napisał(a) Franz » 30.11.2013 18:09
Rok 2008.
Prolog.
Zamiast jechać, tkwię w korkach. Wyjazd o dziewiątej rano nie wydaje mi się w tej chwili dobrym pomysłem. Krótki przejazd przez Czechy przedłużał się w nieskończoność, potem olbrzymia kolejka do świateł w słowackiej Cadcy i znowu sterczę w Povazskej Bystricy. Prognoza pogody zapowiada od środy polepszenie, chociaż właśnie przeszedł zimny front. Nie chcę dłużej ryzykować - wyruszam we wtorek. Za Żyliną deszcz zaczął się uspokajać, ale Austria znów wita mnie mgłą i opadami. Dopiero za Klagenfurtem chmury zaczynają się podnosić i spod nich wyłaniają się... białe wierzchołki gór. Niestety, wszystko powyżej 2000m w śniegu. Tego się właśnie obawiałem, ale teraz już nie będę przecież wracał.
Po przejechaniu granicy włoskiej zatrzymuję się na chwilę i przeglądam mapy. Od czego zacząć? Jest już ciemno i nie chce mi się zbyt długo zastanawiać. Obieram kierunek na długą dolinę Gadertal (Val Badia) i przemierzam kolejne tunele. Gdzieś z boku miga podświetlony zamek, ale nie mam dla niego czasu. Dojeżdżam do Corvary i skręcam w prawo serpentynami w kierunku Passo Gardena (Groedner Joch). Zjeżdżam z szosy jeszcze przed przełęczą i biwakuję na parkingu, znanym mi sprzed lat, kiedy to wprost z niego ruszałem na Brigadę Tridentinę. Tym razem to jednak nie Sella mnie tu przyciąga, mam zamiar następnego dnia wyruszyć w przeciwną stronę. Nastawiam budzik w telefonie i zaszywam się w śpiwór.