Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Dżampering 2014

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
jumpy
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 58
Dołączył(a): 14.10.2013
Dżampering 2014

Nieprzeczytany postnapisał(a) jumpy » 14.08.2014 22:26

Dzień dobry wszystkim!
W ubiegłym roku zamieściłem reportaż z podróży po krajach bałkańskich. W tym roku byliśmy po drugiej stronie Adriatyku. Tak wiem, że portal nazywa cro.pl a nie giroditalia.pl na przykład ale na usprawiedliwienie powiem, że jadąc wybrzeżem tęsknie spoglądaliśmy na adriatycki horyzont w stronę Dalmacji. Zapraszam zatem do lektury pierwszego odcinka relacji.
Jeśli kogoś intryguje co znaczy dżampering zapraszam do wstępu mojej poprzedniej relacji. Jest tutaj:

https://www.cro.pl/dzampering-2013-czyli-salatka-balkanska-t43861.html?hilit=d%C5%BCampering



____________________________________________________________________________________



Obrazek
Jest taka kraina oparta z jednej strony o góry z drugiej wychodząca na morze wypełniona pagórkami i dolinami. Złotozielone jęczmienie, ciemniejsze pszenice, maki i żarnowce otulają wzgórza. Kręte drogi wysadzane cyprysami prowadzą do winnic i gajów oliwnych. Na najwyższych wzgórzach usadowiły się miasta i miasteczka, każde z nich olśniewa masą zabytków. Tak pięknie, że prawie kicz. To właśnie tutaj, kilkaset lat temu, pośród tych niezwykłych krajobrazów z mroków Średniowiecza zaczęła się wyłaniać nowa epoka. Jest coś tajemniczego, że nagle w tym samym czasie i miejscu następuje wysyp geniuszy. Na obszarze mniejszym niż nasze województwo lubelskie ludzkość zyskała gigantów literatury, rzeźby, malarstwa, architektury, nauki, polityki i ekonomii. Dante, Boccaccio, Petrarca, Botticelli, Leonardo, Michał Anioł, Giotto, Cellini, Machiavelli, Medyceusze to tylko garstka nazwisk spośród twórców i mecenasów Renesansu. Jedziemy tam, zobaczyć krajobrazy, które malował Leonardo i chodzić po tych samych ulicach po których on chodził, jedziemy do Toskanii.

Wyruszamy z Lublina o 6.33 czyli o godzinie o której zazwyczaj wychodzimy do pracy, ale dzisiaj jest niedziela, do pracy nie jedziemy a nasz cel znacznie bardziej odległy. Tradycyjnie już zatrzymujemy się na parkingu nad Bukową, w Dukli na tankowanie, przy sklepiku w Trzcianie, w Giraltovcach przy bankomacie. To już stałe punkty na trasie naszych wycieczek. Cały dzisiejszy dzień jechało się dobrze. Jedyny dysonans trafił się w Rzeszowie. Kusiło mnie aby zjechać z nowej S17 do miasta i krótszą, znaną mi drogą wyjechać na Barwinek. Ale tak nie zrobiłem, przecież niedawno też jechałem S17-ką i wszystko było OK. Tym razem w południowej części obwodnicy masę robót drogowych i źle oznakowanych objazdów. Koniec, końców trafiliśmy i tak do centrum miasta, trochę kilometrów zrobiliśmy na darmo.

Obrazek


Wysoka woda w Bukowej


Obrazek

Trzciana w Beskidzie Niskim


W sieci są sprzeczne informacje na temat opłat drogowych na Słowacji. To co napisałem dalej jest na bank sprawdzone, możecie mi zaufać. Na drodze z Lublina na południe na terenie Słowacji znajdują się w tej chwili (maj 2014) trzy odcinki dróg D i R podlegające opłatom, w tym jeden czasowo z opłat zwolniony – mówię tu o obwodnicy Svidnika, można śmiało tą drogą jechać bez winiety. (ten krótki czterokilometrowy odcinek był płatny ale ponieważ ciągle był pusty a wszyscy jeździli za friko przez miasto to do czasu spięcia odcinków autostrad opłaty są zawieszone) Pozostałe odcinki czyli Preszów- Koszyce Pn i Koszyce Pd – Milhost są płatne, w sumie około 45 km. Można je z powodzeniem ominąć a 10 euro wydać na winko gdzieś na południu. Ominięcie tras płatnych nie sprawia problemu poza wyjazdem z Koszyc w stronę Preszowa w drodze powrotnej. Tam znaki prowadzą prosto na wiadukt za którym jest już autostrada, przed wiaduktem trzeba wypatrywać znaku na Budimir i skręcić pod wiadukt, dalej za znakami na Preszów. (dotyczy samochodów do 3,5t, mapy Google podają inne informacje, bo dla ciężarówek).
Godzina 16, 531 km - na dzisiaj wystarczy, zjeżdżamy z autostrady na znany mi już kamping Zsóry. Miałem chęć jechać jeszcze dalej pod sam Budapeszt, jest tam kamp koło Hungaroringu ale ceny tamtejsze skutecznie odstraszają. Zsóry Fürdő (można przetłumaczyć jako Żory Zdrój, nawiasem mówiąc śląskie Żory są miastem partnerskim) są uzdrowiskową częścią miasta Mezőkövesd. To jedno z wielu w tej okolicy miejsc gdzie źródła termalne zasilają kąpieliska. Spędza tu imgopy wielu Polaków. Pytam recepcjonistkę, czy jest Maria - pamiętam ją z poprzedniego pobytu. Maria dobrze mówi po polsku, dzisiaj jednak ma wolne. Dziewczyna mówi, że po polsku nie rozmawia, proponuje angielski, w trakcie rozmowy co chwilę jednak wrzuca polskie słowa i to doskonale wymawiane, mówi, że dopiero się uczy. Za pobyt płacimy 15 euro. Jest pustawo, są dwa kampery PL, jeden D i jeden NL.

Obrazek

Przystanek na Słowacji przy starej drodze, na horyzoncie równoległa, nowa, płatna autostrada Koszyce Milhost

Obrazek

Właśnie przyjechaliśmy na pierwszy kamping w naszej podróży

Obrazek

Kawa w Zsorach smakuje

Kładziemy się wcześnie, wstajemy o 4.00 aby przez Budapeszt przejechać przed porannym szczytem. Jak na uzdrowisko przystało prysznice są bardzo obfite i ciepłe, nie chce nam się spod nich wychodzić. Trochę się ociągamy i w "nagrodę" poznajemy uroki budapesztańskich korków. Już na dojeździe do miasta autostrada nagle wypełnia się. Jedziemy powolutku. W pewnym miejscu, już w mieście nawigacja mówi w prawo a znaki w lewo. Byłem na lewym pasie, rzeka samochodów w tym miejscu poruszała się już szybko, nie ma szans na bezpieczną zmianę pasa, skręcamy w lewo. Już po powrocie okazało się, że kilku naszych znajomych miało ten sam problem. Okazuje się, że jedna i druga droga prowadzi do M7 nad Balaton. Zamiast jechać zgodnie ze znakami zacząłem za podpowiedzią nawigacji szukać proponowanej drogi. No i wpakowaliśmy się w samo centrum Budapesztu w największy tłok. Dobrą stroną powolnego przemieszczania się była możliwość przyjrzenia się miastu, a miasto to piękne. Przejeżdżamy koło słynnego dworca Keleti - mekki polskich handlarzy w latach 70/80. Wśród moich znajomych z dawnych lat byli tacy co Węgry odwiedzili wielokrotnie ale poza dworcem i przylegającym doń bazarem nie widzieli nic więcej.

