Z koncertu w Dar Batha zrezygnowaliśmy, bo koncert mieliśmy własny
- po tylu godzinach byliśmy już tak głodni, że kiszki nam marsza grały
. Czym prędzej wróciliśmy w pobliże Bab Bou Jeloud, gdzie jest mnóstwo małych przybytków z lokalnym jadłem. Tym razem padło na budkę mieszczącą jeden stoliczek z trzema krzesełkami właśnie. Znów zdecydowaliśmy się na przyrządzane na naszych oczach mięsko, tym razem jednak nie mielone, lecz pokrojone na małe kawałeczki. No i to mięsko jak zwykle przyprawione było jakimś aromatycznym
kolorowym proszkiem wzmagającym tylko apetyt! Przypraw na sukach mnóstwo i wszystkie wspaniale pachną, jak wśród nich
poznać tę, z którą mieliśmy właśnie bliski kontakt? Postanowiliśmy zapytać o to pana, który nam potrawę przyrządził! Bariera językowa znów ta sama, co przed pocztą z dziećmi
, ale już mamy trochę wprawy w takich "rozmowach"
, jakbyśmy jeszcze trochę pobyli w Fezie, to kto wie, czy nie bylibyśmy dobrym materiałem
do teatru mimów? Nasz kucharz wypowiedział magiczne nazwy dwóch przypraw, które najbardziej
przypadły nam do gustu, ale kto
by to zapamiętał? Poprosiliśmy o napisanie na karteczce. Pan był co prawda niepiśmienny
, ale na szczęście zaradny
i czym prędzej poszedł do którejś z sąsiednich budek, gdzie znalazł bardziej uczonego
od siebie. Mieliśmy więc w końcu czarno na białym - i to arabskimi robaczkami - to na czym nam zależało
.
Nasyceni opuszczamy arabską medynę i przez już dobrze znajomą
bramę Bou Jeloud wychodzimy na duży plac Baghdadi. Po lewej stronie mamy duże (ale ukryte za wysokim murem) liceum im. Moulaya Idrissa, a po prawej taki oto widok:
Idziemy dalej prosto, mijając po lewej dość ładny park. Od naszej strony jest on jednak ogrodzony
, w miejscach gdzie nie ma muru zaglądamy tam tylko przez zakratowane zamknięte bramki (zdjęcie oczywiście krzywe, jak to u mnie
).
Wejście do parku jest gdzie indziej, ale nie decydujemy się go szukać, bo godzina już dość późna, a chcielibyśmy jeszcze trochę
pochodzić po starej części Fezu, zanim się ściemni.
Dochodzimy do małego zamkniętego placyku zwanego Mały Meszwar, który kiedyś stanowił główny punkt życia miejskiego (działo się tu coś podobnego jak do dziś jest w Marrakeszu, chociaż ze względu na powierzchnię - na mniejszą skalę). Miejsce dla większości już nie jest więc tak ekscytujące - dla mnie było, o czym za moment.
