napisał(a) Franz » 07.01.2016 00:04
Dzień szósty i siódmy
Padało przez całą noc i kiedy rano się budzę, stwierdzam, że nic w tej kwestii się nie zmieniło. Po chwili zastanowienia, zwijam majdan i zjeżdżam z powrotem, gdzie tuż poniżej kempingu stoi jakieś dziesięć metrów od drogi szopa w kształcie kiosku z wysuniętym daszkiem. Parkuję tak blisko, żeby móc otwierać drzwi bez narażania się na zmoknięcie. Nie jest to taki luksus, w jakim przeczekiwałem deszczową aurę pod Marmarolami, ale grunt, że przetrwam w stanie suchym.
Deszcz ustaje zaledwie na krótkie chwile, a kiedy w którymś momencie chwila się przedłuża, ogarnia mnie optymizm do tego stopnia, że zjeżdżam do szosy, żeby rzucić okiem na wąwóz Sottoguda. Ledwo wychodzę z wozu, gdy przerwa w deszczu dobiega końca, wracam więc jak niepyszny pod daszek kiosku. Resztę dnia spędzam w tym miejscu przy kolejnych kawach i herbatach. Pod wieczór wracam na znalezione wczoraj ustronne miejsce powyżej Malga Ciapela i zmieniając napoje na wyraźnie chmielowe, doczekuję nocy.
Kolejny dzień różni się od poprzedniego bardziej intensywnymi opadami - przerwy ulegają likwidacji, a deszcz przechodzi w ulewę. O wąwozie nawet nie ma co marzyć, ale że chleb poczuł wilgoć i częściowo spleśniał, wyruszam do Rocca Pietore w celu uzupełnienia pieczywa. Wioska jest nawet całkiem ładna, a jako że mam informacje, iż w kolejnym dniu ma się stopniowo poprawiać, to znaczy już bez deszczu, ale jeszcze pochmurno, czyli w góry nie ma co się pchać, to planuje sobie Rocca Pietore oraz Sottogodę na nadchodzący dzień.
Z prowiantem wracam pod gościnny daszek, a kiedy zbliża się noc, przenoszę się na dobrze już znane miejsce noclegowe, gdzie tym razem zastaję kilka samochodów. Wiedząc, że nie będzie jutro ładnej pogody, ustawiam budzik na późniejszą niż zwykle porę i tradycyjnie przed snem opróżniam parę puszek złocistego napoju...