Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Dżampering 2013 czyli sałatka bałkańska

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
jumpy
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 58
Dołączył(a): 14.10.2013
Dżampering 2013 czyli sałatka bałkańska

Nieprzeczytany postnapisał(a) jumpy » 27.10.2013 14:45

Dzień dobry wszystkim! Mam na imię Rysiek, mieszkam w Lublinie. Polskę i świat zwiedzam na różne sposoby. Od trzech lat uprawiam dżampering. Zapytacie cóż to takiego? Mam samochód Citroen Jumpy , który kiedyś służył mi do celów zarobkowych. Przerobiłem go na mikrokamper, daleko mu do prawdziwego kampera, ale umożliwia wygodne spanie dwóm osobom, zarazem nie ma wad wielkich kamperów. Angielska nazwa samochodu idealnie pasuje do stylu naszego podróżowania. Niczym skoczek szybko przemieszczamy się w różne miejsca stąd pozwoliłem sobie na neologizm: dżampering. Więcej na ten temat piszę w relacji z naszej pierwszej podróży po krajach bałtyckich http://tarasy.of.pl/geo/baltic/index.html. Ubiegłoroczna trasa to Balaton, Chorwacja, włoskie i słoweńskie Alpy. http://tarasy.of.pl/geo/ju2/index.htm.

Przedstawiam dzisiaj relację z pierwszego etapu tegorocznej podróży po Bałkanach. Tutaj na gościnnych stronach cro.pl prezentuję skróconą wersję relacji: okrojona jest grafika, bardzo okrojona jest ilość fotografii, wyciąłem też różne osobiste dywagacje mogące być w konflikcie z regulaminem. Jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć więcej zapraszam na http://tarasy.of.pl/balkan/index.htm.
__________________________________________________________________________


Obrazek
Przekraczamy Beskid Niski. Znów jadę na południe. Skojarzenie z moimi wędrówkami górskimi i z piękną książką pana Stanisława Pagaczewskiego „Znów idę na południe”. Książka jest o górskich wędrówkach. Nasza tegoroczna wyprawa też wiedzie w znacznej części po górach.
Tuż przed granicą na przełęczy Dukielskiej dokładnie po naszym pasie leci bocian, już była obawa, że chce nas trafić ale kilka metrów przed szybą skręca. Później okaże się, że mnóstwo bocianich gniazd spotkamy na całej naszej trasie, szczególnie dużo na Węgrzech i w Rumunii a nawet w Grecji. W Geraltovcach tradycyjnie robimy postój na wypłatę euro z bankomatu i drobne zakupy. Tutaj też skręcamy z głównego szlaku na Węgry przez Koszyce i kierujemy się na wschód. Wspinamy się na górki - Jumpy ma pierwszy górski trening w tym roku. Niebawem po obu stronach drogi pojawiają się reklamy Tokajské pivnice – to znak, że zbliżamy się do Madziarska, jak mówią Słowacy. Region winnic tokajskich w większej części leży na Węgrzech ale kilkunastokilometrowym klinem wbija się na terytorium Słowacji – dlatego też przygraniczni winiarze słowaccy mają prawo swoje wino nazywać tokajem.