Plac ma pięć wyjść, w tym jedno prowadzące do Fas el-Jidid, który mamy w planie. Jest też po zachodniej stronie mała Bab Mulaj Abdullah wiodąca do dzielnicy wcześniej nie rozważanej przez nas jako miejsce na spacerek, ale gdy znaleźliśmy się w jej pobliżu, postanawiamy zaglądnąć tam w pierwszej kolejności
. Jest też monumentalna XIV-wieczna Bab Dekakan (Brama Ławników) słynąca z tego, że w właśnie na niej w poł. XV w. powieszono infanta portugalskiego Ferdynanda, a potem jego zabalsamowane zwłoki zdobiły
bramę przez około 30 lat... Mnie najbardziej zaintrygowała jednakże brama południowa - może niezbyt duża, ale fajnie ozdobiona Bab Mechouar, wiodąca do pałacu królewskiego. Kiedyś przez tę bramę zwykli ludzie mogli wejść do pałacu z petycją dla króla, a Mały Meszewar był dlań "poczekalnią". Zdobienia nad bramą tak mi się spodobały
, że postanowiłam zrobić fotkę. No i okazało się, że
szpiegiem nie mogłabym być... Brama była otwarta, gdyż chwilę wcześniej stał pod nią jakiś wojskowy samochód. Pewnie dlatego strażnik przed bramą był
niezwykle czujny. Chociaż byłam prawie na najbardziej oddalonym od bramy krańcu placu, chociaż ludzi się trochę po nim kręciło, chociaż próbowałam cyknąć zdjęcie najbardziej dyskretnie jak tylko umiałam - zauważył
moje manewry i od razu zagwizdał ostrzegawczo
i żeby nie było wątpliwości o co mu chodzi, pokiwał ręką w moją stronę nakazując podejść do niego
. No to co miałam zrobić
musiałam iść ... Tyle że po drodze szybko wykasowałam
zrobioną fotkę i jak już podeszłam, to mu pokazałam "czystym" sumieniem, że zakazanej fotki nie ma! Skończyło się na ostrzeżeniu (tym razem nie było potrzeby używania języka migowego, bo strażnik wydawał się być poliglotą - ale chyba i po arabsku zrozumiałbym wszystko
) i nie trafiłam do królewskich lochów
.
Po ochłonięciu
przez zachodnią bramkę, za którą znajduje się Wieki Meczet z XIII w., wchodzimy do dzielnicy Mulaj Abdullah. Po medynie Fez el-Bali panująca tutaj cisza aż dzwoni w uszach
. Tylko gdzieniegdzie są jakieś małe sklepiki i kramiki, a towar tu uboższy, zresztą wszystko wokół jest takie... Cóż, turyści tu pewnie nieczęsto zaglądają. Wierzyć się nie chce, ze w czasach francuskiego protektoratu było tu inaczej - restauracje i
domy publiczne.
Pomimo stosunkowo małych rozmiarów dzielnicy, łatwo tu się "zagubić" wchodząc w jakiś ślepy zaułek, jakich tu jest wiele ze względu na zamknięcie dzielnicy przez wysokie mury terenu należącego do królewskiego pałacu. Też tak głupio się wpakowaliśmy
. Pewnie bez większego błądzenia trafilibyśmy do drugiej bramy (w tej dzielnicy bramy są właśnie tylko dwie!), ale daliśmy okazję "zarobku" dwóm młodym chłopaczkom - entuzjastom futbolu. Zbierali na piłkę. Dla nas jedno euro (dla każdego z nich po pół na głowę rzecz jasna - już wiemy, że wszystkie datki dla dzieci trzeba od razu
dzielić pomiędzy nie, bo oni sami nie zawsze są do tego skłonni
) to tyle co nic, a dla nich to szansa na wcześniejsze spełnienie marzenia.
Brama wyjściowa znajduje się przy placu, z którego jest jakieś kolejne wejście na zamknięte tereny królewskie. Ponieważ tu też było jakieś
wybitnie spore zgromadzenie strażników (czyżby
król właśnie gościł w Fezie w związku z tym 800-leciem miasta?), na wszelki wypadek nawet za bardzo nie patrzyłam w tamtą stronę
, nie mówiąc już o aparacie. Chociaż mój olympusik i tak był już niegroźny
, bo skończył mu się prąd. Chyba właśnie w tym momencie, jak odchodziłam "skruszona" po odpuszczeniu mi przewinienia, bo w Mulaj Abdullah już nie mogłam
zrobić żadnego klimatycznego zdjęcia, a właśnie tam było najwięcej okazji na uwiecznienie prawdziwego życia w Fezie...
Wyszliśmy na ruchliwą ulicę naprzeciw rozległego muzułmańskiego cmentarza, niedaleko bramy Bab Segma i XVII-wiecznej kazby Cherarda, w której obecnie mieści się część uniwersytetu Karawijjin i szpital. Zrobiliśmy "kółeczko" i wróciliśmy na Mały Meszwar. Jakby nic się wcześniej nie wydarzyło, minęliśmy "mojego" strażnika
i weszliśmy przez kolejną z bram do Fes el Jidid...