Obrazek

Poranek na M3

Obrazek

Za nami Peszt przed nami Buda

Za Dunajem ruch zdecydowanie mniejszy, szybko wyjeżdżamy na M7. Niecała godzina i jesteśmy nad Balatonem. W Zamardi robimy postój. Zjemy tu drugie śniadanie, kanapki mamy jeszcze lubelskie. Małgosia robi kawę a ja fotografuję kaczki i łabędzie. Tutaj jezioro ma najmniejszą szerokość, po przeciwnej stronie na wzgórzu wyraźnie widać kościół w Tihany, byliśmy tam z Anią dwa lata temu. Wracamy na autostradę, biegnie ona tutaj wysokim i długim mostem.

Obrazek

Za chwilę będzie kawa

Obrazek

Łabędzie są towarzyskie

Obrazek

Małgosia i Balaton

Obrazek

W tle półwysep i miasto Tihany

Węgry w obecnych granicach nie są rozległym państwem toteż niebawem docieramy do granicy chorwackiej. Nie przekraczamy jej jednak, kierujemy się na północ w stronę Słowenii. Na samej granicy jest stacja benzynowa, którą zauważam trochę za późno, omijamy ją licząc, że następna będzie za chwilę. Droga ma znaki autostrady a my nie mamy winiety, wypatrujemy stacji a tej nie widać, już zaczynam się bać, że wcześniej spotkamy policyjny patrol niż stację, w końcu jest koło Murskiej Soboty, po blisko 40 km. Kupujemy winietę za 15 euro, można bez obaw jechać dalej. Następnym razem na pewno zatrzymam się na granicy. Autostrada wije się między górami przez całą Słowenię. Jest po czwartej, licznik przekroczył 700 km kiedy zjeżdżamy z autostrady w kierunku Kampu Lijak. Zatrzymujemy się przed wiejskim sklepem, kupujemy dwie suszone kiełbasy i dwa chleby. Kiełbasy okazują się bardzo dobre, chleb taki sobie. Przy bramie stoi angielski kamper, przyjechał tuż przed nami. Recepcjonista skończył z Anglikiem i mówi do mnie po polsku: Dzień dobry, skąd jedziesz? Odpowiadam, a on na to: No to dostałeś w dupę! Od pierwszych słów czuć, że tutaj jest swojska atmosfera. To Aleksander - szef kampingu, od jedenastu prowadzi ten interes, od kilku z Martiną. Jest jeszcze Nino ich syn - wszędobylski wesoły chłopaczek. Kamping położony jest u stóp Alp Julijskich. Sąsiedztwo Alp i Adriatyku sprawia, że nad doliną tworzą się kominy termiczne - czyli coś co paraglajciarze uwielbiają. Na niebie krąży około trzydziestu lotni.


_____________________________________________________________________________________

Obrazek

Nasze wyjazdy odbywają sie w czerwcu, w rocznicę śmierci Jurka. Dzisiaj mam szczególny powód aby o tym pamiętać. Jurek był lotniarzem. Kiedy patrzę na te wszystkie lotnie nad Lijakiem wyobrażam sobie, że dzisiaj mógłby między nimi krążyć Jurek na swoim różowo-białym skrzydle. Mam żal do społeczeństwa, że tak bezwolnie toleruje bandytów drogowych. Debeściaki co slalomem pokonują miejskie ulice, wyprzedzają na pasach, pędzą setką przez osiedla myślą (a właściwie nie myślą), że zawsze im się uda. Sto, tysiąc razy im się uda a potem kogoś zabiją. Tak jak jeden z nich zabił Jurka.
____________________________________________________________________________________

W polskich kręgach lotniarskich Aleksander jest dobrze znany. To sympatyczny gość, dobrze mówi po polsku, tak samo zresztą jak i w kilku innych językach. Na kampie jest białoruska rodzina, z Aleksandrem rozmawiają po polsku. Rzadka to okazja być świadkiem jak obcokrajowcy różnych nacji używają polskiego. Kamping jest ciągle w budowie. W pierwszej chwili obawę mogą budzić sanitariaty, drzwi do nich są sklecone z desek ale w środku jest już bardzo elegancko i czysto. Małgosia robi notatki, podglądam, obok notatek narysowała smail-mordkę, chyba jej się tu podoba. Aleksander zaprasza na wino ale uznałem, że to może być ryzykowne dla dalszej podróży. Idziemy spać. Rano po dolinie rozpełzają się mgiełki ale słońce zaczyna już dobrze grzać. Kiedy wyjeżdżamy kamp jeszcze śpi (oprócz Martiny sprzątającej łazienki). Na najbliższej stacji napełniamy bak Jumpy'ego po korek bo za chwilę wjedziemy do kraju gdzie paliwo jest najdroższe w całej Europie.

Obrazek

Tutaj kupujemy słoweńską winietę

Obrazek

W sobotę wieczorem oglądaliśmy zwycięstwo Mateja Żagara w żużlowej GP, dzisiaj piszą o tym słoweńskie gazety

Obrazek

Słowenia to górki...

Obrazek

...góry...

Obrazek

...i góry

Obrazek

Niebo nad Lijakiem pełne lotniarzy

Obrazek

Góry nad Lijakiem przed wieczorem...

Obrazek

...i świtem

Obrazek

Kamp Lijak 5.55 - za chwilę jedziemy dalej
agata26061
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3616
Dołączył(a): 04.07.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) agata26061 » 15.08.2014 19:02

Pierwsza :D Z miła chęcią poczytam i pooglądam Waszą podróż :D
Goniaa
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 559
Dołączył(a): 03.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Goniaa » 15.08.2014 19:43

Druga :-) zapowiada się ciekawie.
jumpy
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 58
Dołączył(a): 14.10.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) jumpy » 15.08.2014 20:15

Witam Was serdecznie, dzisiaj chyba już nie zdążę, ale jutro obiecuję drugą część.
KrzychuZiom
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 661
Dołączył(a): 04.08.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) KrzychuZiom » 16.08.2014 08:58

autko macie idealne za zapakowanie :):):)
jumpy
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 58
Dołączył(a): 14.10.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) jumpy » 16.08.2014 15:49

Dzisiaj relacji część druga
__________________________________________________________________________________


ObrazekZa Wenecją zjeżdżamy z A4 na lokalną drogę. (Wenecja i tym razem nas nie zobaczy, musi poczekać). Groblą przecinamy Lagunę Wenecką i następne trzy godziny jedziemy adriatyckim wybrzeżem od Chioggi aż do Rimini. To słynne Lido, co chwilę zapraszają nas nadmorskie kurorty. Las leżaków i parasoli nie kusi nas jednak, wręcz odstrasza. Małgosia ma ochotę na kawę, ja na odpoczynek, zatrzymujemy się więc na parkingu przy stacji. Po kawie Małgosia przechadza się brzegiem parkingu i zauważa w rowie między parkingiem a polem dwa duże szaroczarne kotłujące się węże. Małgosia przygląda im się dłuższą chwilę, kiedy ja nadchodzę widowisko niestety się kończy, węże wpełzają pod słomę, na zdjęciu widać koniuszki ich ogonów. Później wyczytałem, że to połozy, dwumetrowe węże, nie są jadowite ale mogą pogryźć. To pierwsze ale nie ostatnie ciekawe spotkanie z fauną.
ObrazekSkręcamy na zachód, droga robi się kręta, wspina na wzniesienia skąd roztaczają się widoki – z jednej strony Adriatyk z drugiej pierwsze wzgórza Apeninów. W pewnym momencie nawigacja proponuje zjazd na boczną drogę. Lubimy boczne drogi, skręcamy więc. Chwilę potem opuszczamy terytorium Republiki Włoskiej, jesteśmy w Republice San Marino. Droga jest bardzo stroma i wąska, prowadzi na dno doliny i wspina się na przeciwne zbocze jeszcze bardziej stromo i w dodatku już bez asfaltu. Jumpy to dzielny wojownik ale nie będziemy wystawiać go na taką próbę, zawracamy do Włoch i niebawem główną drogą wjeżdżamy ponownie do San Marino. Miasto położone jest na stromej górze, droga wspina się wąskimi zakosami, sama w sobie jest trudna do jazdy a liczni piesi, skutery i motocykle uniemożliwiają podziwianie widoków, trzeba koncentrować się na jeździe. Już u podnóża są parkingi, można stąd na szczyt dostać się kolejką linową. My jedziemy na samą górę, na parkingu koło bramy Świętego Franciszka, czyli głównej bramy miejskiej, jest sporo wolnych miejsc. Samo miasto i widoki na okolice mogą zachwycić. Ulice wypełnia komercja – sklepy z alkoholami, perfumami, sklepy militarne, odzieżowe i różne inne. My wchodzimy do spożywczego dokupić pieczywo. Łamanym włoskim proszę o piccoli pani (małe chleby), na to pan: bułeczki? ile podać? Zagadaliśmy się ze sprzedawcą Polakiem tak, że zapomnieliśmy kupić kawę.

