Przygotowując śniadanie, opowiedział im o swojej bezsennej nocy, huraganie i o tym, że planował na dziś ferratę na przełęcz Porton. Siedzieli na łóżkach facjaty, jedli kanapki popijając wodą i zastanawiali się, co robić. Młodzi, mimo że spali twardo, wstali także zmęczeni. Gwałtowne wahania ciśnienia, spędzona wysoko w górach noc dały się wszystkim we znaki. A on musiał jeszcze mierzyć się z upiorami przeszłości …
Do schroniska Pradidali wiedzie jedna z ładniejszych dróg w okolicy, tam zaczyna się ferrata. Tam mogli dokonać wyboru co do drogi, którą wrócą do schroniska Rosetta. Mieli zarezerwowany jeszcze jeden nocleg, byli w wygodnej sytuacji. Spakowali uprzęże i wyszli na zewnątrz.
Uderzyły w nich podmuchy wiatru, na szczęście nie tak gwałtowne jak w nocy. Ubrani byli we wszystkie ciepłe rzeczy, jakie mieli. Termometr pokazywał dwa stopnie powyżej zera. Wiatr obniżał temperaturę o kolejne dziesięć.
Przyspieszyli kroku, by jak najszybciej przejść przez krawędź płaskowyżu i schować się za progiem Val di Roda.
Tu łatwiej było oddychać i nie odczuwali już tak dojmującego zimna.Można było przypatrywać się górom. Podziwiali zarówno szybko zmieniający się krajobraz jak i fantazję barona, który 100 lat wcześniej zbudował końską ścieżkę. Schodzili jej niekończącymi się zakosami.
Co chwila kulili się, gdy wiatr przypominał sobie i o tym zakątku Pale di San Martino.
Tak doszli do wąskiej ubezpieczonej półki. Wędrowiec nie miał żadnych wątpliwości, co należy teraz uczynić.
Tato, nie przesadzasz? – Młody oponował na zdecydowane polecenie ubrania uprzęży. Przecież Tkaczyk pisze, że autoasekuracja nie jest tu potrzebna. Owszem, pisze. – odpowiedział spokojnie Synowi. Ale pisze – w zasadzie. Czyli dopuszcza wyjątki, np. oblodzenie czy tak jak teraz – gwałtowne uderzenia wiatru. Mnie kiedyś taki wiatr o mało … Wiemy, wiemy! – przerwali mu Młodzi, przerażeni, że znów będą musieli wysłuchać kolejny raz znanej opowieści i skwapliwie zabrali się za zakładanie ferratowego sprzętu.
Gdy skończyli, Młoda spojrzała na Wędrowca i wybuchnęła śmiechem. Wujku, nadmuchało Cię! Ale wieje!
Ruszyli zaraz po przepuszczeniu dwójki turystów, którzy niezwykle ostrożnie stąpali po półce schodząc z przełęczy i z zazdrością patrzyli na ich uprzęże. Półka w istocie nie była trudna, ale przy każdym uderzeniu wiatru Wędrowiec z ulgą zatrzaskiwał karabinki na stalowej linie.
Ostatnia ścianka prowadząca na przełęcz nie była dużo trudniejsza i po chwili stanęli na Passo di Ball.
Zeszli nieco niżej, chroniąc się od wiatru. W przepięknej scenerii po raz pierwszy oddali się nowej, nieznanej jeszcze dolomitowej aktywności. Łofling end dżeming w pełnym słońcu to było to!
C.d.n.