Odcinek 6 – Spotkanie po latach i dużo atrakcji Kolejna noc minęła spokojnie. Wyspaliśmy się. Po śniadaniu ruszyliśmy do Akureyri. Dzieliło nas od tego miasta kilkanaście kilometrów.
Akureyri położone jest nad fiordem Eyjafjörður w otoczeniu granitowych gór dochodzących do 1500 m wysokości. Jest drugim co do wielkości po Reykjaviku miastem Islandii (liczy mniej niż 20 tys. mieszkańców). Nazwa miasta powstała w wyniku połączenia dwóch islandzkich słów: akur (pole) + eyri (mierzeja).
W Akureyri planowałem spotkać się z Gisli. To mój dawny znajomy. Poznaliśmy się dobre 10 lat temu na szkoleniu w Bonn. Przez ten okres utrzymywaliśmy sporadyczny kontakt mailowy. Dopiero, gdy zakupiliśmy bilety, kontakt ożywił się, bo Gisliego wypytywałem o szereg spraw związanych z podróżowaniem po jego kraju
. Nie ma to, jak dopytać się u źródła
.
Z Gislim spotkałem się w Informacji Turystycznej. Niestety, ze względu na obowiązki nasze spotkanie trwało kilkanaście minut. Wspomnieliśmy czasy szkolenia, opowiedziałem o naszej islandzkiej podróży i tyle…Może następnym razem, uda się pogadać dłużej
.
Gisli i Rob – spotkanie po latach
Pochodziliśmy trochę po Akureyri. Sympatyczna „metropolia”. Wymieniliśmy trochę waluty w banku, ale oszczędnie, bo tankowaliśmy za pomocą karty (koszt paliwa był naszym głównym wydatkiem). W banku pełna kultura, można zrobić sobie kawę/ herbatę/ czekoladę z automatu. Full wypas
. Wpadliśmy też na hot – doga. Islandia znana jest z bardzo dobrych „gorących psów”. Nasze były dobre, ale dolnej części pleców nie urywały
. Wypadało spróbować…
Akureyri:
Kwiatki też tu rosną...
Z Akureyri pojechaliśmy pod wodospad Aldeyjarfoss. Od skrętu z drogi nr 1 w drogę nr 842 jechaliśmy klasyczną „rombanką”. Mieliśmy już wprawę w poruszaniu się po takich drogach. Sama końcówka była bardzo terenowa i tu osobówka już raczej rady by nie dała...
Wodospad Aldeyjarfoss na rzece Skjálfandafljót wypływającej z północnego czoła lodowca Vatnajökull spada z ok. 20 metrów. Jego urok polega na kontraście między czarnymi bazaltowymi skałami, a bielą wody. Wodospad otoczony jest polami lawy Frambruni. Kolejny wodospad i jakże inny od poprzednich. Podziwiany w zupełnej ciszy – nie wspominając huku spadającej wody. To Islandia – tłumów nie ma, zwłaszcza w miejscach trochę oddalonych od „Ringu”.
Aldeyjarfoss:
Z Aldeyjarfoss pojechaliśmy pod Goðafoss - jeden z najbardziej znanych islandzkich wodospadów. Jego nazwę można przetłumaczyć jako „wodospad bogów”. Podobno, jeden z islandzkich bohaterów po przyjęciu chrześcijaństwa na wyspie wrzucił posągi pogańskich bogów do wody jako znak zerwania z przeszłością i stąd pochodzi jego nazwa.
Położony jest na tej samej rzece co w/w Aldeyjarfoss. Woda spada z wysokości 12m Jest szeroki na ok. 30 metrów. Imponujący…Tu akurat turystów było więcej, bo ten bardziej znany i łatwiej dostępny
.
Goðafoss:
Z Goðafoss pojechaliśmy w kierunku jeziora Myvatn. To jeden z najważniejszych zbiorników wodnych na wyspie o pow. 37 km kw. Leży na obszarze złożonym z formacji skalnych i pól lawowych, źródeł geotermalnych, czynnych wulkanów tarczowych i kraterów. Jezioro jest ważną ostoją ptaków, dlatego utworzono tutaj ścisły rezerwat. Islandzka nazwa oznacza mý = komar, muszka + vatn = jezioro, czyli jezioro meszek. Przekonaliśmy się o prawdziwości tej nazwy
.
