wieczór jeszcze całkiem młody ale idziemy do apartmana wszyscy chyba czują, że to już prawie koniec...mnie cholernie nosi aparat w łapę, w drugą butelka Graševiny statyw i na plażę...i nie tylko...
jak słusznie zauważyła kiedyś Kapitańska, ostrość może delikatnie uciekać tu i ówdzie
takie Igrane lubię chyba najbardziej z daleka...pięknie wygląda z tej naszej plaży
ktoś chyba oglądał film o facetach w łódce...nawet nie zauważyłem kiedy przemknęła przed obiektywem
plaża wyjątkowo spokojna, chociaż w ciągu dnia bez problemu można się rozłożyć nawet sporą ekipą
czas się przenieść, wystarczy tego Igrane...kierunek centrum a to oznacza, że wina było mało
po powrocie spotykam naszego gospodarza, siedzącego przy stole przed jego apartmanem...proponuje wino, domače które uwielbiam, mimo, że jestem raczej piwny na stole ląduje też chleb, oliwa i te małe słone rybki no przecież nie odmówię siedzimy tak z godzinę i gadamy trochę po polsku, trochę po chorwacku, trochę po niemiecku i trochę po angielsku...wino ułatwia rozmowy i o dziwo Vjekoslav sam zaczyna temat wojny, jeden jedyny temat, którego nie tykam w Chorwacji, a który w sumie bardzo mnie interesuje...więc słucham tej opowieści zapijając rybki winem...zdjęcie żadne niestety nie powstało...nie umiem...
kiedy przedzieram się z kuchni przez balkon do sypialni popieprzony ten nasz apartman w rozkładzie trochę jest...ale bardzo go lubimy moją uwagę zwraca...o ile jeszcze cokolwiek może ją zwrócić tego wieczoru niespotykany o tej porze ruch w porcie...to nasz Felun odbywa jakieś nocne manewry
z łapy...czas, nie pamiętam, długi
i popłynął...nie wiedziałem, że można tak szybko statyw rozłożyć i złapać ostrość i dziękuję sąsiadom z Czech, że nie włączyli światła na balkonie jak ich poprzednicy, rok temu...siedzę sobie, długi czas naświetlania a tu nagle JEB, żarówa
cdn...