Obrazek
Przydrożna winiarnia

Jeszcze godzinka jazdy i wjeżdżamy do stolicy „węgrzyna”. Tokaj jest niewielkim miasteczkiem z przysadzistymi, solidnymi kamienicami. W wielu z nich mieszczą się sklepy z winem i winiarnie. Jeden ze sklepów udekorowany jest polską flagą, na witrynie napis: mówię po polsku. Wobec tego wchodzimy, robimy skromne zakupy, płacimy złotówkami, jedna butelka poszła wieczorem a druga dojechała do domu.
Miasteczko jest wyludnione, na ulicach jest pusto. Spotykamy zaledwie dwie większe grupy ludzi: na chodniku przed kościołem siedzą młodzi pociągając tokaj z plastikowych butelek. Druga grupa to autokarowa wycieczka, idą w nasza stronę. Typujemy z Olą jakiej są narodowości, stawiamy na Niemców. Pudło! To polska wycieczka z Krosna.
Dwa miesiące wcześniej w długi majowy weekend byłem w Paryżu. Zainspirowany czarnoskórymi sprzedawcami pamiątek, którzy bezbłędnie rozpoznają narodowość turystów (no prawie bezbłędnie bo zamiast czesz kolega, mówią do nas czasami priwiet riebiata) zabawiałem się zgadywaniem skąd są turyści. Obserwowałem z daleka, typowałem a później z bliska nasłuchiwałem w jakim mówią języku. Bezbłędnie poznawałem Polaków i Ruskich, nieźle mi szło z Hiszpankami i Włoszkami, bo panów tych nacji już trudniej rozróżnić. Nas można z łatwością rozpoznać po fizjonomii, zachowaniu i ubiorze. Podczas mojej pierwszej paryskiej wizyty 26 lat temu byłem zdziwiony, że różni paryscy naciągacze rozpoznają, że jestem z Polski. Zapytałem francuskich znajomych, skąd oni to wiedzą – odpowiedź brzmiała: przecież wy Polacy jesteście tacy charakterystyczni. (Słowa Ruski używam z pełną świadomością i bez intencji obrażania kogokolwiek, Ruski to zarówno Rosjanin jak i rosyjskojęzyczny Ukrainiec jak też inny obywatel Rosji ale nie Rosjanin, najwyższa pora aby to potoczne słowo stało się oficjalnym karkołomne sformułowania typu: obywatele byłego Związku Radzieckiego lub nasi wschodni sąsiedzi brzmią po prostu śmiesznie, aczkolwiek w mediach są powszechnie używane. Paradoksem jest, że ruskij po rosyjsku brzmi naturalnie, natomiast rosijanin -obywatel Rosji ma czasami negatywne konotacje. Zawsze mieliśmy kłopot jak ich nazywać, byli Moskale, Bolszewicy, Sowieci, Rosjanie, obywatele Związku Radzieckiego, zostańmy więc przy Ruskich.)
Kilkadziesiąt kilometrów od Tokaju jest inne miasteczko – Polgar. Tam udajemy się na nocleg. Na skraju miasta znajduje się kompleks kąpielisk a obok nich kamping. Opłatę wnosi się w kasie kąpieliska, można płacić kartą. Obowiązuje kaucja, jednak dziewczyna usłyszawszy, że chcemy jechać wcześnie rano zrezygnowała z kaucji. Dała nam klucz z prośbą aby oddać go rano ochroniarzowi. Kamp zlokalizowany jest kilkaset metrów za basenami, jest niewielki i lekko zaniedbany. Wszystko działa i kuchnia gazowa i lodówka i woda jest gorąca ale całe wyposażenie wygląda jakby pochodziło ze śmietnika. Jesteśmy całkiem sami. Wybraliśmy się na spacer do miasteczka, około 1,5 km. Oglądamy dwa kościoły protestanckie, rynek, robimy drobne zakupy. Przed powrotem siadamy w knajpce. Kiedy pijemy piwo na niebie pojawia się chmurka, nieduża ale czarna. Chmurka nagle się rozrosła i spadła z niej ulewa. Dobre pół godziny czekaliśmy pod zadaszeniem sklepu aż deszcz minie. Wracamy na kamp, jemy kolację, planujemy trasę na jutro i idziemy spać.

Obrazek
Polgarski kamp

Obrazek
Polgar – jeden z kościołów

Obrazek
Polgar - dziewczyny mają tu fantazję

Rano ruszamy w stronę granicy rumuńskiej, w jej kierunku prowadzi autostrada ale nie mamy wykupionej matricy (winietki). Jedziemy równoległą drogą, wokół rozciąga się płaska puszta. Węgierskie drogi krajowe są dobrej jakości i omijają wiele wsi i miasteczek położonych w pewnej odległości od drogi a więc stanowią niezłą alternatywę dla drogich autostrad.

Obrazek
Pusztańskie love story

Tuż przed przejściem granicznym wykupujemy za 10€ rumuńską opłatę drogową zwaną rovinieta. W Rumunii wszystkie drogi są płatne, podczas zakupu sprzedawca wprowadza do systemu numer rejestracyjny, który później sczytywany jest przez rozstawione przy drogach rejestratory. Podobna zasada jest na Węgrzech ale dotyczy tylko autostrad. Rumunia jest członkiem UE, ale nie należy do Schengen, wobec tego przejścia graniczne są kontrolowane. W tamtą stronę pobieżnie, ale już przy wjeździe do strefy Schengen ze wszystkimi rygorami.
PabloX
Mistrz Ligi Mistrzów UEFA
Avatar użytkownika
Posty: 1734
Dołączył(a): 20.05.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) PabloX » 27.10.2013 15:14

jumpy napisał(a): Zainspirowany czarnoskórymi sprzedawcami pamiątek, którzy bezbłędnie rozpoznają narodowość turystów (no prawie bezbłędnie bo zamiast czesz kolega, mówią do nas czasami priwiet riebiata) zabawiałem się zgadywaniem skąd są turyści.

