Witajcie !
Sam już nie wiem, czy chciałbym jak Wojtek ruszać w góry gdy serce zawoła, czy czekać na nie rok cały planując, marząc, wzdychając ...
Dobrze Wojtkowi
Ale i nam dobrze. Ja już żyję wspomnieniami i w wolnych chwilach przerzucam i obrabiam zdjęcia.
Ty, Mariuszu, odliczasz dni do wyjazdu, mój serdeczny kolega dojechał dziś w okolice Cortiny i wierzy ( wierzymy ! ), że mimo niekorzystnej prognozy uda mu się zrealizować marzenie - zdobyć Króla Dolomitów ...
Pogoda ...
Najważniejsza niewiadoma.
Jednak to niepogodzie zawdzięczam przejście najtrudniejszej jak dotąd ferraty, Sandro Pertini, prowadzącej z Vallunga urwiskiem na halę Stevia. Podejście zaczyna się na 1605 m npm, kończy na 2312 - 700 metrów przewyższenia, z czego 450 metrów pionowej wspinaczki via ferratą.
Tego dnia mieliśmy zdobywać Piz da Lech w masywie Selli. Szczyty i ściany powyżej 2500 metrów oblepione były jednak gęstymi,szarymi chmurami; poniżej widoczność była doskonała i choć od czasu do czasu spadały na ziemię krople deszczu, wiatr dość szybko przeganiał chmury z dolin i osadzał na szczytach. Wybór był jednoznaczny, nie chcieliśmy kolejnego dnia spędzić w dolinach.
O trudności drogi czytałem wcześniej. Oczywiście, obawiałem się o wytrzymałość - i serca i kończyn
Niemniej determinacja spowodowana perspektywą stracenia kolejnego górskiego dnia przeważyła.
Ruszyliśmy - ja, 48 - latek , prowadzący (?
) dzieci kolegi: 15-latkę i 18 -latka i mojego 17 letniego syna .
Jak to powiedziała młodzież - wzięliśmy Wujka ( i Tatę ) na ferratę
Ferrata Sandro Pertini została oprotestowana przez ekologów w związku z wytyczeniem jej w Parku Narodowym, w pobliżu stanowisk orła. Wydaje mi się, że kultura obcowania z górami w Dolomitach stoi na tak wysokim poziomie, że nawet spore ilości wspinaczy nie są w stanie zakłócić równowagi w przyrodzie.
Ażeby stało się zadość prawu, pierwsze kilkanaście metrów ubezpieczeń zostało zdjętych - wspinaczka nabiera wtedy smaczku ( i ciarki na plecach
) , co tylko przydaje się na kolejnych dziesiątkach i setkach metrów.
Niemniej - o ferracie dowiedziałem się z oficjalnej mapy Tabacco nr 5. Ot, wilk syty i owca cała.
Podejście pod ferratę z parkingu przy wylocie doliny Długiej ( Vallunga ) jest krótkie, ale dość ostre, w sam raz na rozgrzewkę. Prowadzą nieliczne kopczyki, zapamiętany opis z internetu i ludzie z kaskami na plecacach
Ubieramy uprząż i masujemy kark, który już zdążył zdrętwieć od ciągłego zadzierania głowy w górę ...
Po co zadzierać - i tak oprócz nieba za dużo nie widać ...
Ruszamy.
Stopień, drugi stopień, chwyt na lewą rękę, prawa szuka chwytu dla siebie.
Chwyt pod lewą, chwyt pod prawą, lewa stopa stoi pewnie - prawa szuka stopnia dla siebie.
I tak wciąż i wciąż i w kółko. Nuda ...
I taki mały wstyd, że choćbyś nawet i chciał być wspinaczem-purystą, to i tak ten stopień to często metalowa klamra, a chwyt - pewna, zawsze obecna obok ciebie stalowa lina. Przyjaciółka ... Chociaż czasem niemiła,odpychająca - i wtedy godzisz się ze skałą i nie przeszkadza, że taka wyślizgana niezliczoną ilością ludzkich dłoni i stóp ...
Coraz wyżej, coraz szybciej ... bije serce i pracuje miech płuc
W głowie fizyka - ile pracy trzeba wykonać, żeby podnieść ......dziesiąt kilogramów o metr w górę wbrew sile grawitacji. Porzucam obliczenia przy próbie wprowadzenia zmiennej wiekowej ! Młodzieży jakby nie dotyczyło prawo ziemskiego przyciągania
Ale i młodzież sapie - ale jak potem mówi - z przejęcia, bo taka to fajna ferrata
Tylko czemu ręce drżą, gdy zbyt długo zastawia się nad kolejnym punktem podparcia na lekko przewieszonym trawersie ? Też z emocji - czy braku doświadczenia ? Oczywiście, że z emocji , A dokładnie - ze szczęścia
Około 250 metrów w pionie za nami. Prawie drugie tyle przed nami. Zaczyna pojawiać się zmęczenie. Ale - skoro Tata i Wujek nie pęka, to i My damy radę. Po drugiej strony zespołu przez głowę przebiega myśl - Chłopie, dasz radę - nie pękaj, dajesz przykład Młodzieży ! I tak pniemy się w górę napędzani odwiecznym
perpetum mobile ambicji
To już ostatnie kilkadziesiąt metrów. Mięśnie stężałe, oddech szybki, serce już dawno wyskoczyło z płucami z klatki piersiowej i czekają na właściciela na górze.
Pionowo w górę. Na małej półeczce pozdrawiają nas włoskim
Salve - Ojciec i Syn.
Syn ,około czterdziestoletni, asekuruje dodatkowo liną swojego, białego jak gołąbek, przeszło siedemdziesięcioletniego Tatę. Starszy Pan uśmiecha się do nas przy omijaniu jego odpoczynkowego stanowiska
i jest wyraźnie ucieszony, że przybyliśmy w Jego Góry z Polski ...
Wstępują w nas nowe siły. W kilka minut kończymy ferratę. Droga wyprowadza na piękną, pochyloną halę Stevia.
Siadamy niedaleko ostatniej kotwy i jedząc i pijąc ( o, to to !!!) czekamy na "naszego" Staruszka.
Są - najpierw wychodzi Syn i powoli wybiera linę, po czym zza urwiska wychyla się biała głowa i prosta postać Ojca. Robimy im zdjęcie z oddali, nie chcąc bezceremonialnie ingerować w Ich radość.
Wracamy w doliny. Zejście jest niezwykle widokowe. Młodzież upewniwszy się, że ich własny "
Staruszek" wrócił do formy, gna na złamanie karku do schroniska, gdzie czekają frytki i cola.
Ja, szanując kolana, idę dostojnym krokiem ...
Gdzie mi się spieszyć ? Jestem co prawda tak zmęczony, że nie mam siły cieszyć się z przejścia ferraty
( odzyskam tę radość po piwie w Baita Juac
), ale wokoło jest tyle piękna.
Chcę się nim napawać jak najdłużej ...
Pozdrawiam