Jeszcze ostatni rzut oka na fortecę (uznaliśmy ją zgodnie za najciekawszy zespół budynków na wyspie).
I zbieramy się do odjazdu.
Ku Famara Beach.
Z mapy wynika, że jest tam droga na skróty, ale.... to taka hmmm.... dziadowska droga, zaniedbana i dla miejscowych rolników z jeepami raczej niż dla "wygodnych, typowych turystów...
Trzeba się wrócić w stronę Tinajo do El Cuchillo i odbić na drogę przez miejscowość Soo. (czytać to można prawie jako zoo...
)
Mało tego- jest problem jak w ogóle na nią (tę drogę) trafić, bo mapa jedno- a znaki i rzeczywistość drugie.
Nie umiemy zlokalizować wyjazdu we właściwe miejsce. W dodatku napotkani Hiszpanie mylą nas i kierują nie tam gdzie trzeba! Kurde, no chyba nie wiedzą sami gdzie jest wyjazd ze wsi!
Ale jaja... tak mało tu dróg, domów i miejscowości a ci jeszcze nie wiedzą jak nas pokierować. Zawodzi zatem najstarszy sposób na zdobycie właściwej informacji- wiedza miejscowych...
Diabli nadali!
Postanawiam zawierzyć swemu nosowi. Ledwie przed chwilą wyjechaliśmy na jakieś pola i ku jakiejś farmie w tym Cuchillo.
Problem w tym, że nikt nie dał drogowskazu na zjeździe.
Eeeech, ci Hiszpanie...
A widziałem wcześniej zjazd w prawo i...chyba tam właśnie należało skręcić. To niepozorne skrzyżowanko okazało się tym właściwym.
Droga jest z początku dość dobrej jakości, ale po minięciu ostatnich farm zaczyna się byle jaki asfalt.
Miejscami są to raczej jego pozostałości. Ale nic to- Corsiczka daje radę a ja staram się omijać co gorsze dziury.
Jedziemy z góry na dół. Widać kawał tego co przed nami- tereny rolniczo-uprawne.
A zatem w tej części wyspa jest jednak "urodzajna" i nie jest pustynią. To zasługa położenia- w tej kotlinie zapewne gromadzi się więcej wilgoci i dzięki nawadnianiu z węży może tu rosnąć sporo upraw.
Kaktusy w większej ilości oznaczają aloes na Kanarach. Na Fuercie i Lanzarocie jest go najwięcej. To prawdziwe zagłębie.
Dojeżdżamy w końcu do jedynej miejscowości po drodze- owego "Zoo".
Jest biała ale pusta i jakaś taka ponura. To przez zachmurzenie, które spowodowało ogólne zaciemnienie krajobrazu. Wieje jednak wiatr, który chyba wygonił tych miejscowych rolników do domu- sam już nie wiem.
Jest chyba najgorsza pogoda od początku mego pobytu- no, może poza owym deszczem i mgłą nad Papagayo.
Zoo jest jak wymarłe.
Wiejemy szybko stąd bo już czujemy pismo nosem- jak tylko przejedziemy grzbiet wzniesienia za Soo, to zobaczymy nasz upragniony cel.
I wreszcie jest!!! Widać potężny masyw zawieszony tuż nad oceanem!
WOW! Wreszcie jakieś porządne góry!
Przed nami jak się okazało kilometry jazdy po równi pochyłej- prowadzącej do miejscowości Famara.
Wygląda to jak rozległe przestrzenie w Stanach.
Jedziemy i jedziemy i jakoś nie zbliżamy się do tej Famary.
Po prostu padamy ofiarą złudzenia odległości- co w górach jest normą, ale tu jest jeszcze jeden element- jesteśmy niewiele nad morzem, a te góry wyrastają znad morza, więc robi to wrażenie znacznie większej wysokości niż jest, choć przyznać trzeba, że i te 600-700 m nad oceanem robi wrażenie, zwłaszcza gdy masyw wisi potężnymi klifami nad plażą!
Wreszcie dojeżdżamy do miejscowości - Caleta de Famara. Rośnie nasza ekscytacja, bo wprawdzie robi się ciemnawo, ale sceneria nie kłamie- to najbardziej spektakularne widoki na wyspie!
Mijamy miejscowość i widzimy w oddali osadę Famara (takie "bis")- coś jakby gigantyczny kemping z daleka- a to nie mrowie camperów lecz...niskich domków, ułożonych w taki sposób, że z oddali wygląda to jak wielkie obozowisko.
Ale co tam to! Biegiem na tą gigantyczną plażę!!!
Stajemy na poboczu drogi mimo zakazu- jest tu jak na południu Francji koło Sete- droga przy morzu (oceanie w tym wypadku), pas piaszczystej plaży i...nic więcej.
Kurde, ale tu wieje!!!
Zdajemy sobie sprawę, że to nie jest typowy wiaterek nadmorski, ale silny wiatr oceaniczny.
Piździ jak nie wiem co!
- Wojtek, nie otwieraj drzwi teraz! Zawrócę i schowamy się za wydmę, albo odwrócimy auto ku wiatrowi.
Odwracamy po wjeździe za małe wydmy- ale teraz dla odmiany wiatr utrudnia otwarcie drzwi- zamiast chcieć je wyrywać z zawiasów!
W końcu lecimy biegiem na ową plażę.
JEST!!! JEST!!! JEST!!!
Boże, jak ja chciałem tu być!
Rozległość Famary robi na nas potężne wrażenie. Ciągnie się całe kilometry!
Pięknie rozlewają się fale przypływu. Nie umiemy sobie odmówić przyjemności przywitania się boso z tą plażą.
Ściągamy trepy i nuże- po piachu!
A że tak wieje? No i cóż z tego?
Jutro będzie inaczej. W końcu jesteśmy w górach, nie?