Mnie w krajach typu Egipt, Turcja sprzedawcy pamiątek "rozpoznają" jako Czecha albo Ruskiego. W Chorwacji, jeśli zagaduję po angielsku, to zdarzyło się parę razy pytanie, czy jestem z Austrii... 8O :wink:

jumpy napisał(a): nieźle mi szło z Hiszpankami i Włoszkami, bo panów tych nacji już trudniej rozróżnić.

Przeważnie Włoszki można rozpoznać bez pudła, ale zdarzyło mi się "przypisać" włoską narodowość Greczynce (bardzo wyróżniała się urodą na tle swoich rodaczek, oczywiści in plus), Polce i nieprzeciętnie ślicznej Hiszpance :D

A tak poza tym, to melduję się jako PIERWSZY w relacji, bardzo chętnie podżampuję z Tobą po Bałkanach :hut: :papa:
neska
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 240
Dołączył(a): 31.07.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) neska » 27.10.2013 15:30

Druga!....zapowiada się niezła jazda więc zasiadam w pierwszym rzędzie :D
jumpy
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 58
Dołączył(a): 14.10.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) jumpy » 27.10.2013 18:48

Obrazek


Do Rumunii mam sentyment bowiem była moim pierwszym krajem zagranicznym (Czechosłowacji nie liczę bo co to za zagranica). W 1976 byłem w czarnomorskim kurorcie Eforie Nord i w Bukareszcie. Do Rumunii mam sentyment ale i żal. Żal o to, że nie robi nic aby zmienić fatalny osąd o sobie. Mało tego, reklamuje się w świecie jakimś wilkołakiem czy wampirem pogłębiając fatalne stereotypy. Kilka dni temu czytałem wyniki ankiety. Polakom zadano pytanie które narody są przez nich lubiane a które nie. Na ostatnim miejscu byli Rumuni. Dla mnie to zupełnie niezrozumiałe, jeden z niewielu krajów europejskich gdzie nas lubią i szanują, kraj tak podobny do naszego, kraj tak piękny mamy w takiej pogardzie. Czy wynika to z naszej nadmiernego poczucia wyższości, czy też z ignorancji wręcz ciemnoty? Wszak większość Polaków nie rozróżnia Rumuna od Roma a osąd o Rumunii ma na podstawie tabunów romskich żebraków, którzy zalali nasze ulice w latach dziewięćdziesiątych.

Pierwszym miastem tuż za granicą jest Oradea. Wokół miasta prowadzi dość wygodna obwodnica, dopiero przed zjazdem na „1” z uwagi na prace drogowe robi się trochę pogmatwana. Na obrzeżach miasto jest brzydkie, przy wjeździe dominują konstrukcje przemysłowe, niektóre z nich w stanie rozpadu. W miasteczku Alesd wymieniamy walutę, leja jest prawie równa złotówce. Przy okazji zauważamy, że w Rumunii między jezdnią a chodnikiem jest dużo zatok, parkowanie nie sprawia problemu. Im bardziej na południe tym gorzej, tam zasady parkowania wprawiają nas, północnych Europejczyków w zdumienie, ale o tym będzie jeszcze okazja pomówić. Rumuńscy kierowcy mają złą opinię, rzeczywiście nagminnie przekraczają szybkość, nie zważają na znaki drogowe ale na całej rumuńskiej trasie nie zdarzyło się nam aby ktoś wymusił czy zajechał drogę. Nie zauważyłem też tak powszechnej u nas walki o bycie z przodu, wciskania się w każde pół metra wolnego miejsca, zacietrzewienia i nieustępliwości. Nawet na przedmieściach Bukaresztu gdzie z powodu tłoku można stracić cierpliwość. Widocznie Rumuni, którzy podobnie jak my ciągle z motoryzacyjną kulturą są na bakier mają południowy luz, którego brakuje Polakom. U nas ruch samochodowy to melanż dawnych kolejek w mięsnym z obecnym wyścigiem szczurów.

