napisał(a) Franz » 16.11.2012 15:48
Resztę coraz bardziej deszczowego popołudnia spędzam pod daszkiem kiosku, gdzie mogę spokojnie rozpalić butlę gazową oraz w samochodzie, gdzie mogę posłuchać radia. Upewniam się, że prognozy się nie zmieniły - jutro ma być ładnie, ale zimno.
Planuję trasę na kolejny dzień - łatwą, bez ferrat. Wolę nie ryzykować, nie znając warunków, jakie mnie czekają.
Wieczorem opuszczam to miejsce, wracam szosą do głównej serpentyny między Toblach i Cortiną, gdzie zjeżdżam na drogę gruntową, wiodąca na północ. Nie wiem, jak daleko uda mi się nią zajechać, ale mam zamiar jechać tak długo, jak się da.
O dziwo, kawałek udaje się podjechać; poniżej Ra Stua bramka i zakaz ruchu. OK, tu stanie mój hotel.
- - - - -
Wstaje dzień. Poranek pierońsko zimny - tak samo, jak noc. Deszcz ustał w środku nocy i na niebie rozbłysły gwiazdy. Stąd teraz zamiast piekielnego upału - niebiański mróz.
Próbuję się rozgrzać szybkim marszem w górę doliny.
Stopniowo na szczytach pojawia się słoneczny blask. Może wkrótce i do mnie dotrze wreszcie ciepełko.
Kiedy spojrzę za siebie, dostrzegam dobrych znajomych - Monte Pelmo, Tofany...