Nadszedł czas na następną wycieczkę, czyli na Park Narodowy Los Haitises. Jest to park znajdujący się w północno-wschodniej części Republiki Dominikańskiej, który rozciąga się od zatoki San Lorenzo do obszaru na południe i południowy-zachód od zatoki Samana. Obejmuje powierzchnię 208 km2. My mamy dotrzeć tam łodzią. Podobno to jedyna droga. Park położony jest na krasach i żyje w nim wiele rodzajów ptaków.
W tym Parku Narodowym mamy zobaczyć wiele cudów przyrody, w tym: subtropikalne i wilgotne lasy, duże obszary lasów namorzynowych, trawa morska, pagórki pokryte roślinnością i piękne plaże. Jaskinie Taino, zajęte przez pierwszych mieszkańców wyspy, są uważane za największą atrakcję turystyczną.
Niestety przed dniem wyjazdu daje o sobie znać ten klimat i zmienność pogody. Kropi
To dlatego jest tu tak zielono, bo mimo pory suchej obficie pada deszcz. Rankiem, ale dopiero po śniadaniu meldujemy się w recepcji. Znoooowu kropi. Jest kilka grup, które rozdzielają się na osobne środki transportu. My jak poprzednio trafiamy do małego busa. Droga ta sama - czyli kierunek do miasteczka w którym już byliśmy - Santa Barbara de Samana.
Mokro, to już około 9 rano, ale w bancas jeszcze śpią. Tych budek jest bardzo dużo w tamtym rejonie.
Ale jak pada to można zrobić też pranie, bo na to wygląda.
Port w Samanie nie zmienił się po kilku dniach, ten sam ruch. Znowu nas grupują i sadzają w jednej z łodzi. Pomimo ponownego rozgardiaszu, który tu widzę idzie to sprawnie. Wyruszamy, oczywiście ponownie widzimy hotel GBP.
A za mostem przemierzamy wody zatoki. Akurat siedzimy z przodu, przed nami młode dziewczyny, które przewodnik upodobał sobie jako obiekt zaczepek i ciągłej konwersacji. Z racji sąsiedztwa, automatycznie jesteśmy wciągnięci do jego gierek. Czas upływa na śmiechach i raczeniu się kuba libre.
Dopływamy do parku, pierwsze ptaszyska widziane z daleka.
A to trochę bliżej, pelikany brunatne których było bardzo dużo.
Ze względu na to, że na łodzi jest około 10 rzędów siedzeń, podzielonych mniej więcej po cztery osoby na burtę to rytm pływania jest podzielony na fotografowanie z lewej i prawej burty. Mijamy małe wysepki, na których te pelikany maja swoje gniazda. Nie zawsze widziane przez nas ptaki to pelikany.
A tutaj inny przedstawiciel latającego towarzystwa, nie mam pojęcia jak nazywa się ten gatunek ptaka (ten z rozpostartymi skrzydłami). Nasz przewodni uparcie po angielsku określał go jako batman.
W planach jest jeszcze zobaczenie jaskini z rysunkami naskalnymi Indian Taino.
Podziwiamy przyrodę brzegów parku, aż nagle poruszenie na statku - dodatkowa atrakcja. Szkoda, że tak sporadycznie się pokazują, ale są to delfiny.
Do jaskiń warto zabrać własne latarki, choć na łodzi było kilka do wypożyczenia. Jak to w jaskiniach, stalagmity i stalaktyty oraz rysunki naskalne
a także prześwity w suficie
a także w podłodze:)
wychodzimy z groty. Jest to pewnie atrakcja dla miłośników takich miejsc.
Płyniemy dalej do zatoczki pełnej drzew namorzynowych, plątanina korzeni, taki widok mam na wyciągnięcie ręki.
Jeśli na wyciągnięcie ręki, to trzeba pozbierać kilka krabów. Wpatrując się w te korzenie trudno było zauważyć kraby, ale jak łowca przystąpił do łowów to okazało się tam siedzi pełno zamaskowanych krabików.
o takich:)
Po zabawach z krabikami, które pouciekały po łodzi. Oczywiście zostały zebrane i wypuszczone na wolność. Następnie kierujemy się ponownie w stronę wyspy Cayo Levantado, gdzie byliśmy w czasie poprzedniej wycieczki. Ptaki za nami.
Po drodze podziwiamy dzikie plaże i taki stateczek.
Jako, że na Cayo Levantado już byliśmy, więc sprawnie po lunchu przechodzimy do stanu leniuchowania. Oczywiście powtórzyła się rybka, równie smaczna. Tym razem zamiast fotek były jakieś filmiki i błogie lenistwo, a także moje przekomarzania się lokalnymi sprzedawcami cygar. Nie warto tam kupować, ceny lepsze są przy wylocie na lotnisku i zakup pewny.
A w następnej części coś o skutkach załamania pogody.