Dzień dziesiąty –Dzień Powrotu. Wstali o 7.00 rano. Nie było łatwo opuścić ciepły śpiwór. Wilgoć przenikała wszystko, woda wdarła się do przedsionka namiotu, zagościła w plecakach i torbach z ubraniami. Rozsunął zamek tropiku, strząsnął krople mocząc wszystko w około, wyszedł na zewnątrz. Chłód objął bose stopy lecz nie przeszkodził zachwycić się wiszącymi nad doliną mgłami. Namioty ekipy Przyjaciela były puste.
Pożegnali się serdecznie wczorajszego wieczoru. Natura ujęta ludzką determinacją podarowała im kilkugodzinne okno pogodowe – chcąc je wykorzystać, należało wstać o 6.00. Gdy Wędrowiec, Młoda i Syn dopiero się budzili, pozostała część Grupy Dżemu docierała pod rifugio Dibona i startowała na ferratę Olivieri na Punta Anna. Góry były dla nich łaskawe tego dnia.
W chmurach przedłużyli swoją wędrówkę na ferratę Aglio, po czym zeszli z Tofany di Mezzo do schroniska Giussani suchą stopą. Deszcz zastał ich już w namiotach. Pozostawali ze sobą w kontakcie sms-owym. Wędrowiec szczerze cieszył się Ich sukcesem. Jakby wyczuwał, że dwa dni potem jego Przyjaciel zwinie obóz i wróci do domu, z konieczności zadowalając się trzema tylko ferratami w tym sezonie. Do dziś nikt nie wie, czy winne temu były czary w grodzie nad Wisłą czy uderzenia skrzydła motyla na Borneo …
Zwijali swoją Bazę w Dolinie leniwie, w przejmującej wilgoci, ale i w słońcu, które przedzierało się przez tumany mgieł i jaskrawo malowało dolomitowe pejzaże. W krótkiej chwili przerwy pomiędzy pakowaniem a śniadaniem Wędrowiec uwiecznił Tofanę di Mezzo. Byli gdzieś tam i zmagali się z zimnem skały i żelaza. Starał się ogrzać Ich swoimi myślami …
O 10.00 ostatni raz spojrzeli w kierunku Gór. Wrzucili do samochodu mokry tropik namiotu i ruszyli na północ.
Pewnie szlakiem ku północy podążają hufce ludne – ja podnoszę dumnie głowę i odjeżdżam na południe! Zadumał się nad znaną od lat piosenką...
Po chwili wytłumaczył sobie -
Teraz trzeba na północ. Tam gdzie Rodzina. Gdzie praca. Gdzie codzienne wędrowanie. Po to przecież się wraca, by znów wyruszyć... Kierowali się do doliny Pusteria. Raz jeszcze zobaczyli oświetlony słońcem Col Rosa, ich ostatni dolomitowy szczyt. Był naprawdę piękny i dumnie strzegł wylotu doliny, pomimo swojego "niewielkiego wzrostu". Skupiając się na trzymaniu kierownicy, podziwiał jednocześnie teatr mgieł i słońca w dolinach Felizon i Landro. Przystanął na chwilę przy jeziorze Toblacher, wpatrywał się
w strzeliste ściany Rocca dei Baranci, otulone białym szalem chmur.
Niespełna godzinę później pili kawę i herbatę w Lienzu. Patrzył na szczyty rozrzucone wokół miasta. Aż do tego miejsca czuł, że jest w Dolomitach. Gdy ruszyli w stronę Villach, wzdłuż doliny Drawy – posmutniał. Przygoda dobiegła końca.
Epilog.Młoda rzuciła się na szyję Mamie, potem Tacie a potem przywitała się z Bratem. Syn objął męskim uściskiem swoją Mamę.
Potem uczynił to Wędrowiec i serdecznie ucałował Żonę. Spotkali się u Rodziców Młodej. Słońce świeciło jak na zamówienie.
Po wspaniałym obiedzie i wspaniałym deserze przyrządzonym przez Mamę Młodej, rozbili namiot, by mógł wyschnąć i służyć bez przeszkód w przyszłości. Śmiali się obserwując kota zafascynowanego nowym domem na trawniku. Młoda była wniebowzięta - Jej kot go polubił!
Opowieściom nie było końca. Duma rozpierała Młodych, szczęście rozpierało Rodziców - dzieci cało wróciły pod strzechy. Wędrowiec odczuwał radość, radość tym pełniejszą, że spełnioną. W głowie kręciło mu się jeszcze od przeszło dziewięciuset przemierzonych wczoraj kilometrów. Zdążyli pod Szyndzielnię na pępkówkę "Księżniczki Oleńki". Być może kręciło się i od samej pępkówki.
W zakręconej głowie nieśmiało pojawiła się myśl o wyjeździe, który czekał go za 3 tygodnie - w zupełnie inną stronę świata, choć też na południe. Myśl jednak szybko ucichła, zagłuszona echem tubalnego, kamiennego głosu dudniącego mu w głowie –
Przychodź, kiedy chcesz. I Żonę- słyszysz?! - Żonę weź ze sobą! Podszedł do Niej.
Powędrujesz znów ze mną w Dolomity? – zapytał cicho. Spojrzała mu w oczy, uśmiechnęła się, na poły zadowolona, na poły zrezygnowana i spokojnie powiedziała –
Pewnie, że tak. Wędrowiec delikatnie przytulił Żonę do siebie i od razu począł snuć marzenia o tym, gdzie zanurzą się razem w bezmiarze Tetydy
i jakie przygody wspólnie przeżyją. Ale to - już jednak całkiem inna opowieść…
Koniec.
Post scriptum.Jeszcze w trakcie spisywania tego opowiadania, Wędrowiec zobowiązał mnie, abym po słowie
Koniec - Wszystkim czytającym serdecznie podziękował - w imieniu Młodej, Syna i Jego samego, a także całej Grupy Dżemu - za wytrwałość towarzyszenia Ich wędrówce i - wyrozumiałość ...
Wędrowiec zdaje sobie sprawę z tego, że jest chodzącym anachronizmem, że Jego widzenie świata pozostało w ubiegłym stuleciu. Wierzy jednak, że ludzi łączy umiłowanie piękna - w szczególności zaś piękna Gór.
I że
tym językiem można ze sobą rozmawiać niezależnie od wszystkich różnic i, co najważniejsze, się - zrozumieć!
Wędrowcze - spełniłem prośbę !
Możesz ruszać znów ...
Pozdrawiam Wszystkich serdecznie!