momencie.
W chwili gdy dziób przechodził linię wiatru na zwrocie Matka Natura spuściła na nas pierwszy podmuch, który absolutnie nie łapał się do mierzonych przez nas dziś prędkościach wiatru .
Krzyknęliśmy we dwoje : zwijamy foka!!!
Raz, dwa i był już bezpiecznie zwinięty na sztagu.
Kapitan uruchomił silnik (mi nie pozwalał go dotykać z obawy przed ponownym rozładowaniem akumulatora), i natychmiast zrzuciliśmy również grota.
I rozpoczęła się najdziksza jazda w całej historii naszej żeglugi.
Jeśli wcześniej cały czas wiało ponad 30 węzłów to boję się myśleć jaką siłę miał wiatr teraz.
Chyba proroctwo z porannego słoika z numerem 10 nie było absolutnie na wyrost.
Wiatromierz nie działał a nie było możliwości wyjąć ręczny.
Wiatr zrywał grzbiety fal i niósł tę kurzawę po morzu.
Widoczności prawie nie było.
Mimo, że byliśmy między wyspami w ciągu 2-3 minut fale zrobiły się bardzo duże.
Dziób Charliego wspinał się na nie aby po chwili opaść rozbryzgując wodę wszędzie dokoła.
Najgorzej było z oddychaniem – stojąc za sterem nie miałam możliwości zaczerpnąć tchu.
Musiałam albo odwrócić twarz aby być tyłem do wiatru albo zakryć ją ręką i wtedy z trudem zaczerpnąć oddech.
Inaczej nie dało się.
No i sama twarz – woda niesiona przez wichurę – i ta z morza i ta z wciąż lejącego deszczu – uderzała nam w twarze dając odczucie wbijanych w policzki igieł lub czegoś bardzo ostrego po prostu tnącego nam skórę.
Potwornie bolało.
Sterowanie to była walka z wiatrem, falami, wodą, dzikim bólem i brakiem tchu.
A tu do tego wszystkiego jakiś duży statek gonił nas od rufy.
Powinniśmy byli ustąpić drogi ale w tych warunkach nie dało się.
Sternik kolosa widział co się dzieje i bez problemu zmienił swój kurs abyśmy my nie musieli tego robić.
Było to bardzo miłe z jego strony, dziękujemy.
Tak, prognozy zapowiadały borę ale do licha – nie aż taką.
To huragan!!!
Po pierwszych chwilach które potrzebowaliśmy do opanowania łodzi zaczęliśmy się zastanawiać co dalej.
Do Tribunj zostało nam niewiele ponad 4 mile.
Niby nie daleko.
Ale po pierwsze czy w porcie będą wolne miejsca?
Czy nie wygonią nas bo wszystko zajęte?
Niby tam jest też marina ale przy takiej borze absolutnie nie da się do niej wpłynąć, ona jest otwarta na borę wiec odpada całkowicie.
No i te cztery mile – czy silnik wytrzyma taka dzika jazdę pod wiatr?
I jak już w porcie odwrócić się rufą pod wiatr żeby zacumować?
Tego właśnie obrotu jak i potem jazdy rufą pod wiatr obawialiśmy się najbardziej.
Nie ufaliśmy naszemu małemu silnikowi za nic.
Obok jest Zlarin a w nim również duże nabrzeże.
Ale ono też otwarte na borę – odpada.
Kapitan wspomina o zatoczce na Tijat.
Tam były bojki i zatoka wydaje się być osłonięta.
Patrzy na mapę, na to gdzie jesteśmy.
Do zatoki mamy około milę.
Proszę Go aby przejął ster, też chcę spojrzeć na mapę.
Zerkam, wracam na górę.
Głośno się zastanawiamy.
A co jeśli bojek już nie ma?
Jeśli sprzątnęli je tak jak na Vrgadzie?
To będziemy martwić się później.
Decyzja: płyniemy tę milę i sprawdzimy zatokę.
Kiedy patrzę na Zlarin doświadczam ciekawego uczucia: pragnienie bycia w porcie, przy nabrzeżu jest ogromne.
