Gdybym zdążył przeczytać Wojtkowe określenie o drodze na Passo Santner -
ferratka - pewnie bym tak nie przeżywał pierwszego samodzielnego przejścia z synem tej trasy
Ale przewodniki potrafią wpływać na wyobraźnię - opisy takie jakie " jedna z najładnieniejszych", " średnio-trudna" , "spadające kamienie" nakręcają emocje. W istocie sama "żelazna droga" to ekscytujący ale krótki fragment całej trasy, która jest typowo tatrzańska, a chwyty na ręce i stopnie same się pokazują - tak są wyślizgane tysiącem, ba dziesiątkiem tysięcy używających ich rąk i stóp.
Ale gdy wysiada się z kolejki Laurin pod schroniskiem Fronza ( Koellner ) - widok ściany nie zapowiada łatwego spaceru ...
Rankiem jest chłodno, a "grozę" potęguje fakt, że trasa biegnie zachodnią ścianą Rosengartenspitze ( Catinaccio ) - prawie do samej przełęczy idzie się w cieniu. O zachodzie słońca ściana czerwienieje dolomitem - Wojtek szedł o zmierzchu, my o " brzasku " - kto wybierze się w tą najpiękniejszą porę dnia ?
Ścieżka biegnąca piarżystym tarasem dochodzi pod skały.
Oglądamy się za siebie ...
... i dotykamy dolomitu ...
... nie ma "żelastwa", jest wielka frajda z prostej wspinaczki, pozwalającej na podziwianie powietrza za sobą ...
... bo przed nami kominki, kanty, przełączki i szczerbinki
W końcu pojawia się drabinka, a za nią stalowa lina, która towarzyszy już do końca.
Nieśmiało na bardziej odstających od ściany filarach zaczyna pojawiać się słońce ...
.. ale do samego końca nie ogrzewa skały i żelaza. Niektórzy z gołymi rękami z zazdrością patrzą na nasze rowerowe rękawiczki.
Ostatni fragment to prawdziwa poezja dolomitowych kształtów - "makaroników" .
Ostatnie kilkadziesiąt metrów to piękna średnio-trudna
ferrata.
A tak wygląda ten fragment już z przełęczy.
A potem schodzimy do schroniska Vajolet, mijając po drodze schronisko Re Alberto - tą oto trasą schodził Wojtek po ciemku !
Szacun i dobrze, że nie wysiadła Ci czołówka ...
pozdrawiam