napisał(a) Franz » 26.02.2014 23:39
Dosyć stromy żleb sprowadza w dół. Ścieżka prowadzi zakosami do rozstajów, gdzie obieram lewy wariant. Po chwili kolejne rozstaja - ja wciąż trzymam się lewej, by trawersować bezpośrednio pod skałami opadającymi z grani Aferer Geisler. Faktycznie, chwilami niemalże ocieram się o spękane filary, zadzierając w górę głowę i zaglądając w szczeliny z zaklinowanymi w nich głazami. W miarę jak się obniżam, coraz potężniej góruje za mną skalna piramida Sass de Putia, kontrastując z zielonymi wzgórzami na północy.
Teraz nieco w górę i trawers pośród piargów. Skalny mur ucieka w górę a wokół mnie istne rumowisko. Dochodzę na skraj dosyć głębokiego, szerokiego żlebu, którego dnem płynie rwący strumień. Ścieżka znika w świeżym obrywie a naderwane brzegi skutecznie bronią dostępu. Wypatruję dogodnego miejsca i podchodzę nieco w górę. Między sporym głazem a korytem widzę trawiasto-kamienisty odcinek o szerokości ok. 35cm, którym powinno dać się zejść na dno. Kijki do prawej ręki, lewą chwytam głaz, wchodzę i... ziemia gwałtownie obsuwa się spod nóg! Kurczowo dociskam lewą dłoń do skały i udaje mi się odskoczyć z powrotem. Ufff, aż tak szybko nie chciałem dostać się na dno żlebu.
Obchodzę głaz z lewej strony i robię jeszcze kilkanaście kroków w górę. Przy kolejnym potężnym kamieniu podobny chodniczek, ale już szerszy - jakieś pół metra. Powinien być bardziej stabilny. Kijki do prawej, lewą obejmuję kamol, stopa do przodu i... powtórka z rozrywki. Ziemia w dół, ja wykonuję rozpaczliwy skok w górę, wspomagając się soczyście językiem, jakiego Cycero zapewne używał w kuchni i jakoś udaje mi się pozostać na górze. Niemniej, żleb nadal pozostaje niepokonany...