- 6 -No i nie mogę coś przebrnąć przez
Ciovo Po małej przerwie, czas na kolejną próbę ukończenia mojej relacji.
GaR, co do drugiej miejscówki, to po części (tak jak napisałeś) może być to kara za grzechy, a po części – w jakiś tam sposób - przemyślany wybór. Otóż, ja sam celowałem w miejscówkę w takiej części wyspy (nie ukrywajmy, brzydkiej części), aby do
Trogiru być w stanie dojść w kilkanaście minut spacerkiem, bez konieczności chodzenia ruchliwymi ulicami. Celem drugiego tygodnia naszych wakacji był głównie Trogir, a Ciovo wyniknęło więc tak jakby „przy okazji” - właśnie podczas szukania optymalnej miejscówki.
Pisałem już o tym wcześniej, ale muszę to jednak po raz kolejny podkreślić, bo wiąże się to z tym wyborem, że irytuje mnie - tak zwane - zwiedzanie „z jęzorem na wierzchu”, w stylu
„Split w kwadrans”,
„Dubrownik w 7 minut” itd. na zasadzie „odfajkowania” kolejnego miejsca na mapie. Mam wrażenie, że niektóre osoby robią to trochę „pod publikę”, nie dla siebie, swoich wrażeń, ale dla „pokazania się” później innym, zapominając o swoich własnych przeżyciach. Nawiasem, podobne zjawisko obserwuję często gdy jestem na koncertach. Część osób, zamiast słuchać w skupieniu muzyki, przez 2/3 trwania koncertu nagrywa go na swój telefon, tak jakby „chęć podzielenia się / pochwalenia” tym wydarzeniem była dla nich ważniejsza niż samo wydarzenie. Po koncercie natomiast nie są w stanie powiedzieć o nim nawet dwóch zdań.
Ale odchodzę od tematu. Z Trogirem chcieliśmy więc zrobić po swojemu. Powoli, bez pośpiechu - spędzić w nim tydzień, nacieszyć się klimatem i „poczuć” to piękne miasteczko. Mimo, że jest ono stosunkowo malutkie, to nie da się – moim zdaniem – docenić jego uroku w jeden czy dwa dni (nie mówiąc już - rzecz jasna - o paru godzinach). W naszym wypadku to więc Ciovo było „dodatkiem” do Trogiru, a nie Trogir do Ciovo. Podsumowując, gdyby nie Trogir, na Ciovo byśmy się z pewnością nie znaleźli. A z perspektywy czasu, stwierdzić mogę, że – delikatnie mówiąc - wyspa nie ujęła mnie na tyle, aby kiedykolwiek na nią wrócić – choć być może nie dałem jej takiej szansy, traktując ją nieco po macoszemu (czego nie ukrywam).
Nieczęsty widok za dnia - "duży (w praktyce nie taki znów duży) most" całkowicie pustyWracając do sedna. Chodniki na części wyspy - na której byliśmy - to prawdziwa rzadkość. Albo nie ma ich wcale albo są tak krótkie, jak passy zwycięstw naszej reprezentacji w piłkę nożną i tak wąskie, jak amplituda wzrostu kwoty wolnej od podatku w Polsce w ciągu ostatnich
10 lat.
Poruszanie się głównymi ulicami na nogach nie należy zatem ani do łatwych, ani do przyjemnych czynności. Warto nauczyć się na Ciovo umiejętności błyskawicznego „przyklejenia się” do ściany, gdy mamy akurat to nieszczęście, że przechodzimy obok dwóch mijających się ciężarówek. Nie muszę dodawać, że spacer z dzieckiem jest w tych warunkach dodatkowo utrudniony. Ze współczuciem i niepokojem obserwowałem rodziny prowadzące wózki z dziećmi wśród lawiny aut (a powtarzam, ze Chorwaci jeżdżą tam nad wyraz „pewnie”) - czasem włos jeżył nam się na głowie.
Tym bardziej więc wybór naszego apartamentu okazał się być trafiony. Dzięki – sprawdzonemu wcześniej – skrótowi, mogliśmy dojść do centrum Trogiru w około 10 minut i to nie ulicą, a fajnymi, wąskimi uliczkami, bez aut (choć i na tych wąskich uliczkach zdarzały się skutery). Nie mniej droga była przyjemna i dość bezpieczna, a „na miasto” wychodziliśmy w uliczce przy samym „dużym moście” zaraz obok
Pizza-Cut 7.
A co mogę napisać o samym Trogirze? Mam wrażenie, że prawie wszystko zostało już o nim napisane. Wszelkie zachwyty, które wcześniej słyszałem, mogę tylko potwierdzić. To niezwykle inspirujące, urokliwe miejsce o niepowtarzalnej atmosferze i klimacie. Nie będę tu książkowo - niczym
Robert Makłowicz - wyliczał wszystkich tamtejszych zabytków i pisał o historii tego miejsca, bo o tym poczytać można wszędzie, a skupię się tylko na kilku subiektywnych wrażeniach.
