W Kairze rzeczywiście nie byłem, ale to muzułmański kraj rządzący się swoimi prawami
A tym czasm nasza rumuńsko - bułgarska wyprawa zbliża się do końca.
Poranek obudził mnie zdecydowanie ostrym słońcem... byliśmy tuż tuż Transalpiny. Tej nocy śniło mi się, że limit na mojej karcie kredytowej się skończył. Był to znak żeby wracać do domu. Słońce wzeszło zza gór i oświetliło pięknie całe miasteczko. Znów zerwałem rodzinę tekstem: "nie spać, zwiedzać " A po śniadaniu jak już byliśmy ogarnięci, rzuciłem hasło: Transalpina again . Gdzieś na horyzoncie zaczęły pojawiać się delikatne chmurki. Jak w górach pojawiają się chmury, to może to oznaczać dwie rzeczy, albo takie pozostaną, albo zbiorą się w jedną i zacznie znowu lać. Czym prędzej wskoczyliśmy do naszego dzielnego Maleństwa aby po raz ostatni tych wakacji dać mu wycisk i pognaliśmy w stronę Transalpiny. Ponad 130 km pokonywane przez kilka godzin mogło w efekcie spowodować, że znajdziemy się na szczycie w załamaniu pogody.
Musiałem zaryzykować i udało się. Wysiłek został nagrodzony
Zbliżamy się do szczytu
Wiedziałem, jadąc w stronę wybrzeża, na początku wakacji, że widoki byłyby genialne i była to prawda. Nie wytrzymałem po prostu i musiałem zjechać z drogi. Co prawda jakiegoś hardcore'owego terenu nie było, ale morda mi się cieszyła, że jestem na wysokości powyżej 2000 m poza drogą własnym samochodem 1300 km od domu
Droga widziana spoza drogi
I przeszczęśliwa młodzież Adam był pierwszy, który podżegał do zjazdu z drogi, aż sam go musiałem hamować
Lost in Carpatia
Wreszcie po długich spacerach po górach dotarliśmy samochodem na sam szczyt Transalpiny. W tle widać drogę, którą będziemy zjeżdżać w dół, a po prawej załamanie pogody i goniące nas chmury.
Na górze trochę znów się poszwędaliśmy między straganami, a jakże, przy temperaturze nie przekraczającej 10*C. Kupiłem sobie kieliszek z Transalpiną w skórzanym mieszku i na rzemyku... jeszcze go nie użyłem do tej pory, ale wkrótce trzeba będzie to zrobić
Wreszcie przyszła pora na pożegnanie się ze szczytem Transalpiny i zjazd w dół. Tyle czasu nam zeszło po drodze, że poczuliśmy sporawy głód. Cóż, w końcu trzeba było się zatrzymać na obiad. Nie mogłem odpuścić, żeby nie skorzystać z okazji zjechania nad rzekę . Znów mi się mordka cieszyła, osobówką bym się nie odważył. Nasze prowizoryczne obozowisko:
Wreszcie przyszedł czas na to co sobie postanowiłem od samego początku zjeżdżając nad tę rzekę. Było to dla mnie coś co sprawiało, że miałem gęsią skórkę na rękach, a włosy stawały dęba na rękach. Ustawiłem żonę z aparatem nad brzegiem rzeki i poszedłem z synem do samochodu. 4H, następnie 4L... tylko żona spytała po drodze, czy wiem co robię... nie do końca byłem przekonany więc tylko odparłem: "Nie wiem". Pierwszy raz tej wyprawy wprawiłem ją chyba w stan mocnego osłupienia. Dla nie wtajemniczonych 4H - napęd na 4 koła bez redukcji czyli High, 4L napęd na 4 koła z użyciem reduktora - przy tych samych obrotach silnika co na 4H toczy się dwa razy wolniej.
Powoli, turlając się po kamienistym dnie zanurzyliśmy samochód w bystry nurt rzeki.
Wszystko OK przejechaliśmy, ale żona zostałą na drugim brzegu więc... co Wracamy , ale czy damy radę Nie powiem, bo płytko nie było. Na zdjęciu tego nie widać, ale momentami, jak samochód zsuwał się między kamienie koła zatapiały się pod wodą całkiem. Cóż męska decyzja wracamy tym samym brodem.
Młody co chwila z siebie wydawał dźwięki przypominające uhhhh, łaaaał, łooooo, łoooooooo. Mnie też się udzieliła jego adrenalina, a może było na odwrót . W każdym razie pożegnanie z Transalpiną zafundowałem sobie i synowi pierwszorzędne.
I to by było ostatnie zdjęcie, ale muszę na koniec dodać, że mieliśmy nocować gdzieś przy granicy rumuńsko - węgierskiej lub już w Debreczynie na Węgrzech. Tankowanie było jeszcze w Bułgarii, ale chciałem zatankować już na Węgrzech, bo tam taniej. W Oradei lampka księgowego świeciła mi się już na stałe, ale myślałem, że do granicy z Węgrami jest kilkanaście km więc dojadę. OK, dojechałem, ale na Węgrzech same pola jak okiem sięgnąć, a ja bez baniaczka z paliwem Pierwszy raz na prawdę poczułem stres, że zostaniemy w polach bez paliwa, na obcej ziemi, bez znajomości węgierskiego.... jedziemy, jedziemy... już się zastanawiałem jakby można było wyciągnąć szpej campingowy bez wypakowywania całego bagażnika . Wreszcie JEST DEBRECZYN Jesteśmy uratowani. Darłem się jak Stuhr w Sexmisji: Max, jesteśmy uratowani, patrz, patrz, bocian, jeśli on może żyć to my też możemy Ha haaaa" Podjechałem na Agip'a i wsadziłem lufę pistoletu w gardziel zbiornika. 70l, 71, 71,5, 72, 72,5.... pyk, 72,6l wlałem do zbiornika. Nogi mi ponownie zmiękły. w zbiorniku zostało nam zaledwie 2,4 litra ropy Może jeszcze ze 25 km byśmy przejechali, ale .... wierzyć mi się w to nie chciało, taki fart
Poszedłem na stację zapłacić. Pani przeciąga moją kartę i zonk, raz, drugi, trzeci. Limit się skończył , przypomniałem sobie mój sen . Ja pierdziu .... dobrze, że miałem jeszcze przy sobie płatniczą. Zapłaciłem. Zbiornik pełny brzuchy po drodze najedzone, a co jedziemy dalej, bo dopiero zaczęło się zmierzchać. Jadę dopóki będę mógł, jak coś, to się gdzieś na Węgrzech zatrzymamy. Niestety jak wpadliśmy na autostradę to już nie patrzyłem na spalanie. Darłem momentami i 150 a raczej to były dłuższe momenty, na tyle dłuższe, że jeszcze z ostatnimi promieniami słońca, już poniżej linii horyzontu zobaczyliśmy Słowację. Już tak niedaleko do domu mamy... Jak wpadliśmy na autostradę słowacką no to już nie było się co zatrzymywać.... W ten sposób dotarliśmy do domu o godzinie 4 nad ranem.
Sfârșit