Wyciągnęli plecaki i zaczęli je pakować na 3 górskie dni. Kaski, uprzęże, lonże. Śpiwory. Jedzenie. Picie. Jedzenie. Skarpetki na zmianę. Jedzenie. Szczoteczki do zębów. Jedzenie. Podnieśli je ze zdziwieniem.
Niezwykłe, ile waży ta szczoteczka do zębów – zdziwił się Wędrowiec . Po raz pierwszy na tej wyprawie wziął kijki w ręce i z lekkim niedowierzaniem powiedział cicho –
Jesteśmy tu ! Już udało się Was zobaczyć, a może , może uda się w Was zanurzyć … Ruszamy – powiedział zdecydowanym głosem.
Do schroniska 2 godziny marszu, 500 metrów podejścia. Za niecałą godzinę przerwa na kanapki z domu i dolomitową herbatkę . A w schronisku... może ciepła zupa - dodał im otuchy.
Weszli na szlak. Prowadził przez pachnący, nagrzany słońcem las, szeroką drogą, stromo zakosami . Z góry mijały ich tłumy jednodniowych turystów, zdziwionych, że o tej porze ktoś idzie w przeciwną stronę. Po niecałej godzinie doszli do domku z herbatą i widokiem na rodzinę Sassopiato i Sassolungo.
Kanapki i ciepła herbata zjawiły się we właściwej chwili. Młodzi ,posileni, odzyskali siły i ruszyli ostro. Wędrowiec szedł swoim zwykłym, wypróbowanym, równym tempem – ale musiał się zatrzymać, gdy dolina Contrin nagle rozszerzyła się i ukazała całą swoją wieczorną potęgę.
Stał i chłonął. Nic mądrego nie przychodziło mu do głowy.
Witajcie, Góry – wyszeptał. Pozdrowienie popłynęło w stronę grani… Czy wydawało mu się, że usłyszał -
Witaj ! ? Może chciał to usłyszeć. Ruszył dalej. Na ostatnim podejściu dogonił Młodych. Zdyszani razem pokonali ostatnie metry. Zwalili wory na ławach przed rifugio Contrin.
To nasz dom przez dwie noce – zakomunikował. Ładny – powiedział Młody.
To idę zobaczyć, czy mamy nocleg – niby zażartował jego ojciec, ale niepewność nie opuszczała go od parkingu. Nie był pewny, czy dobrze porozumiał się przez telefon kilka tygodni wcześniej. Wszedł do jadalni, zapytał .
Welcome, Pierr from Polonia ! – śliczną włoską angielszczyzną powitał go Kierownik schroniska.
Tre persone,due notte, half-board, yes ? Buona serra – z ulgą odpowiedział Pierr .
Due notte, solo pernottamento – sprostował.
Without dinner ?! – zadziwił się Kierownik.
Very good meal, trust me ! Wędrowiec zaczął się łamać... Dzieci były głodne i zmęczone, właśnie minęła 19.00, kuchnia przestała wydawać posiłki. Przeliczył w myślach raz jeszcze zawartość portfela i zadecydował –
Bene, with dinner but without breakfest, ok ? W końcu po coś wytargaliśmy te kilogramy prowiantu ! - cicho dopowiedział do siebie.
Ok. ! - uśmiechnął się Kierownik, wydał klucz do pokoju i wskazał jadalnię.
Obiad czeka !Mamy nocleg – uśmiechnął się do Młodych ich bankier.
Super – a coś ciepłego do jedzenia ? – zapytała Młoda.
Pewnie chciałabyś trzydaniowy obiad !- zakpił Syn, obyty już w realiach alpejskich schronisk z wcześniejszych wypraw.
A jeżeli zaproszę Was na trzydaniowy obiad, to będzie ok ? Żartujesz … – Młody popatrzył na niego z niedowierzaniem .
No dobrze, chodźmy zostawić plecaki, myjemy ręce i zobaczymy, co da się zjeść - Wędrowiec potrzymał ich jeszcze w niepewności.
Patrzył na pałaszujące dzieci i nie żałował decyzji. Przez krótką chwilę jego dusza Włóczykija, gotującego na wolnym ogniu czy w ostateczności na bluecie, cierpiała, ale dusza Ojca okazywała się mocniejsza. Pierwsze danie, drugie danie, deser – Wujek i Tata nie żartował ! Ależ sprawił im niespodziankę. Był bardzo zadowolony, tym bardziej, że działała już una grappa bianca, o którą poprosił przed jedzeniem. Nie, nie potrzebował digestivo, potrzebował lekarstwa – już w podróży zaczął boleć go ząb, a myśl, że może to pokrzyżować górskie plany, wywoływała ciarki na plecach. Starym traperskim sposobem wlał alkohol na chorego zęba i poczekał aż zacznie działać. Po minucie ząb się uciszył a przez śluzówkę policzka grappa przedostała się prosto do szarych komórek i uciszyła wszystkie obawy Wędrowca. Powtarzał potem co wieczór sprawdzoną kurację – una grappa bianca e tutto bene ! Do końca wyprawy ząb nie miał nic do gadania. I nie trzeba było truć się antybiotykiem …
Wrócili do pokoju. Mieli szczęście , dostali czteroosobowy tylko dla siebie. Nie zważali na przejmujący chłód, odpadający z zagrzybionej ściany tynk, archaiczne łóżka. Za to woda pod prysznicem była ciepła i bezpłatna. Młoda zakopała się w śpiwór i zasnęła w jednej chwili. Młody wybrał sobie miejsce pod oknem i powtórzył manewr Młodej. Wędrowiec patrzył na nich ciepło, po czym spróbował położyć się na łóżku. Jego słuszna postura przygięła sprężyny, które oparły się na ziemi.
W hamaku to niech sobie sypia Cejrowski - obruszył się i ściągnął materac na podłogę.
No, to jest odpowiednia twardość – zapewnił swój kręgosłup. Zgasił światło i zamarł z zachwycie – przez okno zaglądała do nich Góra, widoczna doskonale na rozgwieżdżonym niebie, lekko oświetlona połówką księżyca.
Chcemy się z Tobą jutro przywitać z bliska, Góro – wymamrotał zapadając w niebyt.
Dobrze. – uśmiechnęła się Góra ,ale Wędrowiec już tego nie usłyszał...
C.d.n.