plavac napisał(a):Chiałem tym przypomnieniem podkreślić, że już wtedy uruchomiłeś myślenie o problemach samotnego wędrowania. O urokach też
W zamierzchłych czasach wędrowałem w liczniejszym gronie, potem prowadziłem rajdy i obozy studenckie - często bardzo liczne grupy.
Wspinaczka - tylko klasyczna, więc zawsze był towarzysz na drugim końcu liny, czasem robiliśmy drogę w zespole trzyosobowym.
Później życie tak pokierowalo naszymi losami, że praktycznie zostałem sam. Towarzystwo, w którym się obracałem nie znajdowało zrozumienia dla górskich wspinaczek ani nawet wędrówek.
Więc zaczęła się era samotnych wędrówek. Najpierw mi się bardzo ckniło. Teraz nie tylko, że się do samotności przyzwyczaiłem, ale wręcz ją polubiłem. Jest moją niezawodną towarzyszką na większości górskich tras.
Tyle, że odkąd samotnie się wspinam czy wędruję - zwracam większą uwagę na bezpieczeństwo każdego kroku, każdego kolejnego chwytu. Staram się zminimalizować zagrożenia płynące z nonszalancji i lekceważenia gór. Na razie mi się to udaje.
weldon napisał(a):Zwróć uwagę, że pewną zaletą tego pomysłu jest to, że z każdym krokiem ten bęben jest lżejszy,
natomiast nawet brak zasilania, jakby co, pozwoli w końcu do ciebie dotrzeć
Pomysł jest genialny!
Trzeba tylko mieć kabel o odpowiedniej wytrzymałości, wtedy i do asekuracji można go częściowo wykorzystać. Wystarczy jakieś małe kilkadziesiąt kilometrów - ile by to mogło ważyć?..
Jest tylko jeden problem - trzeba wrócić tą sama trasą, żeby toto zwinąć.
Pozdrawiam,
Wojtek