Jezioro Myvatn i góra Vindbelgjarfjall
W tle góra Hverfell
Teren lawowy przy jeziorze
Samego jeziora nie zwiedzaliśmy, ani nad nim nie plażowaliśmy. Pojechaliśmy pod Dimmuborgir – dimmu oznacza ciemne, borgir oznacza miasto, czyli do „ciemnego miasteczka”. Dimmuborgir to pole lawowe uformowane ponad 3000 lat temu o niezwykłych kształtach, z licznymi jaskiniami i formacjami skalnymi. Z racji, że Dimmuborgir położone było na podmokłym terenie, gdy lawa opadała wyrzeźbiła te niesamowite kształty.
W kulturze islandzkiej Dimmuborgir łączy Ziemię z piekłem. Wg innych legend, Dimmuborgir, to miejsce, w które został strącony z niebios szatan.
Dimmu borgir to też jeden z norweskich zespołów grających ciężką muzę…
W Dimmuborgir można chodzić po wielu szlakach o różnej długości i stopniu trudności. Raczej nie ma obawy, że się ktoś zgubi, bo cały teren nie jest jakoś szczególnie duży (co widać z góry). Są też dobre oznaczenia
.
Dimmuborgir:
Z Dimmuborgir fajnym szlakiem przeszliśmy na Hverfjell (Hverfell) – wulkaniczną górę (420 metrów npm.) położoną kilkaset metrów dalej. Ostatni wybuch Hverfjell miał miejsce ok. 2500 lat temu. Ze względu na szybkie ochłodzenie lawy powstał popiół…Krater ma średnicę ok. 1 km i 140 metrów głębokości.
Dla nas była to pierwsza górka na Islandii
. Podejście było strome – na mapie oznaczone jako ciężkie. Z drugiej strony podobno można wejść łatwiejszym szlakiem. Łażenie w popiele do najprzyjemniejszych nie należy. Dobrze, że słońce wtedy nie przygrzewało, bo by się nieźle kurzyło…
Hverfell:
Podejście
Jezioro Myvatn
Góra Vindbelgjarfjall – najwyższa w okolicy jeziora Myvatn
Pierwsza górka została zdobyta
. Nie zrobiliśmy spaceru wokół krateru – zajęłoby to dobrą godzinę. Pogoda trochę się popsuła, zaczęło mżyć, dlatego szybko się wycofaliśmy. Naprawdę szybko, bo aż kurzyło się za nami
.
O prawdziwości nazwy jeziora Myvatn przekonaliśmy się przy tankowaniu. Wysiadłem z auta, podszedłem do automatu i…zaatakowały mnie tysiące upierdliwych muszek. Wbicie PIN’u zajęło mi kilka chwil, bo nie można było się od nich odpędzić. Wlecieć chciały wszędzie - oczy, nos, uszy... Jakaś masakra.
Atak meszek
Nad Myvatn nie mieliśmy czego szukać. Dziwiliśmy się tylko, jak ludzie dawali sobie radę na kempingu, który położony był niemal nad samym jeziorem. Nie wiem, czy jakiekolwiek repelenty byłyby skuteczne na to dziadostwo…
Okolice jeziora Myvatn:
Nie był to jednak koniec atrakcji na ten dzień…Niedaleko od jeziora, około 5 km za miejscowością Reykjahlíð, na przełęczy Námaskarð zwiedziliśmy obszar zastygniętej lawy Búrfellshraun. Poniżej góry Námafjall znajduje się aktywny obszar gorących źródeł zwany „Hverarönd” (albo „Hverir”), niekiedy od nazwy góry nazywany też Námaskarð.
Obszar ten, jak i sama góra jest częścią aktywnego systemu wulkanicznego Krafla. Charakteryzuje się dużą ilością przeróżnych zjawisk geotermalnych jak gorące źródła, fumarole i solfatary. Niesamowite miejsce, które potwierdza tezę, że Islandia należy do tych miejsc na świecie, które ciągle żyją. A to wydobywająca się z ziemi para, a to bulgoczące i wybuchające błoto, a to szczypiący w nos odór siarki. Żyjąca planeta
.
