Śnieg sypie, nie robi sobie przerw. Sceneria jest tak bajkowa, że Wędrowiec postanawia uwiecznić ciaspole w ich żywiole!
Żeby nie było zbyt poetycko, uwiecznia przy okazji także siebie.
Rusza dalej. Mapa pokazuje odejście szlaku rakietowego po stu metrach. Po stu metrach nic się nie zmienia - nadal po prawej (jak i po lewej) wznosi się śnieżna lita banda. Po 200 metrach bez zmian.
Po 500 - bez zmian.
Rakiety smutno zwisają z rąk i z wolna tracą nadzieję na przygodę - gdy nagle monolit pęka i można opuścić wyratrakowaną drogę!
Od tego miejsca do schroniska zostało jeszcze ciut ponad kilometr marszu. Ale przecież śnieżny dolomitowy las wzywa ...
Z miejsca zaczyna się ostro! Pierwsza polana i od razu nowe doświadczenie - toruje się zdecydowanie ciężej.
Czy to śnieg bardziej puszysty, czy jest go po prostu więcej niż w lesie?
Dumając nad przyczyną Wędrowiec przeprasza się z lasem i wraca pod jego opiekuńcze świerkowe skrzydła.
Wyszukuje zbitego śniegu przy pniach, kroczy szumnie jak w góralskiej przyśpiewce - od buka do buka.
Że to nie buki a smreki? Dyszącemu torującemu nie robi to naprawdę żadnej różnicy...
Znienacka pojawia się zwierzęcy trop, chyba sarni. Torujący zna już ten fenomen, że zwierzę instynktownie wybiera najtwardsze podłoże. Podąża bez wahania śladem i idzie mu się zdecydowanie latwiej, zapada się tylko po kolana. Wdzięczny za przetarcie szlaku nie narzeka nawet wtedy, gdy jego przewodnik wkracza pod niskie gałęzie a śnieg rozkosznie sypie mu się za kołnierz ...
Musi jednak porzucić ślad, gdy zwierzę wkracza w gęstwinę. Tam się nie zmieści ... Szuka obejścia. Jest już na ostatnim fragmencie podejścia, robi się stromo. Na zboczu śnieg sięga po pachy - wprost do góry się nie da. Próbuje trawersować, jeden zakos, drugi i nagle śnieg wyjeżdża spod nóg i z trudem zdobyte kilka metrów trzeba podejść jeszcze raz. Kolana, do tej pory milczące, zaczynają ze sobą dyskutować. Prawe jakby nieco głośniej. Ale to już ostatnie metry torowania pod górę. Pojawia się skraj lasu i wreszcie jest - Malga Ces.
Gdy cichną miechy płuc, w uszach zaczyna huczeć cisza ... Jest pięknie! Gdzie nie spojrzeć - biel. Nie widać świata - świat się gdzieś zagubił ...
Wędrowiec wie, że świat jest raptem kilkaset metrów stąd. Ma dwie drogi, by go odnaleźć. Przez środek Malga Ces wiedzie przetarty rakietowy szlak. Podejmuje próbę przedarcia się, ale po kilkunastu krokach zawraca. Sam nie da rady przetorować takiej ilości śniegu.Trwałoby to znacznie dłużej niż zejście na skróty do co dopiero opuszczonej drogi.A może nawet padłby twarzą w śnieg i z uśmiechem na twarzy zasnął snem wiecznym ... ?
Znaleźliby mnie dopiero na wiosnę - uśmiechnął się do siebie. Ale po chwili romantyczny nastrój popsuła świadomość, że Żona wszczęłaby alarm i namierzyliby go przez ID komórki. Nowoczesne niewolnictwo! Był bardzo niezadowolony, że nie można się już zgubić w tym informatycznym świecie.
No, mogę zawsze wyrzucić komórkę - pomyślał jeszcze i żeby nie zrealizować pomysłu, zaczął znów torować.
I po chwili świat się odnalazł ...
Dowiedział się potem, że Żona i Znajomi widzieli go, jak wychodził z lasu i schodził olbrzymimi krokami w dół zbocza. Myśleli, że to Yeti, ale pomylili go z promocją Skody Yeti przy górnej stacji wyciągu. Dudniło od tej promocji wzdłuż całego wyciągu - jak to możliwe, że nie słyszał tego po drugiej stronie wzniesienia ?!
Wystarczy tylko zejść z utartego szlaku - pomyślał filozoficznie. Po czym spadł z 2 metrowej bandy w miejsce, gdzie przed chwilą spadły jego ciaspole, otrzepał spodnie, wziął w ręce kije i rakiety i powędrował jeszcze kilkaset metrów do schroniska.
Tego dnia z poczuciem całkowitej beztroski zjadł wielki apfelstrudel i wypił jedną więcej niż zwykle (czyli dwie) grappy prugne
Jak bowiem przeczytał w książce do fizjologii, torowanie na rakietach w kopnym śniegu to wydatek energetyczny ok.1200 kcal/h.
Torował dwie i pół godziny. Mógł pozwolić sobie jeszcze na drugiego apfelstrudla!
Ale jakoś nie wypadało wobec Znajomych ...
C.d.n.