napisał(a) Franz » 11.04.2017 00:06
Rok 2011PrologJak zwykle, nie udaje mi się wyrobić wieczorem z pakowaniem, a że jednak kilka godzin snu musi być, to rano wstaję później niż zamierzałem i w efekcie wyjeżdżam z domu dopiero o 7:40. Kierunek na Cieszyn – w Czechach bez korka, co jest sytuacją rzadko spotykaną, ale długo się nie cieszę, bo zaraz po wjeździe na Słowację wpadam w kilkukilometrowej długości sznur samochodów, w żółwim tempie podciągających do świateł w Cadcy. Towarzyszy mi pogoda w kratkę, zmieniająca się przed samą Bratysławą w potężną ulewę, stopniowo ustającą w Austrii, tak że kiedy blisko Eisenstadt wyskakuję za potrzebą, już tylko słaby deszcz mnie skrapia.
Potem robi się coraz ładniej, ale w okolicy Graz widzę pobielone śniegiem alpejskie szczyty. Zwyczajowo tankuję w Lienz przed wjazdem do Włoch – paliwo nieco droższe, bo po 1,34 za litr oleju, ale to i tak najniższa cena na całej trasie – i po chwili na tle błękitnego nieba ukazują się szczyty Dolomitów. Białe… Nawet na łąkach przy szosie widać tu i ówdzie śnieg. Co tu dużo mówić: w ostatni dzień lata wita mnie zima…
Za Brunneck skręcam w Alta Badia, zgodnie z pomysłem, jaki przyszedł mi do głowy w ostatni dzień poprzedniej wizyty w tych górach. Wprawdzie zamierzałem zacząć od ferrat, jednak w tych warunkach muszę z tego zrezygnować, mając jedynie nadzieję, że zima nie odetnie mnie w zupełności od działalności górskiej. W Pederoa skręcam w lewo, podjeżdżając ponad dolinę, ale kiedy w Luns skręcam na Fornacię, z każdej strony wąskiej drogi piętrzą się wały śniegu. W tej sytuacji zawracam i znajdując niewielki odśnieżony placyk przy drodze, decyduję się na nocleg w tym miejscu. O której może się robić jasno? Hmm, dobra - nastawiam budzik na 6:15 i kładę się spać.