Po raz drugi wspinamy się na grzbiet Karpat, wcześniej przebijaliśmy się przez Beskidy, teraz przez Apusani – to nie są wysokie góry ale malownicze. Na wschodnich zboczach tych gór zatrzymujemy się w dużej wsi Bucea. Po lewej stronie drogi na stoku jest stara drewniana cerkiew. Aby się do niej dostać trzeba wspiąć się kilkadziesiąt metrów do góry. Wysiłek niewielki a cerkiewka i widoki wkoło godne podziwu. Tuż przy drodze stoi nowa cerkiew, ogromna i kipiąca ozdobami. Akurat skończyło się nabożeństwo, pop zaprasza nas do zwiedzenia cerkwi. Proponuje rozmowę w dowolnym popularnym języku europejskim. Pop chwilę z nami zostaje, potem zostawia nas z kościelnym. Jeden z kilku wiernych, którzy jeszcze zostali w cerkwi pyta nas skąd jesteśmy. Na słowo Polonia uśmiecha się serdecznie, nazywa nas przyjaciółmi, życzy nam szerokiej drogi: Drum bun! Wychodzimy, kościelny niedyskretnie wskazuje nam wielką skarbonkę. Już po powrocie wyszukałem co nieco na temat popa. Na rumuńskich stronach można znaleźć niezbyt pochlebne artykuły o finansowych praktykach kapłana. Mam niepokojące skojarzenia.

Obrazek
Bucea - nowa cerkiew

Jedziemy przez Siedmiogród. Krajobraz różni się od płaskiego węgierskiego ale wsie niezbyt. Wprawdzie nie są tak schludne jak madziarskie ale domy bardzo podobne: krępe, solidne pod ceramiczną dachówką. Nic dziwnego, Siedmiogród jest terytorium spornym, przez setki lat należał do korony węgierskiej a zamieszkały był przez różne narody. W dolinach dominowali Węgrzy, w miastach Niemcy zwani tutaj Sasami a w górach Wołosi. Wprawdzie od kilkudziesięciu już lat Siedmiogród należy do Rumunii ale mniejszość węgierska jest ciągle znaczna, natomiast Niemcy częściowo zostali zabici lub wywiezieni do ZSRR tuż po wojnie, ci co przeżyli wyemigrowali masowo po 1989r. Ta część Rumuni, która leży na północ od Karpat jest bardziej cywilizowana – wszak wielowiekowy wpływ kultury niemieckiej i węgierskiej ciągle trwa. Na południe od Karpat są już Bałkany – ze swoim kolorytem, bałaganem i upiorami.

Przed Klużem wjeżdżamy na Autostradę Transylwańską, z daleka widoczny jest wał gór z potężną szczerbą – to wąwóz Turda. W planie mieliśmy zwiedzanie wąwózu, ale z autostrady nie ma zjazdu, trzeba by było wracać ponad 30 km. To jedno z tych miejsc do których będę chciał wrócić. Wobec tego jedziemy dalej, jeszcze kawałek autostradą i zjeżdżamy w kierunku Sybina. Co chwila mijamy jakieś ciekawe miasteczko warte zwiedzenia ale nasze cele leżą znacznie dalej na południe, trzeba jechać. Zatrzymujemy się jednakże w Alba Iulia – to spore miasto z bogatą historią. Naprzeciw hotelu Transilvania przy głównej drodze jest duży parking, zatrzymujemy się tam aby przez następne kilkadziesiąt minut podziwiać saskie kamienice i kościoły oraz współczesne budynki z charakterystyczną dla Rumunii bizantyjską obfitością ozdobników. Czasami oglądanie i robienie zdjęć utrudniają przewody elektryczne.

Kolejnym naszym celem jest Câlnic (czytaj Kylnik, po niemiecku Kelling). Wieś położona 4km na południe od „1”. Tutaj znajduje się bardzo dobrze zachowany saski gród obronny. Podchodzimy do wejścia, witamy się po rumuńsku, to był błąd. Pani przewodniczka przez kilka minut klepie po rumuńsku, kiedy udało nam się dojść do głosu powtórzyła to samo w takim samym tempie i na jednym oddechu po angielsku. Gród powstał w XIII wieku w celu obrony przed napastnikami mongolskimi. Potężne mury otaczały wszystko co było niezbędne do przeżycia nawet w czasie długiego oblężenia: kościół, spichrze zbożowe, studnie i piwnice z winem. W połowie XIII wieku potomkowie Czyngischana napadli na Europę Środkową. Złupili co się dało i wrócili na stepy. Sasi doszli do słusznego wniosku, że po pierwsze hordy azjatyckie mogą wrócić, po drugie w otwartym polu Mongołowie/Tatarzy są nie do pokonania, ale za to nie mają pojęcia o obleganiu warowni. Szybko ufortyfikowano wszystkie duże miasta w Siedmiogrodzie, ale też małe miasteczka i wsie. Jedna z takich wiejskich fortyfikacji to właśnie Câlnic. Tymczasem w Polsce zasada jakoś to będzie, brak know-how i po prostu kasy na warownie doprowadziły do spustoszeń przez kolejne najazdy mongolskie. Na niemieckich warowniach Siedmiogrodu i Dolnego Śląska Tatarzy połamali zęby. Sasi, którzy byli tutaj 800 lat ostatecznie opuścili Câlnic w latach osiemdziesiątych XX wieku, ich miejsce zajęli Cyganie. Właśnie cały czas obserwują nas dwie cygańskie dziewczynki, kiedy podchodzimy do samochodu natarczywie żebrzą, odjeżdżamy, obrażone dziewczyny żegnają nas wywalonymi językami. Stąd do Sălişte (Seliszte) gdzie chcemy nocować już blisko.

