Odcinek drugi – Dzień Koziorożca.Z Wujkiem wszystko byłoby ok. , gdyby tylko pozwalał się rano wyspać – pomyślała Młoda zbudzona afrykańskim utworem zastępującym budzik w komórce Wędrowca.
Przecież jest dopiero 7.30 ! – szczerze się obruszyła. Syn przeciągnął się i nagle zorientował, że nocne wydarzenia nie były snem.
Tato, co Ci palnęło do głowy, by mi wciskać jakieś tabletki o 3.00 w nocy i kazać spać na innym łóżku ! - Jego obruszenie nie ustępowało poprzedniemu.
Dusiłeś się – spokojnie odpowiedział Ojciec.
Ściana Cię zaatakowała, a dokładnie pleśń. Kto to widział kłaść się twarzą przy grzybie! – powiedział z wyrzutem.
Przesadzasz – nie dawał za wygraną Młody.
Świetnie mi się spało, niepotrzebnie mnie budziłeś. Może i niepotrzebnie, ale ja przynajmniej spałem spokojnie, słysząc, jak normalnie oddychasz – zakończył rodzącą się sprzeczkę. Jeszcze pamiętał swój lęk , gdy nie mógł w nocy dobudzić Syna, a Jego oddech stawał się coraz bardziej świszczący. Dobrze, że miał ze sobą leki, teoretycznie dla siebie.
A Młody niech sobie myśli swoje, najważniejsze, że nic mu nie jest... Kroił bułki i składniki kanapek - w powietrzu. Łóżko zastępowało stół, a rozłożona na nim reklamówka - obrus. Czuł się w swoim żywiole. Młodzi nieco mniej, patrząc na grubość krojonych plastrów sera i kiełbasy. Niemniej pochłaniali je łapczywie, zagryzając koktajlowymi pomidorkami.
Dobłe ! Jest coś do picia ? Uśmiechnął się .
Zaraz pójdziemy na herbatę – i póki co - otworzył butelkę Muszynianki.
O 9.00 ruszyli na szlak. Młodzi skonstatowali ze zdziwieniem, że wychodzą ostatni. Ale Wędrowiec był spokojny – wrócą tu przecież na nocleg, a przede wszystkim – uśmiechnął się - na obiad…
Już wiele lat temu przeczytał w Tkaczyku o niepozornym szczycie z przepięknym widokiem na południową ścianę Marmolady. Wiedział, że Cima Ombretta Orientale ze swoją krótką, ale honorną ferratą będzie świetną rozgrzewką na początku dolomitowej włóczęgi. Poza tym – niepozorny szczyt wznosił się powyżej 3000 m npm. Młoda nigdy nie była jeszcze tak wysoko. A on i jego Syn, do tej pory, byli na trzytysięczniku tylko raz – na Marmoladzie. Długość ferraty nie odgrywała tego dnia większej roli. Pragnął być w górach. Czuł, że przejście tego szlaku ugasi to pragnienie.
Ranek powitał ich feerią światłocieni na podnoszących się chmurach. Szli pod słońce, które przeszkadzało zatrzymać czas w obiektywie. Nie martwił się tym zanadto, bo z każdym krokiem w górę doliny Cirele czuł narastające poczucie szczęścia.
Wędruję ! Wędruję w Dolomitach – szeptał do siebie. Słoneczne ciepło zmuszało do zdejmowania windstoperów, zwilżania ust.
W takich chwilach fotografował zawzięcie, świadom, że być może jest tu pierwszy i ostatni raz.
Zaskoczyła ich ilość śniegu o tej porze lata. Był nie lada atrakcją i wspaniałym dopełnieniem palety otaczających barw. Przekraczanie pól śnieżnych nie wiązało się, na szczęście, z większym niebezpieczeństwem. Ot, co najwyżej, można było potłuc pupę lub rozmasować sińca po oberwaniu śnieżką…
Po 2 godzinach podejścia doszli pod skalny uskok Sasso Vernale.
Miejsce było niezwykłe, skalna koliba dodawała mu tajemniczości, najbardziej niezwykłe było zaś to, że byli tu sami. Wyciągnęli uprzęże i kaski. Śmiechem pokryli konsternację, że trochę zapomnieli, jak się je zakłada. Wędrowiec patrzył z dumą, jak jego Syn pomaga założyć i sprawdzić sprzęt u Młodej.
Będą z niego ludzie. – pomyślał.
Już są ... – odpowiedział sam sobie.
Tato , brakowało mi tego dźwięku! – Młody , jak rok temu, ruszył jako pierwszy w zespole. Trzask zaskakujących karabinków rozbrzmiewał głośno, odbijany od ściany w skalnej ciszy. Wspinaczka po tak długim podejściu była wspaniałym urozmaiceniem i dawała wiele satysfakcji. Chwyty i stopnie podsuwały się same, wąskie przejście pod olbrzymim głazem zmusiło do nieco większego wysiłku , za nim czekał krótki trawers i 30 minut w skale minęło nie wiedzieć kiedy.
Super było ! – orzekli zgodnie Młodzi i rzucili się do zajadania suszonych moreli. A Wędrowiec oddał się kontemplacji miejsca, do którego się wspięli. Rozpościerał się przed nimi olbrzymi polodowcowy kocioł. Pustynny, kamienno-piarżysto-śnieżny świat. Pojedyncze kępki żółtych kwiatów nie zmieniały zanadto wrażenia , że życie wyniosło się stąd na zielone hale leżące 300 metrów niżej. Szum wiatru rozrywał czasem ciszę tej przestrzeni. Gdy ruszyli dalej, do dźwięku wiatru dołączył się zdyszany oddech.
C.d.n.