Odcinek trzeci –Dzień Świstaka.Siedzieli na ławach przed schroniskiem na Przełęczy Św. Mikołaja i patrzyli na czekające ich wyzwanie.
Coś tam łazi ... – powiedziała Młoda. Wędrowiec nieco zmrużył oczy, miał sokoli wzrok.
To krowy. – powiedział ze zdziwieniem.
Krowy na ferracie ! – zaśmiał się Syn.
Nie może być więc taka trudna jak mówiłeś. Młoda uchwyciła się tych słów i odetchnęła głęboko.
Noc minęła bez przygód, może dlatego, że przed zmierzchem suszyli skarpety w otwartym szeroko oknie.
Wstali jeszcze wcześniej niż poprzedniego ranka. Młoda o dziwo nie protestowała, co Wędrowiec przypisywał emocjom związanym z celem dzisiejszego dnia. Powiedział im o nim wczoraj po obiedzie, pokazując jak na dłoni – stał dumny i strzelisty naprzeciw schroniska. Zapytał, czy czują się na siłach zmierzyć z ferratą, której jeden fragment wyceniony jest na E albo jak kto woli 6/6 wg Tkaczyka.
Porzućcie wszelką nadzieję ...– pomyślał widząc ich entuzjazm.
A tak chciałem na kogoś zwalić moje obawy!
I po co mi to było … Znalazł Col Ombert na mapie Tobacco, zanim przeczytał o nim w relacjach wirtualnych górskich przyjaciół. Zafascynowała go ferrata nie opisana przez Tkaczyka. Kupił książkę o wiele mówiącym tytule
Extreme Klettersteige in den Ostalpen. Przeczytał opis i uwierzył, że to może jedyna taka ferrata E, której da radę. Fragment 6/6 był krótki, pozostałe trudności teoretycznie były mu już znane. O Syna był spokojny, w końcu całą zimę i wiosnę trenował na ściance. O Młodej nie mógł myśleć z takim spokojem. Znał jej ambicję, siłę i odwagę, ale … Bał się o wytrzymałość psychiczną, o poradzenie sobie ze stresem.
Zapytał uczciwie –
Dacie radę ? Popatrzcie na schemat drogi … Na wszelki wypadek poszli jeszcze odwiedzić przed snem Madonnę w kapliczce ponad schroniskiem. Zapalili świecę, obok wielu innych. Gwiazdy na ziemi – gwiazdy na niebie …
Ranek wstał chłodny ale pogodny. Ponad 300 metrów podejścia na Passo San Nicolo skutecznie ich rozgrzało. Przed samą przełęczą pierwszy raz usłyszeli charakterystyczny świst a potem zobaczyli tłuściocha biegnącego po zielonej murawie i zapadającego się pod ziemię. Wędrowiec przystanął, uruchomił aparat i czekał …czekał ...i się nie doczekał. Tłuściochy siedziały w norkach i śmiały się do rozpuku. Nie miał wyboru. Zrobił kilka ujęć przełęczy od wschodniej strony; ruszyli dalej.
Na przełęczy powitały ich pasące się konie. Szybko fotografował je na tle Sas de Roces, bowiem żwawo przemieszczały się w poszukiwaniu co lepszej trawy.
Pamiętał pewną dolomitową relację – był tu po raz pierwszy, a dzięki niej - wszystko było znajome.
Usiedli na ławach przed schroniskiem na drugie śniadanie - ciepły apfelstrudel i kawę.
Pałaszując, zerkali na północną ścianę Col Ombert, próbując przewidzieć, co ich czeka.
Coś tam łazi... – powiedziała Młoda.
Spojrzał w głąb doliny San Nicolo, wspomniał pierwszego wirtualnego przyjaciela. Odwrócił wzrok w kierunku szczytu, wspomniał drugiego wirtualnego przyjaciela.
Jakbym chciał Wam teraz powiedzieć, że tu jestem!- pomyślał.
I że mam trochę pietra … Podejście pod skałę było strome, prowadziło początkowo halą, potem upłazkami, na których tu i ówdzie trzeba już było podeprzeć się ręką. Ale jak się podeprzeć, gdy na podpórce leży krowia kupa … I nogi za bardzo nie ma jak postawić bez wdepnięcia …
Prawdziwa G-ferrata. – uśmiechnął się do siebie Wędrowiec i nieco rozluźnił.
Krówki, jak Wy stąd zejdziecie bez kijków? – pytał je retorycznie. A one nie odpowiadały, bo nie umiały po polsku.
Ubierali uprzęże w niszy wydrążonej przez żołnierzy doborowej jednostki Cesarskich Strzelców. Drogę na szczyt biegnącą ścianą osłoniętą przed ostrzałem włoskich Alpini, utworzyli w 1915 roku. Myśl o tym, że wciągali tędy karabiny maszynowe, skrzynki z nabojami, zwoje stalowych lin bardziej deprymowała niż motywowała. Jeszcze bardziej, gdy wyobraźnia podsuwała ich ubiór, buty, sprzęt asekuracyjny.
Dzielni byli – pomyślał.
Musieli się tu bardzo natrudzić. Tyle tylko, że Oni - nie mieli wyboru. My - mamy ...C.d.n.