Obrazek

Przy drodze do Câlnica

Obrazek

Câlnic - warownia

Obrazek

Ola na murach obronnych Câlnica

Kamp Sălisteanca (Selisztjanka) zlokalizowany jest prawie w centrum miasteczka. Podjeżdżamy pod bramę i za moment wita nas Julian - właściciel kampingu, ostrzega żeby nie zatrzymywać się pod bocianim gniazdem, które jest tuż obok. Kamping jest nieduży, ale wyposażony we wszystko co trzeba. Bardzo nam się tu podoba. W głębi stoi holenderski kamper, poza zdawkowymi hallo nie nawiązujemy żadnych kontaktów. Po chwili zajeżdżają dwa włoskie kampery, rozbijają się tuż koło nas, Włochów nawet na hallo nie stać. Tylko jedna z Włoszek nazajutrz zagaduje Olę. Są z Trydentu, w zeszłym roku w czerwcu byli w Polsce. Tak się złożyło, że my z Anią w tym samym czasie byliśmy właśnie w Trydencie. Za to bardzo towarzyscy są gospodarze, oboje koło trzydziestki, zapraszają nas do domu, częstują śliwowicą i bryndzą. Pogadaliśmy dobrą chwilę, kiedy wychodzimy zwiedzać Sălişte słońce kryje się za górami. Przechadzamy się po uliczkach, oglądamy kościół, zaglądamy do sklepików.

Obrazek

Sălişte

Rano pogoda jest niezła. Jedziemy najpierw do widzianej wczoraj informacji turystycznej, zaopatrujemy się w mapki i foldery a potem wjeżdżamy na górę do najwyżej położonej cerkwi w Sălişte. Miasto nie było saskie, zamieszkiwali je Wołosi wobec tego wszystkie świątynie są prawosławne. Zaczyna padać, jedziemy w kierunku Sybina. Na tablicy przy wjeździe są dwie nazwy: rumuńska Sibiu i niemiecka Hermannstadt, mimo że Niemców zostało w mieście już niewielu. Merem jest jednak Niemiec, to pod jego rządami starówka odzyskała dawną świetność, a samo Sibiu w 2007 roku było Europejską Stolicą Kultury. W samym centrum, tuż przy murach starego miasta znajduje się duży parking. Tutaj zostawiamy Jumpiego i udajemy się na zwiedzanie. I właśnie w tym momencie rozpoczęła się burza. Nie zważając na ulewny deszcz spacerujemy po mieście. Od pierwszych chwil mam wrażenie jakbym był w Krakowie, a ogromny rynek wrażenie to potęguje. W końcu oba te miasta zbudowali saksońscy mieszczanie. Mamy ochotę dłużej tutaj zostać, ale mamy dość już tego deszczu, wracamy do parkingu. Po drodze wstępujemy do piekarni, Ola kupuje ciastko a ja precelki – to były najlepsze precelki jakie w życiu jadłem. Przy okazji, obecne krakowskie precelki (poza Krakowem zwane też obwarzankami) niewiele mają wspólnego z precelkami jakie pamiętam z lat sześćdziesiątych. Bywałem wtedy w Krakowie często, zawsze zajadałem się precelkami z makiem lub solą, te dzisiejsze to kluchowate podróbki.

