Po cichu liczyłem trochę, na to, że zapomnicie o mojej relacji, zwalniając mnie tym samym z „obowiązku” pisania Jako, że - jakimś cudem - garstka czytelników się jednak ostała, postaram się wrócić do pisania. Dzisiaj tylko króciutki odcinek wprowadzający.
- 4 -
Drasnice i Trogir dzieli od siebie marne 100 km z hakiem. Wydawać by się mogło, że odcinek ten można pokonać tak jak Corega Tabs czyścił niegdyś protezy zębów – z siłą (i szybkością) wodospadu. Niestety, nasza relokacja przypadła niefortunnie w sobotę rano, co nieco skomplikowało sytuację. Dziwne, ale wciąż wielu Chorwatów uparcie unika - po pierwsze - wypróżnień podczas pełni księżyca, a po drugie wynajmowania apartamentów inaczej niż wg sztywnego „myślenia turnusowego” czyt. sobota – sobota.
Pierwsza drogowa obstrukcja spotkała nas więc już (ah, cóż, za zaskoczenie) przed Makarską. Korek na około 40 minut. Później już się ruszyło, więc zaniechałem ucieczki na autostradę przez nowy tunel Sv. Ilija. To był błąd. Im bliżej Sestanovac, tym zamulenie stawało się coraz większe, a pamiętałem z innych lat, że przed Omisem jest już tylko gorzej. W Sestanovac wjechałem zatem na autostradę - cóż za ulga. Niestety, radość nie trwała długo, bo w końcu autostradę i tak musieliśmy opuścić. Im bliżej celu, tym było gorzej, a prawdziwy horror rozpoczął się na małym moście wjazdowym do Trogiru.
Napisać, że jechaliśmy z szybkością usuwania przez rząd Platformy Obywatelskiej barier dla osób prowadzących działalność gospodarczą to może lekka przesada. Wszak, nie jechaliśmy przecież do tyłu. Ale określenie, że poruszaliśmy się z prędkością wprowadzania reform przez rząd Donalda Tuska wydaje się już celne. Panie i Panowie, utknęliśmy na amen.
No dobra, mówi się trudno, skoro korek, to sobie tu chwilę odetchniemy, polejemy kawki z termosu, zjemy bułę, zażyjemy tabaki. Nieee! Stop! Uwaga! Padnij! Co to? Jakiś sygnał? Cholera, wszystko zakorkowane, a tu słychać, że jedzie ambulans. Tylko ciekawe jak jedzie, skoro wszystko stoi? Nie ma czasu na myślenie, kierowcy aut robią co mogą. Tłum pojazdów zaczyna falować, niczym galaretowata meduza z nad Morza Czarnego. Auta gorączkowo szukają skrawka miejsca, aby - jakimś cudem - zrobić przestrzeń dla karetki. Zwijam lusterka, zbliżam się do sąsiedniego samochodu na centymetr (widzę, że jego kierowca jest blady jak mumia), z boku mam bardzo wysoki krawężnik i nie bardzo mam jak uciec. Koła urwać raczej nie chcę, a zawieszenie mam dość niskie. Syrenę słychać coraz bliżej, zgiełk klaksonów i krzyki kierowców wwiercają się w mózg. Nagle! Jebs! Dżizus, co za świiiiiiisssst! Nad nami przelatuje jakiś wielki cień, po chwili drugi. Aaa, no tak, to tylko nisko przelatujące samoloty. Pisali na forum, żeby uważać na anteny od CB radia w aucie, bo samoloty mogą je urwać (dobrze, że nie używam CB). Zgiełk się nasila. Karetka mija nas w odległości 2 cm, a w mojej głowie nieśmiało plącze się myśl: „Ku...a mać, gdzie my jesteśmy?! Zachciało ci się opuszczać Riwierę Makarską, przytulne spokojne Drasnice, to masz za swoje.”
Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie!
Witajcie na Ciovo!
CDN