Rozpoczął się kolejny etap pobytu na Lanzarote- ten najintensywniejszy, bo wymuszony uciekającym czasem.
I co ciekawe- już nie samotny.
Jest 24.09.2010.
Ranek tym razem aktywny. Szybkie gramolenie się i przygotowanie do...drogi ale już inaczej- tym razem pakowanie przebiega pod dyktando auta!
Idę oddać rower.
Schodzę na dół. Jest na zmianie akurat niezawodny Frank.
Dzisiaj jeszcze bardziej niezawodny, bo za chwilę dowiaduję się, że w Cardonie są...Polacy!
Jacyś dwaj młodzi, którzy akurat tutaj się spotkali. A więc nie przybyli razem.
Zresztą co za różnica- byle tylko nie wracali obaj, żeby któryś właśnie przyjechał, to może uda się ruszyć na objazd wyspy razem....
Byłoby fajnie no i raźniej a i taniej w kosztach wynajmu wozu.
Okazuje się, że jak zwykle los jest dla mnie łaskawy i moja szczęśliwa liczba 13 znowu premiuje!
W pokoiku 113- tam gdzie wcześniej mieszkałem- mieszka jeden z Polaków. Frank sugeruje mi iść i pogadać z nim, bo zdążył się już wywiedzieć od niego, że ten planuje zwiedzanie wyspy i będzie chciał wynająć auto...
Potem okazało się, że Frank im tez chciał pomóc, ale mając na uwadze mnie, też o to spytał.
Daj Boże, żeby wszyscy recepcjoniści byli tacy super goście jak Ty- drogi Frank...
I w taki oto sposób trafiam na Wojtka, studenta z Bytomia. A zatem nie dość, że kompan to jeszcze krajan!
Skoro następny etap zaczyna się tak szczęśliwie, to w takim razie nie pozostaje nic, tylko razem połączyć siły i ruszać na podbój wyspy.
Szybko dogadujemy się z Wojtkiem, po czym spotykamy się po godzinie i...ruszamy na miasto znaleźć wypożyczalnię w rozsądnej cenie i zrobić zakupy.
Mamy cufal- znaczy szczęście/fuksa- bo kilka wypożyczalni jest...w promieniu 400m od nas.
Przy drugim podejściu znajdujemy ofertę nie do przebicia- nowsza Corsa w cenie 20 kilku EUR za dzień- notabene firma (FELYCAR) mieści się zaraz za pizzerią obok której przechodzi się na plażę, zatem wszystko na miejscu i pod ręką- czyli Cardona jest świetnie ulokowana!
Sprawa jest prosta- bierzemy i rezerwujemy. Ale ponieważ zaraz jest pora sjesty, więc...młodzi Hiszpanie mówią nam z rozbrajającym uśmiechem, że owszem, auto jest dla nas od ręki, ale od...17:00, bo wtedy przyjdą znowu pracować...
Jasny szlag trafił by tę ich manianę! Znaczy sjesty i przerwy.
Krzywdy sobie nie robią- nie powiem... 3,5 godziny przerwy! Kto tak u nas ma???!!!
No nic, idziemy na internet, na zakupy, po kasę, itd. Po drodze spotykamy tego drugiego Polaka. Też młody. Jak się okazuje, przyjechał tu do swojej znajomej koleżanki, pracującej w Playa Blanca i po 2 tygodniach mu się po prostu pobyt znudził, więc... wraca. No tak, jak go woził na wycieczki szef koleżanki, to chłopak miał luksus... (a woził!).
Ustalamy z Wojtkiem plan wyjazdu i harmonogram zwiedzania. W planie mamy wszystko, co się da i powinno zobaczyć.
Czas upływa nam potem na siedzeniu na słoneczku na ławce.
Wreszcie powinna się skończyć sjesta Hiszpanów, tak więc niecierpliwi meldujemy się pod biurem, ale pracownikom nie śpieszy się wcale a wcale. Spóźniają się 10 minut...
Naczytawszy się różnych historii o Kanaryjczykach i wynajmie aut u nich, postanawiam sprawdzić stan auta i obfocić je w razie gdyby komuś przyszło do głowy nas obwinić za jakieś nie tego...
Auto całkiem w porzo. Pytanie jak się sprawdzi na szutrach wyspy...z premedytacją je zaplanowałem.
W końcu ładujemy graty- a jest tego trochę po zakupach- i heja!!!
Frank nas wyprawia z uśmiechem i dobrym słowem.
Teraz cel jest jeden- jak najszybciej wynosić się z miasta!
W teren i po przygodę.
Najpierw jednak tankujemy. Śmieszne ilości wchodzą w rachubę... wyspa mała a paliwo tanie! 0.87EUR/l
10 litrów wystarczy na dłużej.
Lecimy prosto do Yaizy- w krainę wulkanów i lawy.
Po kilkunastu minutach wkraczamy w tę ponurą acz piękną strefę.
I tak zaczyna się nasza wulkaniczna przygoda.
Wygląda to z drogi jak w Stanach. Niczym autostrada stanowa przez bezdroża. Tylko kolory nie takie...
Bezmiar zastygłej lawy, brunatnoczarnej, spopielałej skamieliny, twardej i ostrej, przypominającej o burzliwej przeszłości wyspy.
Fascynujący i odmienny świat.
Kataklizm wydarzył się wcale nie tak dawno, ale to co pozostało, zapisało wyraźne piętno na wyglądzie całej wyspy.
Wydaje się dziwne to, ze całe pola schodzące ku morzu w wielu miejscach są niemal równe, płaskie. Powstaje więc pytanie, jak te setki ton lawy "płynęły" do morza?
Ano płasko to jest teraz, wcześniej- tam pod spodem było pochyło. To co płynęło zastygło i zostało. I wygładziło teren niczym gigantyczne pole rumowiska. Z bliska widać, że wcale nie jest tak równo.
CDN.
p.s. wybaczcie kompresję, ale fotki bazowe mam w mniejszej rozdzielczości, więc redukcja do 800x600 je trochę niszczy.
Pozdr.