... bo jedno oko na Maroko już na forum było fajnie wybałuszone .
A w zasadzie tych spojrzeń na Bramę do Afryki było tu troszkę więcej niż jedno, bo przy temacie Wojana pojawiły się linki do fotek innych Forumowiczów.
Ale po kolei!
Od jesieni, kiedy tylko Gocha wróciła z Tunezji, był tyci-tyci plan , żeby wiosną ruszyć razem z nią gdzieś w tamte strony... Trafiłam wówczas na relację Wojana i to mi podsunęło myśl, że może właśnie Maroko? Gocha na to jak na lato - zwłaszcza że to ja mam sponsorować wyjazd .
Potem jeszcze były śmichy-chichy przy czytaniu marokańskich bajdurek Shtrigi z ich wypadu z Wiolą kilka już latek temu, no i rezultat był oczywisty: JECHAĆ, JECHAĆ! A właściwe najpierw LECIEĆ , a JECHAĆ dopiero potem, ale za to przez calutki tydzień.
Pierwotny planowany termin - długi weekend majowy. Po przeglądnięciu ofert wycieczek w tym terminie, dość szybko zmieniłam zdanie. Cóż, szanse na korzystną cenę w tym czasie zerowe . Stwierdziłam, że wolę wziąć o jeden czy dwa dni urlopu więcej i "upolować" jakieś dobre last minute ciut wcześniej, w połowie kwietnia. I jak już było pewne kiedy i mniej więcej za ile, dołączyła do nas trzecia baba (babcia właściwie, bo wnuka się raczej nie zamierza wypierać), moja najstarsza siostra Teresa. Tydzień przed wylotem ten "feministyczny" układ wyjazdowy zachwiał się - do naszej ekipy doszedł Jurek, chłopak Gośki. Będziemy więc miały obstawę Tylko co na taki zestaw wiekowy w "haremie" powiedzą marokańscy Arabowie ??? Teraz już wiem , ale o tym potem...
Czwartek rano - niecałe trzy doby przed wyznaczoną datą wylotu... Jadę sobie do pracy, a tu komunikat radiowy, że wkrótce na Okęciu awaryjne lądowaniesamolotu Jak myślicie, jaka mogła być reakcja osoby, która nigdy dotąd nawet nie siedziała w samolocie, a przed którą wkrótce prawie pięć godzin lotu ? Dobrze, że niedługo potem były informacje o pomyślnym przeprowadzeniu procedury awaryjnego lądowania, bo jak jakieś dwie godzinki potem zadzwoniła do mnie pani z naszego biura, żeby potwierdzić dokładny termin niedzielnego odlotu - to chyba padłabym z wrażenia od razu , jak tylko usłyszałam: "limit bagażu u przewoźnika Centralwings, z którym państwo lecicie..." ...
Ogólnie jestem raczej panikara itp. itd., ale postanowiłam wskrzesić nutkę optymizmu i od razu zaczęłam sobie kilkakrotnie powtarzać (aż w końcu w to naprawdę uwierzyłam ), że statystyczny procent awarii Centralwings ma już za sobą, więc nasz lot będzie na pewno bezpieczny.
W niedzielę przed południem wyruszamy z Wrocławia autkiem w stronę Warszawy. Po drodze (no, prawie po drodze) wyłapujemy Teresę, która mieszka jakieś 50 km od dolnośląskiej stolicy. Około 16-tej jesteśmy w Raszynie u naszej rodzinki, u której zostawiamy nasze autko na najbliższy tydzień. A potem już godzina 19-ta i odbiór biletu na Okęciu. Odlot - za dwie godzinki...