Na przełęczy Námaskarð :
Osiem kilometrów od obszaru Námaskarð położony jest główny wulkan Krafla (do 818 m) i wielki zakład przemysłowy pozyskujący energię geotermalną wybudowany w latach 70-tych XX wieku. Krafla jest czynnym wulkanem, a ostatnia erupcja miała miejsce w 1984 roku.
Zakłady Krafla
W rejonie Krafli chcieliśmy zwiedzić dwa miejsca – Leirhnjúkur (pole lawowe powstałe m.in. po ostatniej erupcji Krafli) i krater z jeziorkiem Viti. Niestety, wejście na szlak do Leirhnjúkur było zamknięte. Szkoda…bo to miejsce mieliśmy na naszej liście. Leirhnjúkur oferuje podobne ciekawe wrażenia „kolorystyczne” oraz inne atrakcje podobne, jak na przełęczy Námaskarð.
Krafla i okolice:
Hot-doga można kupić praktycznie wszędzie
Viti w języku islandzkim oznacza piekło. Dawni mieszkańcy wyspy wierzyli, że piekło znajdowało się pod wulkanami. Na Islandii znajdują się dwa słynne Viti – jedno u podnóża Krafli, a drugie w Askja. Krater Viti pod Kraflą ma średnicę 300m. powstał w wyniku ogromnej erupcji wulkanicznej w XVIII wieku. Mimo pochmurnej aury tafla jeziorka mieniła się błękitem. W pełnym słońcu blask wody byłby pewnie jeszcze bardziej niesamowity J.
Krater Viti:
W tle wulkan Krafla
Cały obszar Krafli zrobił na nas niebywałe wrażenie. Co prawda, czytaliśmy, że Islandia to kraina ciągle żywa. Ale, czytać, a zobaczyć robi zasadniczą różnicę. To miejsce to na pewno jedno z najciekawszych, jakie do tej pory kiedykolwiek zwiedziliśmy.
Z Krafli wróciliśmy na „Jedynkę”. Robiło się późno, heh he…w czerwcu, słowo „późno” nie pasuje za bardzo, ale powiedzmy, że zegarowo zbliżało się do północy. Chcieliśmy wjechać na drogę oznaczą „F”, czyli tylko dla aut z napędem na 4 koła. Jedna z takich dróg potrzebna nam była, by dotrzeć do kolejnych atrakcji. Jeszcze przed samym wyjazdem, gdy sprawdzaliśmy dwie drogi prowadzące do celu tj. F 862 i F 864 były częściowo zamknięte. W informacji turystycznej w Akureyri sprawdziliśmy, że droga F 864 została całkowicie otwarta
. W przeciwnym razie, gdyby nie była, podjechalibyśmy asfaltowym kawałkiem F 862 i prawdopodobnie czekałaby nas okrężna droga, albo zmiana planów…
F 864 to nasza kolejna, klasyczna „rombanka”
. Ale, przyzwyczailiśmy się
. Rozglądaliśmy się za noclegiem, ale trafiliśmy w obszar zupełnie pustynny. Same liche porosty, albo jałowa ziemia. Marnie wyglądały nasze szanse na znalezienie fajnej miejscówki
. I faktycznie dojechaliśmy pod Dettifoss i nic nie trafiliśmy po drodze…
Po krótkim rekonesansie przy Dettifoss stwierdziliśmy, że nie ma sensu dalej się pchać. Możemy się rozbić na ziemi na…parkingu dla aut. Z racji, że było późno, że droga jeszcze kilka dni temu była zamknięta, nie spodziewaliśmy się, że ktoś może nas rano zaskoczyć. Zresztą, miejsc do parkowania było obok sporo. Trochę obawialiśmy się, czy uda się nam wbić szpile, ale nie było źle…
Nasze obozowisko i wieczór w Dettifoss:
Nie ma to jak naturalna lodówka
Trochę jeszcze posiedzieliśmy. Pogadaliśmy, Wypiliśmy napoje rozgrzewające i poszliśmy spać…
O poranku
PS Mariusz-w - tak, tak, jest na Islandii spokojnie. Mało ludzi, więcej zwierząt...dla miłośników przyrody kraj niesamowity
. Pozdrawiamy Cię serdecznie
.