Rankiem, jak się okazało była to codzienna nasza godzina wstawania, czyli 7 rano. Wtedy tez zaczynało robić się jasno. Jednego dnia zamarudziliśmy trochę dłużej i po przyjściu na stołówkę było trochę tłoczno. A przy śniadaniu powinno się spokojnie budzić poranną kawą tym bardziej w takim miejscu.
O 8:15 wyjazd. Bus już czekał, był wcześniej co było dla nas niespodzianką. Nie spodziewałem się punktualności. Kwity się zgadzają – jedziemy zobaczyć „duże rybki”. Z nami jedzie tylko kilka osób.
Po drodze mijamy wioski, a właściwie mieściny, które są przyklejone do drogi po której się poruszamy. W większości to wygląda na chaos biedy. Śmieci na poboczach, śmieci w rzekach. Ludzie otwierają swoje kramiki z tym co mają do sprzedania. Mototaxi gotowi do przewiezienia osób. Widoki całkiem nowe, bo to za szybą busika widzieliśmy dopiero drugi raz licząc dojazd z lotniska do hotelu. Chłoniemy te widoki oczami.
Po jakiś 40 min. docieramy do miasta Samana. Tam trafiamy prosto do portu skąd wypływają łodzie na różne wycieczki. Troszkę tam tłoczno. Mimo rozgardiaszu każda grupa dostaje swojego przewodnika i trafia na odpowiednią łódź. Oprócz nas z hotelu uzbierało się trochę osób. Zajmujemy miejsca i od razu rozdzielają kapoki. O, może być ciekawie.
W oddali Grand Bahia Principe.
Płyniemy podziwiając oddalający się ląd. Zielony, a jeszcze ma się w pamięci te zimne klimaty polskie. Klika łodzi już wcześniej pomknęło na spotkanie z humbakami. Wszyscy oczekują na zobaczenie tych olbrzymich ssaków.
Po drodze jeden z olbrzymów, ale to nie ten który jest oczekiwany.
Wreszcie poruszenie są sygnały z powierzchni wody. Widzimy pierwsze okazy. Niesamowite. W sumie kilka lodzi ustawia się wzdłuż toru w którym płyną mały i duży humbak. Śledzimy je przez dłuższy czas. A właśnie, jeśli o chodzi czas pobytu na obserwacjach humbaków, to jest tam ograniczony. Na pewno nie przekracza 1 godz., ale nie pamiętam dokładnego czasu. Były fontanny wody, kilka razy pokazywały się, ale nie było czegoś … co by zachwyciło jeszcze bardziej.
Czas się skończył i płyniemy na Cayo Levantado gdzie mamy lunch i czas na zobaczenie jak wygląda wyspa nazwana Bacardi.
Ale w czasie dość szybkiego przeskakiwania nad falami i raczenia się cuba libre nagle nagły zwrot bo jest w oddali pióropusz wody. To humbak, inne łodzie już odpłynęły – ku naszemu zadowoleniu płyniemy na spotkanie. Zdążyliśmy do niego dopłynąć nim i płynąć przez dłuższą chwile nim gdzieś zniknął w wodzie.
Dopływamy do wyspy Bacardi.
Lunch, sadzają tam nas przy stołach. Jak widać to trochę taka stołówka dla wycieczkowiczów którzy przypływają na tę wyspę. Oczywiście pojawia się propozycja zakupu napojów w cenie 5 $ za każdy. Lunch jest w cenie, do wyboru kurczak i ryba, oraz dodatki, owoce. Ryba była bardzo dobra.
Po obiedzie czas na relaks. Trochę pływania w morzu, trochę fotek.
Powrót – idziemy do kei. Ostatnie spojrzenie na plażę. A może nie.
Dopływamy do Samany. Przejazd do hotelu, tę drogę dobrze zapamiętamy.
Kilka ujęć z okien busa jak wygląda w większości otoczenie poza hotelem.
Ja sobie to tłumaczę jako - klinika dla zagubionych motocykli.
Dominikańczycy są bardzo twórczy jeśli chodzi o napisy, murale i bazgroły.
A doktorzy mają wszystko co im potrzeba.
i drogi
Kilka razy jadąc tą samą trasą niestety natrafiliśmy na tzw. spowalniacze - nie były to takie jakie znamy. Były kanciaste, po prostu wylane sporo betonu na drogę. Jeden był bardzo upierdliwy, niemiłosiernie zgrzytało podwozie busika na nim.
Wieczorem trochę rozrywki z time show
W oczekiwaniu następnej wycieczki będziemy poznawać hotel, plaże i okolicę.