Życzymy sobie wzajemnie dobrej drogi i zaczynam schodzić. Na śniegu widzę ostry kontrast między śladami ich butów i moich. Pięknie odbite kształty ich wibramów i moje - zupełnie płaskie, jakbym szedł w klapkach.
Mocno zapieram się kijkami, gdyż moje buty zachowują się jak małe narty, tyle że bez kantów. Dzięki bardzo ostrożnym krokom udaje mi się dotrzeć do samochodu bez strat. Wprawdzie wycieczka była krótka, ale uważam, że zasłużyłem na jedno piwo.
Wkrótce schodzą i Czesi - zapraszam ich na złocisty napój z pianką. Dziękują, ale odmawiają - wypili na szczycie, a też są autem, więc limit wyczerpali.
Robię sobie posiłek, rozgrzewam się gorącą kawą i zbieram do powrotu do domu. Czuję niedosyt, ale przede wszystkim zmęczenie.