Jakieś 4 - 5 sztuk. Niezbyt blisko, ale obserwowaliśmy kilkanaście minut.
Nie było spektakularnych skoków, ot, zwyczajnie przepłynęły. Jak to delfiny.
Lubię pichcić. Olga nawet twierdzi, że umiem
Ale nie w takich warunkach
...
(na Bogusia w pokoiku torebeczka mruga...)
- To co? Bierzemy torbę?
- OK
Warunki na plażowanie i kąpiel - doskonałe. Na plażowanie i kąpiel...
(... a w tej torbie same dziwy...)
Warunki do pichcenia były "podłe". Nie wiem czy tym kotletom nie było na patelni lepiej niż mi w tym słońcu.
Olka mówiła, że kolorem się nie różniliśmy
takoż "puszczaniem soków".
Ale warto było. Takie proste, a takie pyszne
Mięso, cebula, żółta papryka, bekon. To na patelni.
Bagietka i pomidor do przegryzania.
I poobiednia sjesta, albo i fjaka
Potem na kawkę pod sosnowym baldachimem
i do domu. 25 km pod wiatr i fale...
... a potęga usmażonego na chrupko bekonu daje o sobie znać
Był - powiedzmy - dość słony.
Jak nam się pić chciało...
Z rejsów zawsze przywozimy jakąś połowę napitków z powrotem.
Tym razem miałem wrażenie, że mieliśmy o połowę za mało
Przy okazji wczorajszego 10-lecia, podumałem nad "pustotą" tego wszystkiego, co nas otacza.
Często jako porównanie używa się ziarnka ryżu i stadionu.
Ziarnko ryżu na środku stadionu to jądro atomu, a na krańcach trybun "krążą" elektrony.
Reszta to "niepojęta pustka"...
Tu i tam byliśmy