Człowiek szuka bezpiecznej przystani.
Ale wiem, że to miejsce byłoby pułapką – przy tym huraganie nie ma absolutnie możliwości zacumować w Zlarinie, skończyłoby się to rozbiciem jachtu jak nie jakimś większym nieszczęściem.
Nie jest łatwo brnąć dalej w morze ale nie ma wyjścia.
Fale cały czas rosną a bora nie ma absolutnie zamiaru ustąpić.
Strasznie jestem ciekawa ile wiało i ciągle myślę co tam musiało się dziać skoro wcześniejsze 35 węzłów wydawało się jedynie delikatnym wiaterkiem???
Mijamy jedną wyspę lewą burtą, widać kawałek otwartego morza.
Po chwili już mamy kolejną wyspę na trawersie.
A przed dziobem niewyraźnie zaczyna majaczyć Tijat.
Jest już całkiem blisko tylko przez pył wodny niesiony wiatrem słabo go widać.
Muszę tutaj wrócić do mijanych wczoraj okrętów marynarki wojennej.
Myślę, że sytuacja w której się znajdowaliśmy wyjaśniła dokładnie ich szybkie płynięcie.
One po prostu uciekały przed sztormem.
Normalna praktyką jest, że gdy zapowiadany jest silny sztorm marynarka wojenna albo wychodzi w morze aby spędzić trochę niezbyt komfortowego czasu na wodzie albo jeśli ma taka możliwość – przestawia się w bezpieczne miejsce.
Takie działania mają uchronić statki przed ewentualnym uszkodzeniem ich w sztormowym porcie.
Oni uciekali, my – zmuszeni goniącym nas czasem zdania łodzi – płynęliśmy w borę.
Ale teraz nasze głowy zaprzątał tylko Tijat.
Jeszcze niecała mila...
Już tylko pół....
Widać zatokę, widać maszty....
Czy są bojki?
A jeśli tak – czy jest jakaś wolna???
Wpływamy w zatokę i nagle robi się tak cicho....i spokojnie.....względnie oczywiście....
Widzimy wolne boje.......
Ufff.....
Kapitan wybiera jedną w głębi zatoki.
Łapiemy ją z rufy.
Ja leżę na rufie z końcem cumy, mam ją przełożyć przez ucho, Dejwid będzie ją knagował na rufie.
Zrobione.
Stoimy.
Jesteśmy bezpieczni.
Jeszcze tylko zakładamy drugą cumę na bojkę, knagujemy ją porządnie na dziobie, możemy już zwolnić rufową, która miała nas po prostu na chwilę przytrzymać aby wiatr nie odepchnął nas od bojki w czasie wędrówki z cumą z rufy na dziób.
Dokładamy drugą cumę do bojki jako asekurację.
Dwie grube cumy wyłożone z dziobu powinny nas bez problemu utrzymać.
Oddychamy z Kapitanem głęboko.
To było najdziksze półtorej godziny w naszym żeglarskim życiu.
I daliśmy radę.
Jesteśmy z siebie dumni .
I z naszego maleńkiego Charliego też
"pomorzanka zachodnia"]Ale byłabyś fajną alternatywą dla ludzika michelin .
Zmiana w życiu na lepsze? To trzymam mocno kciuki.
surfing napisał(a):Pięknie opisane najdziksze półtorej godziny w żeglarskim życiu, dobrze że sprzęt nie uległ awarii, a załoga nie spanikowała. Możecie być z Siebie dumni!
Kapitańska Baba napisał(a):Lubię wyzwania, lubię adrenalinę. Fajnie jak jest ciepło ale trochę wiatru czy chłodu to nic strasznego
Jak pogoda nie jest choć chwilami wymagająca zaczynam się nudzić. Taki ze mnie dziwak
Kapitańska Baba napisał(a):Zresztą nie tylko w żeglarstwie - teraz na przykład jestem w trakcie ogromnej zmiany w swoim życiu i liczę, że się powiedzie i nie będę żałować
Powrót do Nasze relacje z podróży