napisał(a) Franz » 11.08.2014 23:44
Zatrzymuję się na chwilę i chłonę ciszę gór, którą zakłócał jedynie stukot kijków i szuranie kamyków przy każdym kolejnym kroku. Gdybym miał ze sobą namiot, rozstawiłbym go w tym miejscu. Zapewne nie od razu, tylko najpierw przesiedziałbym w bezruchu nie wiadomo, jak długo. Ale nie mam. Będę spał w schronisku, do którego zejście zajmie mi może trzy kwadranse, może nawet całą godzinę, bo będę schodził powoli i ostrożnie, żeby zmęczone ciało nie wykręciło mi jakiegoś numeru na ostatnich metrach, po wspaniałym dniu w przepięknym otoczeniu rzadko odwiedzanej grupy Dolomitów. Z każdym krokiem, asekurowanym kijkami, zbliżam się do mety. Daleko w dolinie widać światła San Vito di Cadore, już miga mi coraz bliższe światełko rifugio San Marco, kiedy zatrzymuję przy ujęciu wody do schroniska. Napełniam puste butelki po mineralce - woda przyda się jutro - i pokonuję ostatnie metry dzielące mnie od schroniska.
Po filarze Antelao wspina się szybko w górę okrągła tarcza Księżyca...