Wchodzimy w dzielnicę Talborjt (nazwaną tak na pamiątkę starej dzielnicy, w której było epicentrum trzęsienia ziemi). Tam - zgodnie z informacją w przewodniku - powinno być sporo tanich hoteli i restauracyjek. Na "pierwszy ogień" po zejściu z turystycznych bulwarów wybieramy jednak miejsce dość nieszczęśliwe, bo restauracji
nie ma żadnej. Cóż, pewnie trzeba się trochę bardziej zagłębić w miasto! Ulice nowego (bo cóż to jest niecałe pół wieku?) Agadiru to przecież pestka w porównaniu z labiryntem Fezu
. Ale w którą stronę ruszyć? W Pascalu jest jakiś bardzo schematyczny plan miasta, ale to wystarczy
na obranie azymutu na meczet. Wysokiego minaretu zresztą pominąć nie sposób
.
Oczywiście, meczet Loubnane to nie jest jakaś zabytkowa budowla, niemniej jednak całkiem nieźle się prezentuje
. A tuż w pobliżu zaczynają się już ulice, przy których mamy szyldy restauracyjek
. Na jedną z nich trzeba się zdecydować, klimatycznych budek z jedzonkiem, jakie wybieraliśmy w starych medynach, tu przecież nie ma
. Kręcimy się trochę po okolicy i trafiamy na plac Prince Heritier Sidi Mohammed, a na nim na sympatycznie wyglądającą restaurację
"La Pampa".
Nie bardzo wiemy, czy wypada nam wejść do środka (jest tam pustawo, tylko kilku miejscowych płci oczywistej) w naszym przeważająco babskim składzie, zasiadamy wobec tego przy stoliku przed wejściem. Po zakończeniu jedzonka i tak zresztą do środka weszłam (trzeba było odwiedzić wiadomy przybytek) i ... szkoda, że jednak nie siedliśmy w sympatycznym wnętrzu stylizowanym na pałac sułtański, raczej nie byłoby wiadomych przeciwwskazań
. Ale na zewnątrz też było OK
i na dodatek byliśmy obsługiwani iście po królewsku
. Zapewne byłyśmy sporą atrakcją dla męskiej części personelu
obsługiwało nas jednocześnie (lub na zmianę) kilku różnych kelnerów, widać każdy z nich miał ochotę przypatrzeć się egzotycznym
blondynkom. Żeńska część też zresztą nie próżnowała
co prawda kobiety pełniły tam funkcje bardziej przyziemne, ale i tak znalazły sposób, żeby nas sobie pooglądać
. Ta, którą widać na fotce za Gochą, zanim kelnerzy przynieśli talerze, przyszła z wiaderkiem wody i skropiła chodnik w okolicy stolików, aby nam się nie kurzyło
przy jedzeniu.
Standardowo, nikt z obsługi po angielsku... My po francusku ani marokańsku też... Przy dużym wyborze dań w restauracji, jakaś lepsza komunikacja przydałaby się
, a to nie jest takie proste, jak przy zamawianiu posiłku w budce, w której najczęściej danie jest tylko jedno
. Pewnie nasza wizyta w "La Pampa" nie była jednak specjalnym wyjątkiem i dlatego przy wejściu ustawiona jest duża tablica z menu
:
To dzięki niej wiedzieliśmy, co mamy zamówić, a kelnerzy w mig "zrozumieli" nasze życzenie i przynieśli nam smakowite kuskus z jagnięciną, przepysznym sosikiem i jeszcze pyszniejszymi przystawkami z oliwek...
Po obfitym posiłku w tak miłym miejscu, jakoś przeszła nam chętka powrotu
nad wietrzny ocean. Powłóczymy się
jeszcze trochę po Talborjt. Wynajdujemy na planie miasta ogród, idziemy tam trochę odsapnąć...
Krajobrazowy Jardin de Olhao (zwany też Ogrodem Portugalskim) otwarto jakieś 5 lat temu dla uczczenia przyjaźni z miastem Olhao w Portugalii. Taki dowód na to, że historyczna więź między krajami jest wieczna i nie zawsze muszą to być konflikty
.
Ogród nie jest duży, ale w chwili wolnego czasu warto tam pójść na spacer (wejście jest darmowe) chociażby po to, żeby zobaczyć jak odpoczywają mieszkańcy Agadiru.
Zdecydowanie więcej tu miejscowych, niż turystów. Przychodzą, żeby posiedzieć na ławeczce czy wprost na trawie, pogadać z przyjaciółmi albo poczytać książkę, wypić kawkę czy miętową herbatę w kawiarence na terenie parku... Jest też plac zabaw dla dzieciarni i biblioteka, a przy bramie wejściowej znajduje się mała galeria z pracami lokalnych artystów.
W narożniku ogrodu, ale z wejściem od ulicy (róg Avenue du President Kennedy i Avenue FAR), stoi budyneczek wystawiony w tym samym tradycyjnym berberyjskim stylu, co zabudowania w ogrodzie
. Mieści się tam małe muzeum Memoire d'Agadir upamiętniające dawne miasto. Są tam ponoć stare fotki Agadiru sprzed trzęsienia ziemi i tuż po katastrofie. Ponoć... bo było zamknięte
. Jak ktoś wpasuje się w godziny otwarcia, to wystawę może oglądnąć za darmo.