Obrazek

Kraków? nie to Sibiu

Obrazek

Sibiu

Kiedy zajadamy się sybińskimi specjałami deszcz przestaje padać. To dla nas ważne, bo za chwilę wyruszamy w stronę Karpat. Plany były takie: jeśli będzie padać to jedziemy Przełomem Czerwonej Wieży – jest to droga prowadząca głęboką doliną, jeśli nie będzie padać przeprawiamy się Drogą Transfogaraską zwaną też w uproszczeniu Transfogarką. Julian namawiał nas na Transalpinę, najwyżej położoną drogę rumuńską, od niedawna przejezdną dla samochodów osobowych na całym jej odcinku. Pogoda jest niepewna, chmury raz zakrywają góry aby za chwilę je odsłonić. Decydujemy się na Transfogarkę. Trasa ta wybudowana w celach militarnych w latach siedemdziesiątych obecnie jest atrakcją turystyczną. Wyobraźcie sobie drogę z Zakopanego do Liptovskego Mikulasa ale nie przez Łysą Polanę a przez środek Tatr. Wspinamy się mozolnie, ale spodziewanych widoków nie ma, pada a mgła momentami jest taka, że widać na kilkanaście metrów. Po trasie wyprzedzamy kilku rowerzystów, nie zazdrościmy im. Tuż przed przełęczą przejaśnia się a po przejechaniu przez podgraniowy tunel (2034m) nawet przestaje padać, widoki są całkiem rozległe. Miłe złego początki. Przejechaliśmy już część serpentyn kiedy zaczęła się ulewa, ta zamieniła się w burzę gradową a burza w oberwanie chmury. Na serpentynach było jeszcze nieźle, zabawa zaczęła się kiedy droga weszła w wąską dolinę. Zboczami waliły wściekłe potoki znosząc na drogę kamienie, gałęzie i pnie. Kilka razy Jumpy ledwie przecisnął się między przeszkodami, raz lawina kamieni poleciała na miejsce przez które sekundy wcześniej przejeżdżaliśmy, miejscami droga przypomina rzekę. Czuję się trochę jak Indiana Jones za którym co chwila coś się wali odcinając drogę powrotu. Nie bez powodu: później dowiemy się, że motocykliści, którzy jechali za nami utknęli na trzy godziny. Czekali aż koparka odblokuje drogę. Przed nami jeszcze trochę emocji, korona zapory Vidraru zalana jest wodą. Zastanawiam się czy jechać dalej, ale przed nami jedzie z powodzeniem stara Dacia, no to my też jedziemy. Nie jest przyjemne kiedy masz z każdej strony masy wody a pod sobą przepaść 166 m – tyle wysokości liczy zapora której koroną przejeżdżamy. Udaje nam się przejechać zaporę i tunel, który jest tuż za nią, też zalany. Czeka nas już tylko jedna atrakcja – powalone na drogę drzewo. Wysiadam, drzewo jest nieduże, daję radę go przeciągnąć na pobocze ale ono sprężynuje i za chwilę wraca na to samo miejsce. Nadjeżdżają dwa samochody więc nawzajem sobie pomagając przejeżdżamy. Za nami 100km Transfogarki, docieramy do pierwszej wsi, chmury znikają, pokazuje się słońce. O niedawnej ulewie przypomina tylko Ardżesz – brunatna woda wystąpiła z koryta i spieniona rwie w dół.


Tutaj można obejrzeć film z naszego przejazdu Transfogarką http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=U-BD-zJDGcA

Obrazek

Już pada

Obrazek

Na chwilę przestało padać

Obrazek

Coraz więcej przeszkód na drodze

Obrazek

Ekipa międzynarodowa usuwa drzewo

Z turbacyjami przeprawili się na multańską stronę – gdybyśmy byli bohaterami Trylogii tak zapewne napisał by o nas Sienkiewicz. Jesteśmy w Muntenii czyli na Multanach stanowiących rdzenną część Wołoszczyzny. Dzisiaj ten termin stał się historycznym. Pod koniec XIX wieku z połączenia wyzwolonych właśnie spod okupacji osmańskiej Wołoszczyzny i Mołdawii powstało nowe państwo Rumunia. W dobie silnych nacjonalizmów jakie dominowały w XIX wieku nowemu narodowi trzeba było dorobić ideologię. Wołosi uznali się za potomków starożytnych Rzymian, sami nazwali się Romanami a swoje nowe państwo România. Rzeczywiście są poważne przesłanki o rzymskim a przynajmniej częściowo rzymskim pochodzeniu Wołochów, bowiem po łacinie Walachi to ludy obcego pochodzenia, które uległy romanizacji. Niewątpliwie zamieszkali tutaj Dakowie przyjęli kulturę i język Rzymian. Z czasem Wołosi i ich język znacznie się zesłowianizowali. Ciekawe, że w języku polskim nazwa Italii, podobnie zresztą jak Walii i Walonii, pochodzi też od średniowiecznego Walachi. Język wołoski pod koniec XIX wieku został sztucznie oczyszczony z licznych elementów słowiańskich, w ich miejsce wprowadzono określenia z języków włoskiego i francuskiego, uległ on tak gruntownym przekształceniom, że niektórzy językoznawcy uważają go za język sztuczny. Nowe państwo z nowym językiem i mitologią nie dość, że przetrwało to jeszcze znacznie poszerzyło swoje terytorium, głównie kosztem Węgier. Teraz chce odzyskać Besarabię czyli część Mołdawii niegdyś przyłączoną do ZSRR - świadczą o tym liczne grafitti: Besarabia este Romania.

