napisał(a) auto_gt » 19.02.2013 15:11
zajefajny artykuł o Ukraińskich drogach :
***
No i jeszcze cudne Zakarpacie, zielone, górzyste, pełne zamków, cerkwi, monasterów. Ostoja dzikich narcyzów i urokliwych bukowych pralasów. Nauczony drogowym doświadczeniem pomyślałem: „Przechytrzę ja was, ukraińskie drogi, pojadę przez Słowację”. Tak i zrobiłem. W dawnej dziedzinie ks. Tiso drogi jak u nas. Nic im zarzucić nie mogę. A że Użgorod, miejsce docelowe, leży tuż przy granicy to mniemałem, że mnie ominie kolejne spotkanie z ukraińskimi gościńcami. I prawie ominęło. Ale prawie, jak wiadomo, robi olbrzymią różnicę, o czym miałem okazję przekonać się wkrótce. Po konferencji (bo taki był powód mojego pobytu w Użgorodzie) organizator zaproponował wycieczkę krajoznawczą do słynnej Doliny Narcyzów i nie mniej słynnych bukowych pralasów. Straciłbym do siebie szacunek do końca życia i okazałbym się psu na budę zdatnym przyrodnikiem gdybym nie skorzystał z takiego zaproszenia. Tym bardziej, że Dolina Narcyzów właśnie cała zakwitała. Jeszcze tylko drobnostka (tu zadźwięczała nuta jak z ballady „Pani Twardowska”) pojedziemy tam swoimi samochodami. Udałem, że to błahostka, choć w duchu wspomniałem, że mój samochód powinien w tym roku otrzymać dowód osobisty i … pojechałem. Tak, no cóż tu się rozwodzić. Rurę wydechowa urwałem jeszcze przed Doliną Narcyzów, zaraz gdzieś za Mukaczewem. Miało to swoje dobre strony, bo w zasadzie niewiele już zostało do urwania. A potem to już tylko doły, wyrwy, wyboje itd. Ale za to krajobrazy jakie. Piękne cerkiewki harmonijnie wkomponowane w zieleń lasów, górskie przełęcze, doliny i potoki. To nic, że za każdy taki widok musiałem płacić ostrym łomotaniem w podwoziu, to nic, że noga mi zdrętwiała od ciągłej rewolucyjnej czujności, bo nie wiadomo kiedy jej użyć do naciśnięcia sprzęgła, a siedząca obok Niemka wytrzeszczała oczy jakbyśmy wpadali w przepaść. Na koniec zresztą z dumą oświadczyłem jej, że wcześniejszym właścicielem samochodu był jakiś emeryt z Berlina, który widać dobrze o niego dbał. Tak czy tak przyjaźń polsko-niemiecka dzięki koszmarnym ukraińskim drogom wyraźnie się wzmocniła, podobnie jak moja wiara w powiedzenie „stary, ale jary”.
Kiepska jakość dróg na Ukrainie nie jest li tylko domeną prowincji. Kolega uszkodził sobie samochód (jeśli daewoo tico można tym imieniem nazwać obok głównego dworca kolejowego we Lwowie. Po deszczu chciał przejechać kałużę. Nie przewidział niestety, że pod nią kryje się studzienka pozbawiona przykrycia…. Uszkodzony samochód trzeba było prostować przy pomocy łańcuchów.
To wszystko sprawia, że na proste pytanie: „W Anglii jeździ się lewą stroną drogi, w Polsce prawą, a na Ukrainie?” odpowiada się: „Tą, na której nie ma dziur”. Niestety nie zawsze da się zastosować do tego prostego zalecenia. Bywa bowiem tak, że droga jest jak ser szwajcarski, czyli głównie dziury i trochę sera, znaczy asfaltu. Są one jednak na tyle fantazyjnie rozłożone na całej szerokości drogi, że nawet Shumi wespół z Hołowczycem nie dałby sobie rady.
Co prawda niekiedy można spotkać na takiej drodze znak ostrzegający, że przed nami odcinek drogi technicznie niebezpieczny. Oznacza to ni mniej ni więcej tylko to, że jeżeli teraz jechaliśmy drogą dziurawą jak rzeszoto, to przed sobą mamy jeszcze gorszą. A są takie drogi na których ustawianie tych znaków uważam za bezsens i niepotrzebną stratę pieniędzy. Łatwiej i taniej byłoby postawić znak odwrotnej treści: „Odcinek drogi bezpieczny”, bo … stanąłby może tylko jeden.***
Fajnie to poczytać z nostalgią ...