Widok po drodze z apartamentu do miasta
W Trogirze bywaliśmy codziennie. Czasem raz, a czasem i dwa razy w ciągu dnia. W dzień było owszem, ładnie (można było to i owo pozwiedzać), ale dopiero popołudniami, wieczorami i nocą miasto czarowało najbardziej. Wieczorne spacery wąskimi uliczkami Trogiru nie nudziły nam się nigdy. Czasem bez celu po prostu
„błąkaliśmy się” (bo ciężko się tam oczywiście zgubić) pośród gwaru, szukając coraz to nowych miejsc na piwko, drinka, czy kolację. Nawet w ostatnich dniach pobytu, gdy wydawało nam się już, że znamy tam każdy zakamarek i każdą knajpkę, wciąż natrafialiśmy na jakieś nowe, nieodkryte miejsce. Zamiast banalnych słów, lepiej więc wrzucę kilka zdjęć pokazujących miasto nocą, choć z góry powiem, że po pierwsze oddają one tylko ułamek tej atmosfery, a po drugie z racji na to, co pisałem wyżej – nie wszędzie nosiłem ze sobą aparat, bo... nie i tyle
Kosmiczne cacka o nazwach w stylu "Harmony", "Moonshine" czy "Pershing" za każdym razem robiły wrażenieW Trogirze - przy małym moście - umiejscowiony jest targ warzywno – owocowy. Tak naprawdę można tam kupić jednak znacznie więcej ciekawostek. Niektórzy sprzedawcy, gdy wzbudzimy ich zaufanie, proponują rakiję i inne trunki „spod lady”. Wydaje się niestety, że czasy łatwo dostępnych domowych trunków odeszły już do lamusa – a szkoda.
Targ jest miejscem dość specyficznym, w którym turysta postrzegany jest trochę jak chodzący bankomat. Na początku jest to dość zabawne, jednak po kilku dniach – zaczyna nieco irytować. Wystarczyło, abyś przechodząc pomiędzy stoiskami, zwolnił ciut kroku, a już z każdej strony padają nieco natrętne okrzyki
„Izvolite!, Izvolite!!, Izvolite!!!”. Marny twój los, gdy ukradkiem nieopatrznie spojrzałeś na jakiegoś pomidora, czy inną paprykę! Sprzedawca natychmiast – w ułamku sekundy – był wtedy w stanie zapakować ci kilogram pomidorów, 2 kilogramy papryki i worek suszonych fig, żądając 100 kun i wyciągając już ręce po kasę. Oczywiście to wszystko nim zdążyłeś sobie przypomnieć, jak się nazywasz, nie mówiąc już o tym, żebyś skojarzył co właściwie miałeś dziś kupić. Jednym słowem bardzo „agresywny marketing”. Rozumiem, że sprzedawcy chcą zarobić i takie zachowania są „wpisane” w to miejsce i ten fach, ale jednak, trochę przesadzali. Mimo tego, targowisko ma swój urok, a niektóre kupione tam produkty były po prostu genialne w smaku (choć trochę się trzeba było naszukać). Ciekawostka, że targ działa praktycznie non-stop (acz wieczorem / nocą czynnych stoisk jest, rzecz jasna, dużo mniej).
Zaraz obok targu warzywnego znajduje się targ rybny, ulokowany w osobnym budynku (po drugiej stronie ulicy). Nie jest niestety tak okazały jak ten w Splicie, ale przyzwoicie zaopatrzony, a ceny w nim całkiem niezłe. Rozczarował mnie tam jedynie brak tuńczyka. Za
10 kun można również poprosić o wypatroszenie i przygotowanie 1kg rybek, co odpowiedzialna za to pani „załatwia” w około 45 sekund.
A to już efekt zakupów na talerzu Oczywiście, nie byłbym sobą, gdybym Trogirowi czegoś nie wytknął i nie przypominam sobie, aby ktoś wcześniej o tym wspomniał. Jak pisałem wyżej, chcieliśmy „poczuć miasto” i faktycznie udała nam się ta sztuka, również w sensie dosłownym. Otóż, przy mostach otaczających Trogir niestety nieco śmierdzi.
„No to nareszcie poczułeś ten swój Trogir ” - podsumowała żona, gdy pierwszy raz zaskoczyła nas fala smrodu. Nie jest to jakiś dramatyczny odór, ale
Małgorzata Rozenek z pewnością nie byłaby tym faktem pocieszona i
„test białej rękawiczki” raczej by tu nie przeszedł. Wiem, że tak czasem bywa w „miastach portowych”, ale jednak trochę psuło mi to sielankę. Na szczęście poza okolicami mostów było już ok – chociaż miałem wrażenie (patrząc na przykładowe menu), że z uwagi na ową zapachową atrakcję, ceny piwa i żarcia w knajpach ulokowanych najbliżej mostów były najniższe – mimo wszystko nie dałem się skusić.
W miasteczku (najczęściej w okolicach mostów, gdzie „da się” zaparkować) często można być świadkiem następującej scenki. Nagle – praktycznie znikąd – pojawia się laweta i zatrzymuje się przy jakimś samochodzie. Nie mija nawet kilka minut, a auto jest już na nią załadowane i laweta znika, tak szybko, jak się pojawiła.
Zawsze mnie nurtowało potem pytanie, co się dzieje dalej? Wraca sobie taki kierowca na swoje miejsce parkingowe i nie widząc swojego auta jest pewien, że ktoś mu je zaj.....ł. Laweciarze – z tego co widziałem – nie zostawiają żadnej wiadomości / informacji. Łamania prawa nie podzielam, ale jednak gdy widziałem te scenki pachniało mi to kolejnym sposobem na trzepania kasy na turystach. Mandat czy blokada na koło chyba by wystarczyły.
Przereklamowana nieco "łódź podwodna".Akurat ląduje samolotJako, że (mimo wszystko) nie samym Trogirem człowiek jednak żyje, w następnym (chyba już ostatnim) odcinku relacji napiszę kilka słów o plażach na Ciovo, a także wrócę do tematu mojej ulubionej stoczni
Lokalni mieszkańcy podczas kłótni o sens reformy emerytalnej i przyszłość OFE w PolsceCDN