Dojeżdżamy do Curtea de Argeş (Kurtja de Ardżesz), na pierwszym większym skrzyżowaniu widzimy stację Łukoila, tankujemy po raz pierwszy od wyjazdu z Polski. Na Bałkanach ze świecą szukać Statoila czy BP, natomiast na każdym kroku jest Łukoil. Teraz już tylko kilkanaście kilometrów dzieli nas od kampu Dragoske w Burluşi. Kamping jest kameralny, czysty, wyposażony we wszystko co nam potrzebne i kosztuje nas zaledwie 30 lei (29 zł). Szef i jego dziewczyna (mówi na nią mademoiselle) nie mówią po angielsku, ale mówią po francusku. Kiedy rozkładamy nasze rzeczy do wysuszenia na kamp wjeżdżają motocykle, to czterech wesołych gości z Rudy Śląskiej. Znacznie później dojeżdża jeszcze dwóch, ci są z Szaflar i to oni właśnie utknęli na Transfogarce. My ze Ślązakami zasiadamy do Ursusa (najpopularniejsze rumuńskie piwo) i opowieści a Górale idą na obiad, mademoiselle szykuje im warzywa świeżo zebrane z ogródka. Rano kiedy wstajemy szaflarscy chłopcy gotowi są już do drogi, to prawdziwi pożeracze szos, robią dziennie po 600-700km. Ich rekordem jest 4800km w 5 dni. Kiedy my się zbieramy do odjazdu Ślązacy dopiero się budzą, oni z kolei jeżdżą rekreacyjnie.

Obrazek

Dzisiaj kolacja smakuje wyjątkowo

Moim zamiarem było przekroczenie Dunaju za pomocą promu Zimicea - Swisztow, Ola z dezaprobatą odniosła się do tego pomysłu, po prostu nie ma zaufania do promów rzecznych. Wobec tego ruszamy w stronę słynnego Mostu Przyjaźni Giurgiu – Ruse. Najpierw bocznymi drogami, później autostradą. Po drodze widzimy wioski cygańskie. O ile te w Siedmiogrodzie imponują (?) wielkimi, przesadnie zdobionymi kamienicami, to tutejsze z daleka można poznać po stosach śmieci i zrujnowanych domostwach. Podobnie jest w Izraelu w przypadku wsi palestyńskich, później to samo zobaczymy w Bułgarii i Grecji. Wsie zamieszkałe przez muzułmanów straszą bałaganem. To co piszę jest wprawdzie niepoprawne politycznie, ale taka jest prawda. Upiększanie rzeczywistości w imię poprawności politycznej prędzej czy później rodzi złe skutki. Zaczyna się autostrada szybko przybliżająca nas do stolicy. Tuż przed miastem znaki informują nas o zjeździe na Centura Bucureşti czyli obwodnicę Bukaresztu. Jeśli szukasz kierunkowskazu Giurgiu, Ruse czy Bułgaria to go nie znajdziesz. Jeśli przegapisz zjazd na Centura czeka cię przeprawa przez Bukareszt. Obwodnica jest jednojezdniową, zatłoczoną i dziurawą drogą wielokrotnie krzyżującą się z ulicami wylotowymi. Posuwamy się powolutku do przodu a w okna zaglądają nam naciągacze, stoją ich tu całe gromady, oferują smartfony, buty sportowe, akcesoria plażowe. Oli podobają się szczególnie ci ostatni, wypasione byki z parasolką przymocowaną do głowy wyglądają groteskowo. Toczymy się tak powolutku między wielkimi ciężarówkami a ja przypominam sobie Bukareszt sprzed 37 lat. To tutaj pierwszy raz jadłem hot-dogi, wtedy w Polsce jeszcze nieznane. Bukareszt był strasznie rozkopany bo trwała budowa metra, Warszawa jeszcze długo na nie czekała. Przypominam sobie też, że wraz z dwoma koleżankami wybraliśmy się na nocny spacer, wędrujemy sobie ulicami miast i nagle okazało się, że nie wiemy jak wrócić, nie mamy planu miasta, nie pamiętamy jak nazywa się nasz hotel. Taksówkarz wymienia nazwy znanych mu hoteli i za którymś strzałem jest - hotel Griviţa. I jeszcze pamiętam, że po powrocie do hotelu w radiu leciała piosenka Duminică în Bucureşti (Niedziela w Bukareszcie) i że rzeczywiście była wtedy niedziela. Pamiętam też miasto udekorowane z okazji ówczesnego narodowego święta 23 sierpnia (odpowiednik naszego 22 lipca), dominowała podobizna Causeşcu, portrety różnej wielkości ale wszystkie przesadnie kolorowe, nasi dygnitarze portretowali się wtedy na czarno-biało.

W końcu jest strzałka Giurgiu, zjeżdżamy z obwodnicy i jedziemy w kierunku niedalekiej już granicy, przy drodze pełno handlarzy i sklepików. Wydajemy ostatnie leje, Ola ma chęć na banany ale właśnie na bananach urzęduje cała armia much, kupuję więc piankę do golenia. Zbliżamy się do Giurgiu, w ostatniej chwili zauważam niewielką, podrdzewiałą tabliczkę z napisem Douane Russe kierującą w lewo. Skręcamy więc w lewo, jeszcze kilka zagadkowych zakrętów i skrzyżowań i dojeżdżamy do mostu na Dunaju. Przed mostem jesteśmy lżejsi o 6€ za przejazd mostem a za mostem kolejne 5 za bułgarską winietę.
mervik
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6870
Dołączył(a): 03.11.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) mervik » 27.10.2013 19:53

..podróż z przygodami ,takie ulewy w górach nie są mile widziane :roll:
...więc zasiadam i czekam na cdn. :wink:
TJL
Croentuzjasta
Posty: 207
Dołączył(a): 04.01.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) TJL » 27.10.2013 20:02

Świetnie się czyta o waszym Dżamperingu. Bogaty styl pisania! To lubię.
Pozdrawiam,
Tomek
jumpy
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 58
Dołączył(a): 14.10.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) jumpy » 27.10.2013 20:57

Dziękuję za miłe słowa, jutro będzie Bułgaria i może zdążę Grecję.
Gajus.ems
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 930
Dołączył(a): 21.11.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) Gajus.ems » 27.10.2013 21:25

Czytam z zainteresowaniem. Autor ma swój styl, który mi bardzo pasuje.
Pozdrawiam kolegę jumpy
GAJUS
neska
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 240
Dołączył(a): 31.07.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) neska » 27.10.2013 21:29

jumpy napisał(a):
... Zboczami waliły wściekłe potoki znosząc na drogę kamienie, gałęzie i pnie. Kilka razy Jumpy ledwie przecisnął się między przeszkodami, raz lawina kamieni poleciała na miejsce przez które sekundy wcześniej przejeżdżaliśmy, miejscami droga przypomina rzekę. Czuję się trochę jak Indiana Jones za którym co chwila coś się wali odcinając drogę powrotu.

Obrazek

Jumpy...czytając Twoją relację czuję się jakbym oglądała niezły thriller...
Z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki...
Mazowsze
Odkrywca
Avatar użytkownika
Posty: 84
Dołączył(a): 27.05.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) Mazowsze » 27.10.2013 21:55

i kolejna bardzo ciekawa relacja:-) Będę czekała z niecierpliwością na kolejne wpisy. Pozdrawiam :papa:
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 27.10.2013 21:58

Posmakowałam nie tylko bałkańskiej sałatki, ale i innych smakowitości też. Lekkie pióro, fotek moc ... prawdziwa uczta dżamperingowa. :D
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 27.10.2013 22:09

jumpy napisał(a):
Na chwilę przestało padać

Obrazek



O, matko :roll: :roll: :roll:

To wygląda strasznie, podziwiam odwagę 8)

Ja bym w życiu dalej nie jechał i w mojej wyobraźni bym widział pędzącą ścianę błota o wysokości 10 metrów za zakrętem :(
lukasz43
Podróżnik
Posty: 15
Dołączył(a): 15.02.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) lukasz43 » 27.10.2013 22:15

Najwazniejsze aby auta nie uszkodzić,bo do domu daleko!!
jumpy
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 58
Dołączył(a): 14.10.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) jumpy » 28.10.2013 08:43

Ja bym w życiu dalej nie jechał

Problem był taki, że strach było jechać i taki sam strach zatrzymać się, nie było bezpiecznego miejsca do parkowania.
zack
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 325
Dołączył(a): 01.05.2011

Nieprzeczytany postnapisał(a) zack » 28.10.2013 09:32

Bardzo ciekawa relacja. Też byłem w Rumunii i dopiero na miejscu zmieniłem zdanie o Rumunach.
Zgadzam się z autorem relacji - to wspaniali ludzie (niestety polskie zaszłości jest bardzo trudno wyplewić).
Następna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży



cron
Dżampering 2013 czyli sałatka bałkańska
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone