Przed nami całkiem niezły spacerek - odległość od Jardin Majorelle akurat taka, żeby dotrzeć na Dżemaa El-Fna o takiej porze, żeby zaczęło się ściemniać
. Właśnie wtedy "Plac Umarłych" ożywa
. Arabska nazwa "Jemaa El-Fna" oznacza "zgromadzenie umarłych", w XIII w. właśnie na tym placu odbywały się egzekucje. Dziś plac tętni życiem - szczególnie wieczorem, bo w upalne południe bywa jednak dość ospały... A wieczorami odbywają się tutaj niezwykłe spektakle
są tancerze, akrobaci, muzycy, bajarze snujący jakieś opowieści (zapewne intrygujące, bo słuchaczy sporo - tyle że my z tego
ani w ząb), ktoś
z kogutem na głowie, zaklinacze węży... Co tam jeszcze było, już nawet dobrze nie pamiętam, taki teatr rozmaitości się tam rozgrywał!
Na Dżemaa El-Fna zobaczyłam wreszcie na żywo
makaka, na jakiego nie trafiłam w rejonie lasów cedrowych, ale że z pewnością nie była to Lindusia, bliska znajoma shtrigi, nie sprawdzałam więc, czy małpiszon wciąż tęskni na Ulą
.
Ścisk, gwar, zadyma... Jak kogoś boli głowa, to lepiej niech unika tego miejsca
. Nas na szczęście akurat nie bolała
.
Na środku placu mnóstwo miejsc, gdzie można przysiąść i pokosztować rozmaitych lokalnych potraw. Jeśli do tej pory nie odważyło się na to, to teraz jest niepowtarzalna okazja na spróbowanie
potrawy z koziej głowy czy smażonych jąder. Bardziej normalne
dania też są w dużym wyborze
.
I jeszcze świeżo wyciskany sok z pomarańczy, przed wypiciem którego Andrzej i Ula ostrzegali mnie przed wyjazdem (lamblie, dżuma i inna cholera
), jednocześnie jednak zachęcając do wypicia
, bo przecież bez tego wizyta w Marrakeszu
byłaby nie do końca spełniona.
shtriga napisał(a):Stoją tak obok siebie w rzędzie te ich wielkie lodówy z pomarańczami, a jak sprzedawcy widzą turystę, to wszyscy krzyczą, wołają, obniżają cenę, zaraz nalewają soku i niemal wciskają do ręki. Dałyśmy się namówić. Czegoś tak pysznego nie piłam nigdy w życiu!!! Lodowaty sok ze słodziutkich, świeżych pomarańczy. Opamiętanie przyszło po chwili. Jak zobaczyłyśmy jak sok się produkuje. Daruję te opowieść. W hotelu wypiłyśmy po pół szklanki wódki. A i tak nie zmienię zdania. Sok był jedyny w swoim rodzaju!!!!!
Jakże mogłabym pominąć takie pyszności? Przecież okazja na coś takiego nie trafia się co dzień!
A potem powrót do hotelu, też piechotą, tyle że gwarnymi i dobrze oświetlonymi ulicami, a nie tymi bocznymi! Chociaż nie wiadomo, gdzie jest bezpieczniej, jeśli się weźmie pod uwagę szalejących po Marrakeszu motocyklistów
. Na szczęście krawężniki są bardzo wysokie (a wcześniej zastanawiałam się, po co aż tak?) i nagły skrót przez chodnika szalony motocyklista ma znacznie utrudniony
, to lepiej działa, niż jakiekolwiek zakazy.
Gdy w końcu docieramy do hotelu, stóp już
prawie nie czuję. Może odpadły? Ale nie, pulsują jak je próbuję oprzeć na kanapie. Potwornie pulsują! Żeby zasnąć, podkładam sobie pod kostki wałeczek, teoretycznie mający tu służyć jako poduszka...
Przed nami dzień ostatni:
"Po śniadaniu wykwaterowanie z hotelu i wyjazd przez malownicze góry Atlasu Wysokiego do Agadiru. Po przyjeździe do Agadiru proponujemy krótkie zwiedzanie miasta (w miarę możliwości czasowych - w zależności od rozkładu lotów na powrót), w programie między innymi średniowieczna kazba, czyli twierdza (z murów obronnych rozciąga się panorama miasta) ... transfer na lotnisko w Agadirze i lot do Polski."Krótka ta noc, strasznie krótka! A w autokarze, mimo kilkugodzinnego przejazdu, spać się nie da! Bo jakże przegapić widoki na Atlas Wysoki? Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła!