15 lipca- środa
Jeszcze wieczorem zauważyliśmy , że wczasowicze zostawiają na plaży swoje karimaty i kije od parasoli, zajmując sobie w ten sposób miejsce na rano. Nie ukrywam, że lekko mnie to zirytowało, nie żebym się chciała rozkładać koło nich, nie. Mnie irytował fakt, że nie mogę połazić przy morzu po kamyczkach wieczorem, bo muszę skakać przez stare, obszarpane maty i omijać sterczące kije. I tak codziennie w tym samym miejscu leżą? dla mnie nie do przyjęcia.
Rano wiemy już, że główna plaża, "na środku" Mandre, zdecydowanie odpada, poszliśmy więc rano w lewo, minęliśmy plażę Mala Mandra oznakowaną błękitną flagą i rozłożyliśmy się spory kawałek za nią, tu nie było już takiego ścisku,
przy plaży rosły jeżyny i winogrona, a w krzakach buszowały żółwie.
Może być, tu zostajemy tak długo, ile da się na słońcu wytrzymać.
Po plażowaniu wracamy na obiad
Późnym popołudniem już bez aparatu zaglądamy jeszcze na chwilę na Malą Mandrę, niestety córka schodząc ze skałek uderzyła w kamień mocno kolanem, pociekła krew, na kolanie wylazła gula i skończyło się plażowanie. Po chwili paniki w oczach, zwłaszcza moich, udało się jakoś przekonać córę do poruszania kolanem i przy zaczynającym się zachodzie słońca wróciliśmy pomalutku do domu.
Widziałam już siebie dzwoniącą do ubezpieczalni, szukającą lekarza, a oczyma wyobraźni pogruchotane kostki w kolanie. Na szczęście skończyło się na strachu, jednak już nigdzie nie chodziliśmy, spędziliśmy miły wieczór na tarasie z widokiem na taki zachód słońca:
[/b]