Po wyjściu z wąwozu wróciliśmy na obiad do domu, biorąc pod uwagę ilość zaplanowanych wstępów i koszty z tym związane, w Słowenii stołowaliśmy się sami, wydając euro tylko na pieczywo i lody. Trochę żałowaliśmy potem, że nie poszliśmy na jakieś regionalne potrawy, ale przecież granic nam nie zamkną i do Słowenii na pewno wrócimy.
Tak więc jemy obiad i około 16-stej jesteśmy gotowi do dalszego szwędania się. Chodzić nam się już nie bardzo chce po wędrówce przez wąwóz, tak więc pada decyzja: jedziemy do Radovljicy. W zasadzie powinniśmy wyjechać na drogę, którą do Bledu wjechaliśmy, ale mąż stwierdza, że pojedziemy do końca naszą uliczką, bo według niego i tak na jedno wyjdzie, dzięki temu mijamy apartamenty Ajda i stwierdzamy, że gdyby mail od nich przyszedł wcześniej, to bardzo by nam okolica odpowiadała. Wyjeżdżamy z Bledu i pojawiają się drogowskazy na Radovljicę, więc wszystko gra. Droga co prawda wogóle nie wygląda jakby miała prowadzić do jakiegoś miasta, co chwilę ginie między domami i mamy wrażenie, że wjeżdżamy ludziom na podwórka.
Okolica piękna, sporo rowerzystów, ale i okoliczności przyrody w pełni to uzasadniają. Droga jest średnio oznakowana, więc chwilę kręcimy się po okolicy, ale w niczym to nikomu nie przeszkadza...
Po kilkunastu minutach jesteśmy na miejscu.