Dzień siódmy – Dzień Strusia.Stali pod krzyżem na Marmoladzie. Cała Grupa Dżemu. Przyjaciel, zwany Szwagrem, ze swoimi Córkami i Wędrowiec ze swoim Synem. Świat leżał pod nimi, rozpościerał się na wszystkie strony, ograniczany tylko ostrością ludzkiego wzroku.
Stali szczęśliwi – zdobyli Królową.
Przyjaciel był w Dolomitach już rok wcześniej.
Tam.– wyciągnął rękę na północny-wschód.
Tofana di Rozes. Tofana! – wykrzyknęły Bliźniaczki.
Musicie tam pójść. Niesamowita ferrata. Dała nam w kość, ale jest piękna! A jakie widoki ze szczytu … Prawdziwa Dama Dworu. – uśmiechnął się Wędrowiec, jeszcze przeżywający spotkanie z Królową.
Może kiedyś tam pójdziemy. – powiedział na głos.
Warto! – odpowiedział Szwagier.
Otworzył oczy tuż przed dźwiękiem budzika i poczuł ogarniające go radosne podniecenie. Od chwil na Marmoladzie minęły cztery lata! Tyle dni oczekiwania na Damę Dworu!
Ofiaruję Ci bukiet róż, Tofano...– wyszeptał bezgłośnie. Czuł w sobie siłę – spał przez całą noc! Z
obaczymy, jak spali Młodzi. – pomyślał i puścił im ich ulubioną przebudzankę.
Tato, wyłącz to! – wymamrotał Syn przyjmując pozycję pionową i tocząc nieprzytomnym wzrokiem po pokoju. Wędrowiec był nieugięty. Afrykańskie rytmy wypełniały przestrzeń. Młoda uniosła się w śpiworze, wyprostowała przez chwilę, po czym jak cięta kosą zgięła w pół i zapadła głową w poduszkę.
Robi strusia! – wybuchnął śmiechem całkiem już rozbudzony Młody. Przepona Wędrowca zaczęła skakać rytmicznie, pomiędzy jednym a drugim spazmem zdołał jednak uspokoić Młodą –
Tofana nie taka straszna, nie chowaj głowy w piasek. Wszystko, co zdarzyło się potem tego dnia, było kontynuacją radości, jaką przyniósł ze sobą "struś o poranku" …
Podchodzili, trawersując południową ścianę Tofany di Rozes, ku dolnemu otworowi tunelu wewnątrz Castelletto. Wędrowiec pozdrowił Królową, onieśmielony pięknem zarówno jej samej jak i jej dworu.
Nie dziwił się tłumowi na początku ferraty wiodącej przez Castelletto. Po dwóch dniach załamania pogody słońce wygoniło na szlaki wszystkich, którzy jakkolwiek mogli ruszać nogami. Dominował język czeski.
Są wszędzie. - skonstatował i wszedł za Młodymi do tunelu.
Podobało mu się. Podziwiał determinację ludzi, którzy go wydrążyli, niezależnie od celu, jaki im przyświecał. Pięli się w górę, raz po raz zmieniając kierunek marszu. Najbardziej zmęczył się na metalowych schodach.
Prawdziwa próba wysiłkowa! – wysapał na ich końcu.
Chyba jednak prawidłowo ją wykonałem. – uśmiechnął się w myślach do swoich kolegów po fachu.
W oknie skalnym zarządził posiłek regeneracyjny. Wiedział, że nie ma się gdzie spieszyć – podzielona na części wielka grupa z czeskim przewodnikiem skutecznie zablokowała zejście na piargi.
Tkwili w ścianie i oddawali się podziwianiu doliny Travenanzes i leżącego naprzeciw nich Punta Sud di Fanis. Trochę też marzli, bo słońce nie zaglądało jeszcze w tę część ściany.
Cena sławnej ferraty w sierpniu. – pomyślał smętnie.
Ale czy odważyłbym się we wrześniu, jak co poniektórzy? Nie znał odpowiedzi.
W końcu zeszli na piarg i żwawo ruszyli do właściwego początku ferraty, zostawiając za sobą kilkunastoosobową czeską grupę. Po chwili drogę zagrodził im wielki płat śniegu.
Nie lubię, nie lubię … - mruczał nerwowo do siebie, uważnie wpatrzony pod nogi.
Bez raków, bez czekana, kije przytroczone … Chyba wolę, jak jest mniej śniegu. Chyba wolę w sierpniu. I już znał odpowiedź …
Kastaniety zamykających się karabinków. Metaliczny śpiew przesuwania ich po napiętej strunie stalówki. Perkusja talerzy przy spotkaniu z kolejną kotwą. Miechy płuc zamiast organów, uderzenia w skroniach zamiast werbli. Grzechotka osuwających się spod nóg kamieni. Dzwonki ciurczącej po skale wody. Gulgot wody wlewanej do gardła. Kontrapunkt wszechogarniającej ciszy. Orkiestra symfoniczna "
Via ferrata" zaczęła grać swój koncert …
Słuchali go przez trzy godziny bez przerwy. No, z krótką przerwą na żółty ser i herbatę przed finałem w amfiteatrze. Antrakt nie zburzył zachwytu utworem, a krótka rozmowa z dwójką znacznie starszych od Wędrowca Włochów utwierdziła ich tylko w przekonaniu, że cena za bilety nie była wygórowana. Kolejny raz
Cracovia wywołała ciepły uśmiech i wspomnienie
Karola Wojtyly. Potem dwóch starszych Panów wskazało na przeciwległą stronę doliny i powiedziało –
Via ferrata Tomaselli. Molto difficile ma bellissima! Necessariamente! Może za rok. – grzecznie zgodził się Wędrowiec i serdecznie pożegnał.
Amfiteatr wyssał z nich resztki potu. O ile wcześniej Młoda narzekała, że co wyjdzie w górę, to traci wysokość idąc kolejną półką w dół - tu zamilkła. Może kontemplowała zakończenie koncertu. A może tak jak Wędrowiec czuła się tu jak początkujący aktor, wystawiony na widok jury, które ocenia jego zdolności i umiejętność wczucia się w rolę. Oraz wolę walki. Amfiteatr zwielokrotniał dźwięki viaferratowej orkiestry i jak w soczewce skupiał wszystkie ludzkie emocje i słabości. Pozwalał także na cudowne poczucie wolności.
Gdy się skończył, Wędrowiec poczuł ukłucie smutku, wychodząc z transu wspinaczki. Dopiero po chwili poczuł, jak bardzo jest zmęczony…
C.d.n.