napisał(a) Franz » 04.06.2012 14:00
Rano wita mnie kot, chyba jego miauczenie budzi gospodarza. Wyciągam legitymację uprawniającą do zniżki za nocleg. Pan macha ręką - eee tam, za nocleg nie muszę płacić. Kolejne miłe zaskoczenie! Żegnam się serdecznie; bardzo chciałbym tu kiedyś wrócić. Wychodzę przed budynek - mroczno. Gdzie słońce? - pytam. Pan kręci głową: Nie ma, zaczęła się jesień.
Z rifugio San Marco pnę się stromo na Wielką Przełęcz (forcella Grande). Nie ma rady - wczoraj się schodziło, to dziś trzeba tyleż podejść. Budynek przemiłego schroniska szybko znika w dole pode mną. Widoczność kiepska; a wczoraj było tak pięknie... Spocony osiągam przełęcz. Słyszę za sobą głosy, odwracam głowę - dziś już nie będzie samotności w górach.
Z przełęczy podążam trawersem, okrążając górne piętro doliny San Vito. Wkrótce dochodzi z prawej trasa łącząca biwaki Comici i Slataper. Podchodzę wyżej - mgła gęstnieje: widać na jakieś 20 metrów wokół. Nie tego się spodziewałem po wczorajszej wspaniałej pogodzie. I to w moim ostatnim dniu pobytu w Dolomitach! Cóż - mówię sobie - dobrze, że nie pada. Zawsze trzeba znaleźć coś pozytywnego.
Przerwa na posiłek; mijają mnie dwa dwuosobowe zespoły. Alpiniści w stylu włoskim: lina przełożona przez plecak. Uśmiecham się pod nosem. Pamiętam pierwszą zasadę z czasów moich wspinaczek: lina schowana - żadnego szpanu.
Pokrzepiony, dziarsko ruszam przed siebie; zdążyłem nieco zmarznąć. Już po krótkiej chwili burość wokół mnie zaczyna się zmieniać, jakby... nabierać lekkiego koloru?.. Poprzez mgłę dostrzegam ścianę przede mną, jeszcze blado ale świta nadzieja - może to się rozwieje?