Jedziemy wzdłuż rzeki Soczy, która co chwilę wyłania się zza krzaczków urzekając nas niesamowitym kolorem wody. Oczywiście stajemy, chybotliwym mostem moje wszędołazy idą na drugi brzeg, ja rozsiadam się na kamieniu i podziwiam piękno przypadkowo odkrytego cudu natury
:
Po przerwie jedziemy dalej.
Wjeżdżamy do Doliny Trenta, czy ta piękna góra to Triglav? chyba tak... niech mnie ktoś poprawi jeśli się mylę, ale znalazłam podobne zdjęcie w sieci i było tak właśnie opisane.
Mijamy również budynek, w którym mieści się Centrum Informacyjne Triglavskiego Parku Narodowego i muzeum, to Dom Trenta
Do przełęczy wiedzie bardzo kręta, wąska, ale bezpieczna droga. Gdy trzymam się już wszystkich możliwych uchwytów w samochodzie, a córa po raz kolejny pieje z zachwytu mąż mówi:
"wiesz, te słupki z numerkami to chyba liczba zakrętów" ... rzucam okiem na słupek z nr 49 , że jak? Takich zakrętów jak ten przed chwilą jeszcze 49?
aaaaaaaaaaaaaaaaaaa....... to nie zakręty, to jedna serpentyna za drugą, skręt praktycznie w miejscu z przyhamowaniem do niemalże zera... 48.... 47 .... oszaleję zaraz... zdjęć nie jestem w stanie robić, choć widoki piękne. Przez głowę przelatuje mi myśl, co będzie, jak się samochód tu zepsuje, jest coraz później, zero aut, zero ludzi... ech... 45, 44, 43... 30..25... zakrętów ubywa i w końcu jesteśmy na odpowiedniej wysokości, zatrzymujemy się, słońce oświetla już tylko szczyty,
temperatura w okolicach 14 stopni, w pobliżu leży jeszcze śnieg, którym oczywiście zostaję przez męża obrzucona, tak dla ochłody chyba po moich zakrętowych mękach
. Czuję, że jestem zupełnie nieprzygotowana, nic nie wiem na temat szczytów, które widzimy, nie mam pojęcia jak nazywa się schronisko.
Kręcimy się chwilę, nie znajduję żadnej tabliczki, która potwierdzałaby, że jesteśmy w odpowiednim miejscu, jak się później okazało stanęliśmy ciut za wcześnie.
Spokojniejszą już nieco drogą zjeżdżamy do Kranjskiej Gory, nasze auto dzielnie radziło sobie ze wspinaczką pod górę, teraz równie dzielnie kula się w dół. A... żeby nie było, że nikt nie ostrzegał, droga na przełęcz "od dołu" od strony Bovec jest trudna i dla auta i dla kierowcy, nie polecam jej osobom, które kiepsko czują się za kierownicą na serpentynach, bądź nigdy takowymi nie jechali.
Widoki w drodze powrotnej takie:
"Tylko alpejskich krów brakuje jeszcze do kompletu" - mówię ot tak sobie, kilkaset metrów później ostro hamujemy... są i krowy.
Jeszcze przed zapadnięciem zmroku docieramy do Kranjskiej Gory, ostatni dziś postój robimy przy jeziorku i pomniku kozicy.
Gdy dojeżdżamy do Bledu jest już prawie ciemno, na stacji benzynowej w pobliżu naszego domu chcemy kupić piwo, ze zdziwieniem słyszymy, że po 21-szej piwo to już tylko w knajpie można dostać
. Tak więc zadowalamy się napojami bezalkoholowymi.
W apartamencie zaczynamy pakować rzeczy, drugi i ostatni, pełny dzień w Słowenii dobiega końca, jutro będziemy zasypiać już w Chorwacji.
Jak co wieczór robię przegląd zrobionych zdjęć, nagle przycisk spustu migawki wypada mi na podłogę. Nie daje się na stałe umieścić z powrotem
i co teraz? Jak ja będę w Chorwacji robić zdjęcia? Guzik włożony na swoje miejsce spełnia jakoś swoje zadanie, ale nijak się nie trzyma, "naprawiamy" to plastrem z opatrunkiem i działa... pytanie jak długo?