Kolejny dzień- 27.09.2010
Dziś ruszamy na północny koniec wyspy i niestety opuszczamy tę niezwykłą Famarę.
Jak się okaże- to właśnie tu mieliśmy najpiękniej, najciekawiej i najbarwniej. I prawdę mówiąc, nawet przejażdżka autokarowa między kraterami nam nie dała tyle co spacer pod klifami Famary a potem wejście na szczyty tych klifów.
Ale czas jechać. Drogą LZ 402 udajemy się w wietrzny poranek w kierunku Teguise aby potem odbić na północny wschód.
Poranek był niezbyt przejrzysty - choć nawet nie najgorszy
ale teraz zrobiło się czyściej we wzduchu i dzięki temu lepiej i dalej widać...
Wspinając się na wzniesienia terenu widzimy coraz większy kawał okolicy.
Pobliski castello koło Teguise wyróżnia się ładnie na tle nieba.
Odległe białe miasteczka i kratery w górach widać stąd znakomicie.
W Teguise nie zabawiamy zbyt długo. Ładne miasteczko ale nas ciągnie na punkt widokowy oraz do Doliny 1000 Palm.
Tankujemy (pierwszy i ostatni raz a co zabawne- tylko kilka litrów, bo gdzie tu wyjeździć cały bak?! No i kosztuje to śmiesznie mało...strefa bezcłowa robi swoje) i zmykamy dalej- w masyw najwyższej góry wyspy gdzie tak pechowo wtaszczyliśmy nasze tyłki gdy inni sobie tam wjechali autami.
Niedługo potem mamy okazję podjechać wyżej łagodnymi zakosami drogi prowadzącej w kierunku Harii skąd pięknie widać kawał "kraju"
i przez ciekawie wyglądające "tereny rolnicze" przy domach.
Jest wciąż rano ale z uwagi na zmienną pogodę i te chmury- spektakl świateła i cieni trwa w najlepsze a miękkość tego światła i pastelowe oraz gliniano-ceglaste podłoże tworzą przepiękny kalejdoskop barw- a to właśnie bardzo lubię...
Widać też ze stoku odległe Costa Teguise wraz z pobliskim "strażnikiem" miasta.
W końcu docieramy w pobliże masywu Risco i... tylko machamy w stronę naszych klifów bo czas nas goni a i pogoda dzisiaj jakaś zmienna- i sporo chmur w masywie, także niektóre szczyty znikają lub są zasłonięte przez pewien czas. Jednak owe pierzaste obłoki tylko dodają uroku tej pięknej wyspie i dają choć trochę osłony przed słońcem. Wszędobylski wiaterek nas orzeźwia i sprawia, że aż chce się podróżować i zwiedzać.
Mijamy zakosy i prawdziwe serpentyny drogi górskiej- takiej konkretnej i jedynej tego rodzaju- miła niespodzianka jak na tak nieduże wysokości prawdę mówiąc.
W dole głęboko widać poletka i uprawy na pasemkach bezdrzewnych "pól" - potem będziemy tam wracać do Arrecife przez nabrzeże.
Zjeżdżamy do Harii i Doliny Tysiąca Palm.
To najbardziej "zalesiona" dolina i miejscowość wyspy. Wygląda jak wielka oaza na pustyni.
Ciekawe są kolory i rzeźba terenu wokół- bardzo urozmaicona i nie taka goła.
Bardzo fajne jest "centrum", zwłaszcza "rynek" ocieniony pięknymi palmami przy Calle el Palmeral.
Pipidówiasto ale sielsko i spokojnie tu.
Zabawiamy tu trochę coby się rozejrzeć w oazie.
W końcu mykamy na północ i odbijamy do Guinate aby "zajść z boku" słynny punkt widokowy wyspy i główną mekkę turystyczną północy- czyli Mirador del Rio...
Z uwagi na posiadaną kartę zbiorczą na 5 atrakcji w której niestety nie ma M. del Rio- rezygnujemy z włażenia tam gdzie wszyscy (kosztem zachowania kilku EUR) za to zatrzymujemy się nieco wcześniej i dzięki temu widzimy nieco inną perspektywę a dodatkowym bonusem jest odcinek wybrzeża klifowego, gdzie..wczoraj byliśmy.
Tu rozpoczyna się prawdziwa fotograficzna uczta i uciecha dla oczu...
No sami popatrzcie.
Ładnie widać północne wyspy - zamieszkaną La Graciosa i te bezludne o ciekawej rzeźbie.
Pod nogami mamy dzikie i niedostępne urwisko prowadzące prosto ku wodzie cieśniny.
Na lewo są pozostałości salin, jakie jeszcze niedawno tu były.
Jak się nadeptaliśmy, nafociliśmy to przez parking pod Rio (obszerne kolisko wewnątrz leja pagóra obudowane kamieniami z lawy) wychodzimy na spacer na otwartą przestrzeń.
W tym miejscu mamy coś takiego:
Super sprawa z tymi obłokami na niebie!
Zadowoleni, z uśmiechem na gębach wracamy.
Czas na kolejne atrakcje wyspy- te stworzone przez naturę jak i te wykorzystane przez człowieka - dzięki owej naturze.
Bohaterem kolejnego odcinka będzie Cesar Manrique.