Obrazek
Maki podweneckie


Obrazek
Droga w poprzek Laguny Weneckiej


Obrazek
Opuściliśmy wybrzeże, zaczynają się pagórki


Obrazek
Wiejski cmentarz


Obrazek
Droga do San Marino


Obrazek
Ta górka to właśnie Republika San Marino


Obrazek
Zbliżamy sie do San Marino


Obrazek
Parking pod urwiskiem


Obrazek
San Marino w remoncie


Obrazek
San Marino


Obrazek
San Marino


Obrazek
San Marino


Obrazek
San Marino


Obrazek
San Marino


Obrazek
San Marino


Obrazek
San Marino


Obrazek
San Marino


Obrazek
San Marino


Obrazek
San Marino

ObrazekOd Toskanii oddziela nas grzbiet Apeninów. Jedziemy krętymi dolinami wspinając się na przełęcze aby za chwilę znowu zanurzyć się w inna dolinę. Apeniny wysokością i rzeźbą przypominają w tym miejscu Beskidy. Pora rozejrzeć się za noclegiem. W planach był kamp Falterona położony na stokach góry o tej samej nazwie, wybieramy jednak Campeggio Michelangelo. Kamping jest kameralny, szefowa sympatyczna, ptaki śpiewają, kwitną akacje i żarnowce, cisza, górski pejzaż - idylla. Resztę dnia spędzamy na dolce far niente. Na całym kampie jesteśmy my i kamper NL, nie nawiązujemy znajomości, jak większość Holendrów ograniczają się do zdawkowego przywitania.
Rano wybieramy się na zwiedzanie Caprese Michelangelo. Pod koniec XV wieku burmistrzem Caprese był florentyńczyk Lodovico Buonarroti. Tutaj urodził się jego syn Michał Anioł. Właśnie zwiedzamy dom na wzgórzu, to tutaj urodził się późniejszy geniusz. Wracamy na campeggio i ruszamy dalej, naszym najbliższym celem jest Lucignano. Niespodziewanie przed oczami pojawiają się mury Anghieri - nie planowaliśmy zwiedzania tego miasta, skoro jednak tu jesteśmy rozglądamy się za parkingiem. W pobliżu centro storico nie ma gdzie się zatrzymać, dopiero w nowszej części miasta jest parking przed sklepem. Podziwiamy stąd panoramę miasta, od tej strony nie wygląda tak imponująco jak z drogi, przy okazji robimy zakupy i dalej w drogę.

Obrazek
W Apeninach


Obrazek
W Apeninach


Obrazek
W Apeninach


Obrazek
W Apeninach


Obrazek
W Apeninach


Obrazek
W Apeninach


Obrazek
W Apeninach


Obrazek
W Apeninach


Obrazek
W Apeninach


Obrazek
W Apeninach


Obrazek
Campeggio Michelangelo


Obrazek
Campeggio Michelangelo


Obrazek
Campeggio Michelangelo


Obrazek
Campeggio Michelangelo


Obrazek
Campeggio Michelangelo


Obrazek
Campeggio Michelangelo


Obrazek
Caprese Michelangelo


Obrazek
Caprese Michelangelo


Obrazek
Caprese Michelangelo


Obrazek
Caprese Michelangelo - dom rodzinny Michała Anioła


Obrazek
Caprese Michelangelo


Obrazek
Caprese Michelangelo - dom rodzinny Michała Anioła


Obrazek
Anghieri

ObrazekLucignano tak jak inne toskańskie miasta położone jest na szczycie góry, nie jest duże ale bardzo malownicze. Na parkingach pod murami powywieszane kartki z napisem o zakazie parkowania. Kilku wesołych nastolatków ćmiących jointy informuje nas, żeby się tym nie przejmować, zakaz obowiązuje w najbliższy weekend. Dzisiaj jest środa, jesteśmy kilka dni za wcześnie, miasto szykuje się do kwiatowego festynu. Maggiolata Lucignanense jest świętem wiosny (maggio=maj). Miasto jest już udekorowane flagami, stragany przygotowane - co nas ominęło można zobaczyć tutaj.

ObrazekJedziemy dalej, krajobraz zdecydowanie zmienił się, góry ustąpiły miejsca pagórkom a lasy polom, ogrodom i winnicom. Dojeżdżamy do murów Montepulciano. Zatrzymujemy się na pierwszym parkingu pod murami. Niepotrzebnie, można było pojechać dużo dalej, sporo czasu straciliśmy na dojście. Miasto pełne jest zabytków, kamienice ogromne (chociaż nie dorównują tym, które zwiedzaliśmy później w Sienie), wydaje mi się jednak trochę ponure i przytłaczające, nie ma tego wdzięku co widziane wcześniej Lucignano czy później Pienza. Zwiedzamy boczne ulice i place, w końcu trafiamy na handlowe Corso. Zwiedzamy je do połowy, musimy już wracać bo nasz czas parkingowy się kończy.
Dzień przeleciał nie wiadomo kiedy. Pora na kolejny nocleg. Udajemy się do Saertano. Jest tam duży ośrodek wypoczynkowy, chcemy tam przenocować. Wiedzieliśmy, że to duży ośrodek ale jego rozmach nas zaskoczył. Jest tu kamping, baseny, pole golfowe, boiska do gier i fitness, bungalowy i gastronomia. Wszystko bardzo zadbane, czyste, urządzone komfortowo (łazienki w prawdziwych marmurach). W recepcji dostajemy identyfikatory, foldery, hasło do wi-fi, wszystko bardzo sprawnie, płacimy 25 euro. Pani wsiada na meleksa i prowadzi na naszą piazzolę. Po kolacji wybieramy się na spacer po ośrodku, Małgosi najbardziej podobają się urządzenia do fitnessu, mnie fontanna. Małgosia idzie spać a ja korzystam z bardzo dobrego sygnału wifi, przeglądam zaległe wiadomości i planuję dalszą trasę. Jutro spodziewamy się najbardziej atrakcyjnego dnia naszej trasy. I nasze oczekiwania rzeczywiście się spełnią.


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Lucignano


Obrazek
Maggiolata. Zdjęcie z internetu. Image from internet.


Obrazek
Maggiolata. Zdjęcie z internetu. Image from internet.


Obrazek
Maggiolata. Zdjęcie z internetu. Image from internet.


Obrazek
Maggiolata. Zdjęcie z internetu. Image from internet.


Obrazek
Maggiolata. Zdjęcie z internetu. Image from internet.


Obrazek
Maggiolata. Zdjęcie z internetu. Image from internet.


Obrazek
Z drogi do Montepulciano


Obrazek
Droga do Montepulciano


Obrazek
Droga do Montepulciano


Obrazek
Z drogi do Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Widok z murów Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Montepulciano


Obrazek
Niemieckojęzyczny turysta w Montepulciano. Zestawienie sandały i skarpety wbrew obiegowym opiniom nie jest polską specjalnością


Obrazekkk
Z drogi do Campeggio Saertano


Obrazek
Z drogi do Campeggio Saertano


Obrazek
Campeggio Saertano


Obrazek
Campeggio Saertano


Obrazek
Campeggio Saertano


Obrazek
Campeggio Saertano


Obrazek
Campeggio Saertano


Obrazek
Campeggio Saertano


Obrazek
Campeggio Saertano


Obrazek
Campeggio Saertano


Obrazek
Saertano


Obrazek
Campeggio Saertano


Obrazek
Campeggio Saertano


Obrazek
Campeggio Saertano


Obrazek
Campeggio Saertano


Obrazek
Campeggio Saertano


Obrazek
Campeggio Saertano


Obrazek
Campeggio Saertano


Obrazek
Campeggio Saertano


Obrazek
Campeggio Saertano


Obrazek
Mapka włoskiej części podróży, żółte kółka to miejsca noclegów, czerwone dłuższych postojów.



cdn
Sara76
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 763
Dołączył(a): 25.02.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Sara76 » 16.08.2014 18:10

Fajnie się z Wami jedzie, świetne zdjęcia, bardzo mi się podobały tabliczki z nazwami ulic, czekam na ciąg dalszy :papa:
jumpy
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 58
Dołączył(a): 14.10.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) jumpy » 19.08.2014 18:56

Dzisiaj jedziemy przez Dolinę Orcii, w następnej części zajrzymy do Sieny
__________________________________________________________________________________



ObrazekDo Pienzy jest zaledwie 30 km, wybieramy boczne drogi. Tuż przed Chianciano Terme skręcamy w SP40 (strada provincionale - droga lokalna). Zaraz za wioską La Foce jest restauracja o tej samej nazwie, po lewej jest parking. Zatrzymujemy się tutaj i niespodziewanie jesteśmy oko w oko z "firmowym" widoczkiem Toskanii. To zygzakowata droga wiodąca na wzgórze wysadzana cyprysami. Nie spodziewałem się, że tutaj trafimy na ten widok, myślałem, że to jest bliżej Monticchiello. Później po powrocie sprawdziłem, tam jest drugi bardzo podobny pejzaż. Podaję namiary, to trzeba zobaczyć: 43.028275,11.774833. Kilkaset metrów dalej po prawej stronie jest skrzyżowanie z cyprysową drogą. Można się tam zatrzymać, ujęcie jest inne, równie ciekawe. Nasz styl podróżowania nie pozwala na dłuższe zatrzymywanie się. Jeśli ktoś ma więcej czasu, warto powędrować po polnych drogach i wzgórzach i podziwiać cyprysowa górkę z różnych ujęć.
My podróżujemy szybko, przeskakując z miejsca na miejsce. Kiedyś chodziłem tak po górach, połykałem szlaki w ekspresowym tempie. Kiedyś z bratem w dwa i pół dnia przelecieliśmy Gorce i Pieniny od Rabki do Homoli. Dzisiaj góry smakuję, chodzę wolniej, więcej się rozglądam. Za granicą ciągle jestem w biegu aby zobaczyć jak najwięcej. Mam nadzieję dociągnąć w zdrowiu do emerytury i wtedy delektować się pięknymi miejscami.
Jedziemy dalej, jesteśmy w Val d'Orcia, pejzaż coraz bardziej idylliczny. Krajobrazy jak z obrazka. Falujące zielonymi zbożami wzgórza, na ich szczycie czerwone domy a drogi do nich wysadzane cyprysami. Kwitną czerwone maki, żółte żarnowce i czerwonofioletowe kwiaty tworzące całe łany, trochę przypominają koniczynę, nie potrafimy ich nazwać. Robimy dziesiątki zdjęć choć pogoda nie jest "fotograficzna". Jest ciepło, słonecznie, ale powietrze wypełnia mgiełka. Gdyby mgła siadła w doliny i wyczyściła powietrze byłoby idealnie. Ale nie ma co narzekać. O tej porze roku mogą być tutaj wielodniowe ulewy. Wtem na jednym ze wzgórz wyłania się Pienza. Zatrzymujemy się pod murami przy Porta al Santo. Miasto jest niewielkie, ale można tu spędzić całe godziny wałęsając się uroczymi uliczkami, co krok zaskakuje, to katedra z uroczyście brzmiącymi dzwonami, to pałac Borgiów, to kamieniczki, to mury obronne, to gustownie urządzone knajpki i sklepy. Nie umiem tego opisać, zapraszam do zdjęć. Jeśli będziesz w tych stronach Pienzy nie wolno pominąć. Robimy trochę zakupów: makarony, sosy, oliwę, miody. Każdy nasz wyjazd ma jeden stały punkt - kupujemy miód, trzeba przyznać, że rzadko trafiamy na lepszy od naszych miodów roztoczańskich, numerem jeden jak do tej pory jest akacmez - węgierski akacjowy. Na koniec przysiadamy w knajpce i zamawiamy bruschettę, Małgosia klasyczną z pomidorami, ja lokalną, pienzeńską z pecorino. Na deser kupujemy lody w pobliskiej gelaterii. Zamawiamy a pan pyta "kubeczek czy wafel?", na tym jego znajomość polskiego się kończyła. Z żalem opuszczamy Pienzę, zanim ją opuścimy z murów przyglądamy się polom którymi Maximus wracał do domu po walce w Koloseum (tutaj była kręcona ostatnia scena Gladiatora).

Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek

ObrazekKolejny nasz cel to Bagno Vignoni. We Włoszech często składnikiem nazwy miasta jest słowo Bagno (czytaj banio. Dosłownie znaczy łazienka, a w nazwie miasta to samo co w polskim Zdrój czy w niemieckim Bad. W tej chwili skojarzyłem, że ruska bania spokrewniona jest z włoskim bagno. :!: :o :) W Bagno Vignoni są źródła termalne, to nic dziwnego w tym regionie, są też baseny, też nic dziwnego. Ale jest coś specjalnego: to antyczne kąpielisko. W centrum wsi jest basen, obecny jego kształt pochodzi z XVI wieku, ale kąpielisko było tutaj już za czasów Etrusków i Rzymian. Widać stąd piętrzące się na tle nieba na przepaścistej skale zabudowania Castiglione d'Orcia, my jednak zawracamy w stronę Montalcino. Tutaj trzeba wybierać, zwiedzenie wszystkiego jest niemożliwe.


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


ObrazekDroga do Montalcino to nadal festiwal zielonych wzgórz i cyprysów. Miasto tak jak inne położone na wysokim wzgórzu wyróżnia się twierdzą. To jej mury widać z daleka. Zatrzymujemy się na parkingu między twierdzą a centro storico. Samochód obok odjeżdża, pani oddaje nam niewykorzystany bilet parkingowy. Pani jest Czeszką.
Idziemy do twierdzy, widoki są bardzo rozległe, ale chmurzy się, widoczność coraz gorsza. Zgłodnieliśmy, rozsiadamy się na ławeczce i zabieramy się za pomarańcze. Są to czerwone sycylijskie pomarańcze jakich w Polsce nie widziałem. Ich smak jest odmienny od tych jakie znamy, bardzo nam ten smak odpowiada. Przed wyjazdem z Włoch kupiliśmy kilkanaście, nie wszystkie dojechały do domu, szybko przejrzewają. Na skraju miasta dolewamy paliwo i sprawdzamy ciśnienie w oponach. Kierujemy się na północ w stronę Sieny. Kiedy jesteśmy na jej przedmieściach skręcamy w kierunku Sovicille. W miasteczku rozglądamy się za sklepem, nie widać go, więc pytam dwie starsze panie. Babki jedna przez drugą zaczęły tłumaczyć, z potoku słów w szybkim języku włoskim Małgosia wyłapała słowo farmacia. Szukamy, jest centrum handlowe a w nim farmacia , naprzeciw alimentari. Sklep wygląda marnie, zaopatrzenia i wyglądu powstydził by się najmarniejszy sklep w zapadłej polskiej dziurze. Kupujemy chleb i wodę. Pytam czy zapłacimy kartą, pani tłumaczy się, że terminal się zepsuł, z zaplecza wychodzi gość i ze śmiechem mówi: tu są Włochy, tu nic nie działa.

Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek

__________________________________________________________________________________


Trasa poprzednich naszych wyjazdów była dość szczegółowo zaplanowana i realizowana prawie w całości. Tym razem nagromadzenie tylu atrakcji blisko siebie z góry zapowiada, że planu nie da się wykonać. Wytypowane kampingi mają swoich dublerów jednego lub dwóch. Każdy z nich wklepuję do nawigacji do ulubionych, podobnie miejsca do zwiedzania. W większych miastach wyszukuję parkingi położone najbliżej atrakcyjnych miejsc. One też mają swoich dublerów. Z guglowych map przenoszę namiary gps do nawigacji, zapisuję je w ulubionych. Szczególnie ciekawe fragmenty tras też zapisuję. Pozwala mi to później w elastyczny sposób wyznaczać trasy na każdy dzień. Najważniejsza jest jednak mapa. Ja mam dar zapamiętywania map, mam je w głowie, pomocniczo korzystam z papierowej mapy. Pozwala to uniknąć błądzenia kiedy nawigacja głupieje, oszukuje lub wskazuje niejednoznacznie. Przekonałem się, że w toskańskich miastach, w San Marino też, nie warto stawać na pierwszym lepszym napotkanym wolnym parkingu. Warto jechać do tego wcześniej ustalonego, pozwala to uniknąć żmudnych podejść. Rada ta może okazać się kompletnie nieprzydatna latem kiedy ruch turystyczny zwielokratnia się.

__________________________________________________________________________________


cdn
jumpy
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 58
Dołączył(a): 14.10.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) jumpy » 20.08.2014 20:14


Obrazek

Kilkaset metrów od miasteczka jest kamping Montagnola. Przyzwyczajeni do pustawych o tej porze roku kampingów ze zdziwieniem zauważamy, że kamping jest pełny. Jest Duńczyk, trzech Niemców a reszta to Holendrzy. Rozkładamy się na samym końcu kampingu, obok nas rozbijają namiot młodzi Słoweńcy. Przyjechali pięć minut przed nami. Okazuje się, że są z Ajdovščiny, miejscowości położonej kilkanaście kilometrów od Kampu Lijak, gdzie nocowaliśmy kilka dni temu. Zaczynamy rozmawiać po angielsku, kończymy każdy w swoim języku, rozumiemy się bardzo dobrze. Opowiadają o swoim pobycie w Polsce, byli na weselu pod Krakowem, bardzo im się podobało. Po kolacji wybieramy się na spacer. Zagony sąsiadujących ogrodów i pola mają soczystą brązową barwę. Ten kolor to sjena (RGB: 136, 45, 23), kolor tego tekstu. Od czasu jak dostałem pierwsze akwarelki fascynowały mnie nazwy ugier jasny i sjena palona. Jutro jedziemy zwiedzać Sienę, która jest w kolorze sjeny. Nazwa ta towarzyszyła nam przez kilka lat z innego jeszcze powodu, mieliśmy brzydki ale wygodny i niezawodny samochód Fiata Sienę. Ta z kolei była w kolorze rosso barocco.
Sienę chcieliśmy zwiedzić wieczorem, oświetloną. Niestety brama kampu zamykana jest o 22 i groziło nam nocowanie pod bramą, dlatego przekładamy zwiedzanie na rano. Rano budzi nas deszcz, możemy dłużej pospać. Deszcz nie trwa jednak długo. Wstajemy i wyjeżdżamy kiedy cały kamping jeszcze śpi. Po kilkunastu minutach jesteśmy w Sienie. Na razie zwyczajne miasto, nagle otwiera nam się widok na starówkę, jako się wcześniej rzekło w kolorze sjeny z dominującą białą katedrą, imponujący widok. Dojeżdżamy na zaplanowany parking przy stadionie AC Siena. Kamperom wjeżdżać tu nie pozwalają, my możemy śmiało się zatrzymać. Jest jeszcze trochę wolnych miejsc ale zanim się zebraliśmy parking się wypełnił, sjeneńczycy przyjeżdżają właśnie do pracy. Opłata przy wyjeździe więc nie musimy się zastanawiać na ile wykupić bilet. Po powrocie zapłaciliśmy 4 euro. Niebo jest mocno zachmurzone, decydujemy się zabrać parasolki, które tylko będą nam przeszkadzać, dzisiaj nie będzie już padać choć chmury przewalają się na niebie aż do popołudnia. Ruszamy na stare miasto. Turystów prawie nie ma ale wszyscy się uwijają na ich przyjęcie, uliczki wypełnione są samochodami dostawczymi, w sklepach przyjęcie towaru, sprzątanie w knajpkach i bufetach. Bardzo lubię się przyglądać takiej krzątaninie. Niektóre sklepy już są gotowe. Truskawki po 5,90, dzisiaj kiedy to piszę kupowałem truskawki też po 5,90 tyle że złotych. Truskawki kupimy później, po południu już w drodze nad morze. Teraz zwabieni zapachami wchodzimy do piekarni. Kupujemy nadziewane rogaliki, są wspaniałe. Już wyjeżdżając z Włoch, na ostatniej stacji Małgosia zauważa takie same rogaliki, niestety takie same są tylko z wyglądu, smak podły i zalatują chemią. Kupowanie we włoskich sklepach to sama przyjemność, sprzedawcy mili i mówią tym swoim dźwięcznym, melodyjnym językiem, którego nawet jak się nie uczyłeś to i tak połowę rozumiesz, nie musisz używać tego bełkotliwego angielskiego.
Rogaliki smaczne, ale my już wychodzimy na Piazza del Campo, jeden z najsłynniejszych placów świata. Zarazem najdziwniejszych. Przyzwyczajeni jesteśmy, ze plac miejski to płaski kawałek terenu w kształcie prostokąta, czasem owalu. Tutaj natomiast nie dość, że obszar placu jest nieregularny, to jeszcze opada jednym bokiem w dół, tworzą coś na kształt leja czy też ogromnej muszli. Środkowa część placu wybrukowana jest czerwoną cegłą, a zewnętrzny pas kamiennymi (marmur?) płytami. Podczas konnych wyścigów palio publiczność zgromadzona jest na części czerwonej i w przylegających ulicach a dżokeje w barwach swoich contrade (dzielnic) ścigają się po obwodzie. Kamienice okalające plac, podobnie jak te w sąsiednich ulicach mają imponujące rozmiary, wysokością niewiele ustępują wieżowcom z lubelskich osiedli, a trzeba pamiętać, że zostały wybudowane z cegły 700-800 lat temu. Najwyższy budynek czyli wieża Mangia ma wysokość 102 metry czyli tyle co młodsza od niej o 555 lat wieża jasnogórska. Wieża jasnogórska jest dla mnie odnośnikiem bo kilkanaście pierwszych lat spędziłem tuż u jej stóp. Dużą frajdę sprawia nam podglądanie porannej gołębiej toalety odbywającej się w fontannie Fonte Gaia. Zagłębiamy się w sjeneńskie ulice, kolejnym naszym celem jest Duomo - wielka i niezwykła katedra. Jak na przełom Średniowiecza i Renesansu katedra jest bogato zdobiona, nie przypomina gotyckich katedr Francji czy Niemiec. Z zaciekawieniem oglądam płaskorzeźbione sceny drzwi katedralnych. Dochodzę do wniosku, że LGBT to wcale nie jest wynalazek XXI wieku (patrz fotki poniżej). Jeszcze kilka ulic, jakieś place, jakieś panoramy i wracamy na stadion do naszego Jumpy’ego. Z autokarów wysypują się japońskie wycieczki. Zdążyliśmy zobaczyć Sienę zanim pojawią się tu tłumy.
Jedziemy na południowy skraj Toskanii. Początkowo szybką E78 później zjeżdżamy na drogę lokalną. Oddaliliśmy się już od Sieny a pola ciągle mają te ciekawe sjeneńskie odcienie. Chmury ciągle są nisko nad głowami, chcemy zwiedzić kolejne miasto na wzgórzu, jest nim Roccastrada. Ostro jedziemy pod górę a mgła coraz większa. W centrum miasta ogarnia nas wilgotna wata, nic nie widać powyżej dwudziestu metrów. Wobec tego zamiast zwiedzania zabytków wybieramy 'zwiedzanie' Coopa. Robimy zakupy na ostatnią część naszej podróży i trochę do domu. Jedziemy w kierunku wybrzeża, słońce coraz mocniej się przebija.


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek
Toskańska część naszej trasy

__________________________________________________________________________________

cdn
__________________________________________________________________________________
marze_na
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 8836
Dołączył(a): 12.08.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) marze_na » 21.08.2014 06:57

Uwielbiam z Wami podróżować. Czytam i oglądam z przyjemnością. I niezmiennie budzi się we mnie chęć wyruszenia Waszym śladem.
Pozdrawiam!
jumpy
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 58
Dołączył(a): 14.10.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) jumpy » 21.08.2014 17:10

Miło czytać takie opinie! Minęliśmy wprawdzie już półmetek, ale kilka odcinków jeszcze będzie. Tym razem jednak bez akcentów żużlowych. (Niewtajemniczonym wyjaśniam, że dzielimy z Marzeną zamiłowanie do speedwaya)
jumpy
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 58
Dołączył(a): 14.10.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) jumpy » 21.08.2014 19:54


Obrazek

Docieramy nad Morze Tyrreńskie przy przylądku Punta Ala. Mamy tutaj do wyboru kilka campeggi, postanawiamy znaleźć jakiś tańszy. Podjeżdżamy do Baia Verde, na oko prezentuje się całkiem nieźle. Podchodzi do nas naganiacz, pytam jaka cena, on odpowiada neunzehn. Po niemiecku ledwie dukam ale w liczebnikach jestem niezły, dla pewności, bo coś za tanio mi to wygląda, pytam: How much for everything? on odpowiada nineteen. OK, zostajemy. Jutro, przy płaceniu okaże się że z 19 zrobiło się 30. Pani w recepcji: 19? nie! niemożliwe musiał pan źle usłyszeć. No więc metody złapania klienta są rozmaite. Kamp najdroższy na naszej trasie. Teren pokrywa rzadki las sosnowy, bezpośrednio z kampu wychodzi się na szeroką piaszczystą plażę. Można tu spędzić cały urlop nie wychodząc poza bramę, są sklepy, bankomat, fryzjer, pizzeria, restauracja i inne atrakcje. Mankamenty: drogo, wszystkie męskie toalety w pobliżu pozamykane, toalety niezbyt czyste, w umywalkach nie ma ciepłej wody, w prysznicach nie ma wieszaka na ubrania, wifi działa tylko teoretycznie. No i nie pożyczają przelotki do gniazda kamper/standard. Do tej pory , jeżeli nie było gniazdek standardowych pożyczali nam wszędzie przelotki (po włosku spina). Na szczęście w sklepie o nazwie Bazar jest przelotka (przejściówka/adapter) za 10 euro, kupuję, teraz już będziemy niezależni. Chcemy już iść na plażę ale jest jeszcze jeden problem. Ola dzwoni, że przyszedł list z ZUSu, że mam zaległość sprzed dwóch lat w wysokości 12 zł i jak nie wpłacę w ciągu trzech dni to… tu następuje wyliczanka represji jakie mi ZUS zaserwuje. To nieistotne, że jak zawieszałem działalność to uzgadniałem saldo i wtedy wszystko było OK. Teraz mam trzy dni na zapłatę, a w domu będę najwcześniej za pięć. Chodzę po kampie z lapkiem i szukam sygnału, żeby zrobić przelew, najlepszy ma być przy recepcji, ale jak się pojawia to na chwilę. Wobec tego telefon do Oli. Ola pierwszy raz w życiu robi przelew do ZUSu, w końcu poszło, możemy iść na plażę. Plaża ciągnie się wzdłuż wąskiej zatoki z jednej strony zakończonej cyplem Punta Ala, z drugiej wysokim klifem z zabudowaniami na szczycie. Wybieramy ten drugi kierunek, spacerowiczów jest niewielu, plażowiczów jeszcze mniej, morze piękne, słońce świeci, idziemy tak i idziemy. Tuż pod klifem do morza wpada rzeka i ona wyznacza koniec naszego spaceru, wracamy. Posiedzieliśmy jeszcze trochę na naszej piazzoli. Wokół nas pusto, gdzieniegdzie stoi kamper, wszystkie niemieckie. Zgłodnieliśmy, idziemy na pizzę i wino. Małgosia zamawia jeszcze tiramisu, prawdziwe tiramisu. Obok nas siedzi spore towarzystwo, Niemcy. Między stolikami biegają dwaj chłopcy. Kelner do jednego z nich coś mówi po włosku, kończy: OK? Maluch biegnie do matki i woła: mamo, ten pan umie po niemiecku, powiedział OK.
Rano przy śniadaniu odwiedzają nas sójki. Podjadły sobie z nami i jeszcze dłuższy czas nam towarzyszyły. Opuszczamy Baia Verde i od tej pory będziemy jechać już na północ. Po lewej pojawia się co jakiś czas morze a na nim w oddali Elba. Zjeżdżamy z głównej E80 w kierunku kurortu Marina di Castagneto Carducci. To typowy niewielki kurort nadmorski. Idziemy na plażę, jest jeszcze piękniejsza niż ta wczorajsza. Trochę szpecą ją rzędy leżaków i parasoli czekające na zbliżający się sezon. Podziwiamy morze, tutaj jest to już Morze Liguryjskie. Kolejne wewnętrzne morze Morza Śródziemnego jakie mogę podziwiać po morzach: Egejskim, Adriatyckim, Tyrreńskim, Czarnym i Azowskim. Po niedługim spacerze ruszamy w głąb lądu. Tutaj na wzgórzu jest ostatnie toskańskie miasto jakie będziemy zwiedzać, jest to Castagneto Carducci.
Wjeżdżamy na sam wierzchołek wzgórza, tuż pod nim znajdujemy parking skąd roztacza się szeroki widok na wzgórza toskańskie z polami, lasami i winnicami. Idziemy kilkadziesiąt metrów wzdłuż murów miejskich, jest tu brama przez którą prowadzi główna ulica Marconiego. Opada ona dość stromo i wyprowadza na widokowy skwer. Mamy stąd piękny widok na Costa degli Etruschi (Wybrzeże Etrusków). Zanim tam dotrzemy przyglądamy się miastu i życiu mieszkańców. Widać, że biegnie ono tutaj spokojnie, bez pośpiechu. Koty wygrzewają się na parapetach, starsi panowie zajmują ławeczki przed domami a młodsi werandy kafejek.
Szkoda nam wracać na autostradę bo toskańskich cudów jest moc. My ledwie je liznęliśmy.

Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek



__________________________________________________________________________________

cdn
__________________________________________________________________________________
Ostatnio edytowano 24.08.2014 13:52 przez jumpy, łącznie edytowano 1 raz
jumpy
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 58
Dołączył(a): 14.10.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) jumpy » 23.08.2014 12:44


Obrazek

Z A12 przyglądamy się kopalniom Carrary gdzie wydobywa się słynne marmury a chwilę potem urwistym szczytom Alp Apuańskich. Góry te mimo swej nazwy nie są częścią Alp a Apeninów. Kolejny raz przeprawimy się przez to górskie pasmo. Tym razem autostradą A15. Autostrada przedzierając się przez góry wielokrotnie zwalnia, ostro zakręca i wspina lub opada. W okolicach Parmy A15 zamieniamy na A1, później na A21 i A4. W końcu zjeżdżamy z autostrady co jest dość bolesne bo kosztuje nas 34 euro. Automat wygląda na mocno skomplikowany, w końcu okazuje się, że kartę przyjmuje ten sam otwór do którego wcześniej wkłada się bilet i możemy jechać w stronę jeziora Iseo. W pierwszym mieście nad jeziorem a jest nim Sarnico tłumy ludzi, jest sobota, są tu jakieś festyny, zawody, ludzie łażą po drodze, do tego mnóstwo rowerzystów. W końcu przebijamy się przez miasto i możemy podziwiać widoki. A są one niezwykłe. Iseo jest jeziorem wciśniętym w górską dolinę, miejscami ściany spadają pionowo do wody. Droga przeciska się tarasami i tunelami. Przypomina mi to sąsiednią Gardę, dwa lata temu jechaliśmy z Anią wzdłuż jej brzegów. Garda jest sporo większym jeziorem. Nad Gardą miasteczka są schludne, ukwiecone, zasobne a kurorty ekskluzywne. Tutaj nad Iseo miasteczka i ośrodki turystyczne są bardziej plebejskie ale krajobrazy i tu i tu są niezwykłe. Na skraju miasta Riva di Solto na wąskim pasku między drogą a jeziorem rozłożył się kamping Trentapassi. Większą część terenu zajmują gęsto upakowane domki przerobione z przyczep kampingowych. Teren dla kamperów jest niewielki. My stajemy dwa metry od jeziora, obok nas są trzy niemieckie kampery i może jeszcze jeden by się zmieścił. Ciasno, nic dziwnego bo kilkanaście metrów od brzegu piętrzy się stroma góra. Wszystkie domki są zajęte, spora ristorante jest zajęta - dzisiaj jest sobota, ponadto jutro tuż obok przejeżdża Giro d'Italia. Roberto, szef ośrodka, mówi mi, że jutro od godziny 12.15 zamknięta będzie nasza droga, musimy przed tą godziną być już za Ponte di Legno. Nasz brzeg pokrył już mrok a wyrastający po wschodniej stronie jeziora szczyt Trenta Passi (30kroków) połyskuje w czerwonych promieniach słońca. To właśnie od jego nazwy imię przybrał kamping.
Dalsza droga nad jeziorem nie różni się specjalnie od tej wczorajszej, jedziemy skalną półką zawieszoną nad jeziorem, widoki znakomite. Za Lovere (tu za kilka godzin przejedzie Giro) opuszczamy jezioro, dalsza droga prowadzi alpejską doliną. W Edolo skręcamy w prawo w kierunku przełęczy Tonale, w lewo droga prowadzi do Bormio a dalej na Stelvio. To już drugi raz jesteśmy blisko tej przełęczy i efektownej drogi na nią prowadzącej. I tym razem Stelvio musi na nas poczekać. Po pierwsze jutro jedzie tam Giro, mogą być problemy, po drugie jeszcze dwa tygodnie temu na przełączy było ponad metr śniegu, droga była odśnieżana specjalnie dla kolarzy, po trzecie mamy już trochę dosyć gór. Wprawdzie Tonale to nie Stelvio jednak atrakcji górskich jeszcze sporo przed nami. Zatrzymujemy się w Vezza d'Ogli. Robimy zakupy, najpierw w spożywczym, później w warzywnym. Pani ze spożywczego pyta czy jesteśmy Anglikami, Małgosia się śmieje, że mój angielski jest tak wspaniały, że już mi żadne kursy nie są potrzebne:). Na pożegnanie Italii trochę szalejemy z zakupami: różne pieczywa, wędliny, dżemiki. No właśnie, Małgosia bierze do ręki słoiczek z uśmiechniętym owocem. Później okazuje się, że to nie jabłko ani brzoskwinia tylko papryka. Już w domu okazało się, że konfitura z czerwonej papryki , choć niechciana, jest świetna, szczególnie w połączeniu z mozzarellą i pomidorem zamiast pesto lub wymieszana z pesto.
Droga zaczyna ostro piąć się w górę. Za kolejnym zakrętem z przeciwnej strony powoli jedzie bus na awaryjnych. Nie bardzo wiedzieliśmy o co chodzi a on po prostu obserwował wilka, który truchtał poboczem drogi. To na pewno nie był pies, to był wilk :!: Lasy ustępują halom, jesteśmy na Passo del Tonale. To nie jest imponująca wysokość jak na Alpy - 1883 m, ale mimo słońca jest wyraźnie chłodniej. Tonale jest centrum narciarskim, liczne wyciągi prowadzą na wyższe zbocza gór. Tonale jest też granicą między czysto włoską Lombardią a Tyrolem Południowym gdzie większość mieszkańców używa języka niemieckiego a część posługuje się ladyńskim. To ten trzeci język jaki widzimy na niektórych tablicach nazw geograficznych na przykład Trydent to po włosku Trento, po niemiecku Trient, po ladyńsku Trent lub odpowiednio Bolzano, Bozen, Bulsan albo Passo San Pellegrino, Sankt-Pelegrin-Pass, Pas de Sén Pelegrin.
Z Przełęczy Tonale w kierunku zachodnim ciągnie się Dolina Słońca znana dobrze wielu narciarzom. Obserwujemy szczyty, trzeba jednak uważać na drogę bo pojawiło się mnóstwo motocyklistów. Val di Sol zamienia się w Val di Non, której górne piętra będziemy teraz przemierzać. Turystycznym walorem tej okolicy jest jezioro Santa Giustina. W odróżnieniu od wcześniej przez nas podziwianych jest to jezioro sztuczne. Z naszej drogi widać tylko północny skraj jeziora. Dolina Non to jeden wielki sad, jest to centrum uprawy jabłoni Golden Delicious i pokrewnych. Wielkie pachnące jabłka w cenie kilku złotych za sztukę kuszące nas zimą w sklepach właśnie stąd pochodzą. Tutaj możemy wybierać: łatwiejsza i dłuższa droga prowadzi do Trydentu i stamtąd już autostradą. Wybieramy drogę górską przez przełęcz Mendola. Aż do przełęczy nie ma specjalnych atrakcji. Dopiero za Passo della Mendola Alpy tworzą krawędź i ostro spadają w dolinę Adygi tysiącmetrowym uskokiem. Droga w kierunku Bolzano jest kręta, przepaścista i widokowa. Polecam!

Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


__________________________________________________________________________________

cdn
__________________________________________________________________________________
jumpy
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 58
Dołączył(a): 14.10.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) jumpy » 23.08.2014 20:47


Obrazek

To już ostatni odcinek na włoskiej ziemi. Autostrada A22 znowu wspina się o 1000 metrów do góry, ale tym razem potrzebuje na to prawie 100 km. Stromizny więc nie ma ale krajobraz niezmiennie alpejski. Przełęcz Brennerska to najpopularniejszy szlak łączący południowe i północne niziny podalpejskie. Na granicy kupujemy winietę za 8,5 euro. Tania w porównaniu z innymi, co wcale nie znaczy, że jazda austriackimi autobahnami jest tania. Przekonujemy się już niebawem. Przed Innsbruckiem zatrzymuje nas bramka na której uprzejmy pan kasuje od nas kolejne 8,5 euro. Z poprzednich wyjazdów już wiemy, że za niektóre odcinki trzeba dodatkowo płacić, w tym za wiele tuneli. Początkowo plan był taki: zwiedzamy Innsbruck i koniecznie Bergisel i gdzieś tutaj nocujemy. Postanawiamy jednak pojechać aż za Salzburg. Dlaczego aż tam o tym za chwilę. Droga do Salzburga prowadzi przez Niemcy, trwa to zaledwie około godziny i znowu wjeżdżamy na teren Austrii. To trzeci kraj UE jaki dziś odwiedzamy i siódmy od wyjazdu. Dzisiaj niedziela, dzień wyborów do Europarlamentu. Na całej trasie towarzyszą nam afisze reklamowe. Na Węgrzech jedynym rozpoznawalnym akcentem jest twarz Viktora Orbana, cała reszta to wielka zagadka. W pozostałych językach hasła wyborcze są zrozumiałe. Na billboardach prym wiodą nacjonaliści i populiści, wygląda na to, że do władz UE pchają się najbardziej ci co chcieli by ją zniszczyć. Gdyby ktoś myślał, że to polska specyfika, to okazuje się, że nie.
Za Salzburgiem zjeżdżamy z A1, jesteśmy w regionie Salzkammergut. Mijamy takie miejscowości jak Koppl, Krispl, Pflandt, Fuschl, Gschwendt, Gschwandt i jeszcze kilka podobnie brzmiących, tutejsi jak widać mają awersję do samogłosek. Nazwy są dziwaczne ale okolica przepiękna, Alpy już nie są tak dzikie i wysokie, malownicze turnie urwiście opadają na kwieciste hale a między nimi rozciągają się jeziora. Na brzegu jednego z nich Wolfgangsee zatrzymujemy się na kampingu Berau. Ostatni raz byliśmy tutaj 18 lat temu i chciałbym Wam opowiedzieć jak to było.
Rok 1996. Siostra i szwagier mają dwoje dzieci Natalię lat 17 i Bartka 16, nowiutkiego Poloneza Caro z silnikiem Rovera i ciągoty turystyczne. My mamy dwoje dzieci Anię 12 lat i Olę 9, nowiutkiego Poloneza Caro z silnikiem Rovera i ciągoty turystyczne. No więc jedziemy tymi Polonezami do Francji. Nocleg wypada nam w Austrii. Znajdujemy kamping nad jeziorem (domyślam się, że to mogło być Traunsee lub Attersee). Natalia najlepsza w językach szuka recepcji a ja rozglądam się po kampie. Rozbite są duże namioty do wynajęcia. Taki by nam pasował. Uchylam więc ściankę przedsionka aby zobaczyć jak to wygląda w środku. Byłem przekonany, że namiot jest pusty. Niestety siedziała tam jedna czarownica, straszny babsztyl. Zaczęła się strasznie drzeć. Ja na to wydukałem: Verzeihen się , ich dachte das Zelt is frei. (albo jakoś tak). A jędza wyskoczyła z namiotu i na cały kamping ryczała obelgi, których nauczyła się chyba na wiecach Hitlerjugend. Trzeba było się stąd zmywać. Dojechaliśmy do Bad Ischl, jak sama nazwa mówi uzdrowisko, więc powinny być pensjonaty. Jeździmy po uliczkach, pytamy to tu, to tam ale z miernym skutkiem, środek lata, wszystko zajęte. Ktoś nam doradził, że nad nieodległym stąd jeziorem jest kamping, najlepiej tam szukać. Jedziemy, nagle w lusterku znikł mi szwagrowy Polonez. Oni nie wiedzieli gdzie mamy jechać. Telefony komórkowe miały zaistnieć dopiero za kilka lat. Robi się ciemno. Miasteczko nieduże, ale żeby się tu odnaleźć szanse minimalne. Krążymy po uliczkach, nagle jakieś 100 metrów przed nami jakiś Polonez przecina skrzyżowanie. Ostry gaz i doganiamy szwagra. Nie jest źle, dobrze wcale, jesteśmy znowu razem ale noclegu nie widać. W końcu docieramy nad Wolfgangsee. Świat się trzyma kupy bo istnieje w nim równowaga, trafiasz na jędzę a za chwilę spotykasz przemiłą osobę - taka właśnie jest szefowa pensjonatu. Zgodziła się nas przenocować za cenę jednego pokoju, młodzież spała w śpiworach na podłodze za friko. Rano, w cenie pokoju nakarmiła nas wszystkich obficie, co w przypadku Bartka nie było takie proste. Domyślam się, że była to pani Annemarie Hinterberger, matka obecnego właściciela. Bardzo mile wspominamy tamten pobyt i dlatego postanowiliśmy dzisiejszą noc spędzić w Berau nad jeziorem Wolfgang. Kamping od tamtego czasu znacznie się rozrósł. Są tu znakomite warunki, a zapłaciliśmy zaledwie 15 euro. Mam nadzieję, że to nie jest ostatni nasz pobyt tutaj. Chciałbym tu przyjechać na dłuższy pobyt, pochodzić po górach, popływać kajakiem po jeziorze, poleżeć gdzieś na hali.

Z Austrii do domu możemy jechać na kilka różnych sposobów: albo przez Bratysławę, albo autostradą w kierunku Wiednia i potem przez Brno, albo na skróty bocznymi drogami przez Znojmo i dalej Brno. GPS podpowiada ten ostatni wariant, ale to nie jest dobra opcja. Przeskakujemy przez Dunaj i bocznymi drogami poprzez malownicze pola powoli przesuwamy się w stronę Czech. Zaczynamy się zastanawiać czy na pewno dobrze jedziemy aż w kolejnym miasteczku widzimy napis "No way, bad GPS". Zatrzymaliśmy się a tu pomyka co chwilę autko CZ, to znaczy przejazd musi być a sprytni Austriacy w ten sposób chcą pozbyć się tranzytu. Koło Hollabrunn wjeżdżamy na zatłoczoną drogę 303 prowadzącą do granicy. Między granicą a Znojmem zatrzymujemy się w centrum handlowo-rozrywkowym przypominającym jakiś koszmarny megastragan odpustowy. Byliśmy już tu kiedyś w drodze do Dalmacji. Kupujemy winietę i paliwo. Jedziemy dalej. Jeszcze parę kilometrów towarzyszą nam: kasyna i inne rozpustne przybytki.
Kończy się nasza dobra passa pogodowa, zaczyna padać deszcz. Przed Brnem wjeżdżamy na autostradę zwaną schodami do Brna - koszmarny odcinek. Dalej droga poprawia się i szybko docieramy do granicy. Zbliżamy się do nowego, słynnego mostu w Mszanie, otwartego zaledwie przedwczoraj. Przez całą drogę nie widzieliśmy żadnego wypadku a tu proszę, kawałek za mostem jakiś mistrz kierownicy ochrzcił nowa trasę. Widzimy wbity w balustradę samochód.
Zaczyna zmierzchać, gdzieś w tych okolicach planowany był nocleg, ale nie jestem zmęczony, postanawiamy jechać dalej. To będzie mój rekord, do tej pory samochodem najwięcej przejechałem 1000 km z Wolfgangsee do Flogny la Chapelle i dziwnym trafem dzisiaj z tego samego Wolfgangsee do Lublina prawie 1100 km. Dojeżdżamy do Krakowa, z daleka biją pioruny ale nie pada. Do czasu, nagle spadła niesamowita ulewa, nie widać pasów. Niektórzy zjeżdżają na pas awaryjny, inni lewym pasem grzeją bezrozumnie. Wybieramy drogę przez Rzeszów, trochę dalej ale bezpieczniej. Zaczynają się Lasy Janowskie, mówię do Małgosi, że trzeba zwolnić bo można się spodziewać zwierząt na drodze. Jeszcze nie skończyłem a tu wyłania nam się wielki jeleń żerujący na poboczu. Zaczyna świtać, pod dom podjeżdżamy już w blasku porannego słońca.


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek

__________________________________________________________________________________

koniec relacji

__________________________________________________________________________________
Roland90
Cromaniak
Posty: 512
Dołączył(a): 03.07.2014

Nieprzeczytany postnapisał(a) Roland90 » 25.08.2014 08:50

Relacji tka oprawionej nigdy jeszcze tutaj nie widziałem. Bardzo fajna i kolorystyczna.Mam jednak głupie pytanie. Na przed ostatnim zdjęciu jest supermarket wolnocłowy. Nie byłem w tych okolicach z 10 lat a mam z nim związane piękne wspomnienia . Jednak dostałem rok temu informacje ,że został on zlikwidowany i jest zamknięty. I jak by można było przypomnieć przy którym przejściu granicznym on się znajduje ( kojarzę ,że na granicy Czesko-Austriackiej , ale więcej nie).
Pozdrawiam
Następna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży



cron
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone