Fatamorgana napisał(a):Z Was to jednak są szczęściarze dolomitowi.
Dwa razy i dwa razy super!
To prawda ... będąc tam "pobytowo" pogoda nam dopisała, a i w czasie wcześniejszych tranzytowych przelotów, zawsze było ładnie.
Chyba wrzesień to dobry termin, choć jak Wojtek wspomina trafiają się "niespodzianki."
plavac napisał(a):"
Tron Boga" majestatyczny - ale i on się obsypuje ...
Trzeba ruszać i zobaczyć zanim całkiem zmieni się z dumnego szczytu w równinę
No tak ... choć dzięki temu, to i dinozaura można wytropić !
nomad napisał(a):Mariusz
Aparat fotograficzny, to niebezpieczna broń w Twoich rękach.
...................................................
Nie lubię przemocy, ale Ty możesz dalej chodzić uzbrojony.
Położyłeś mnie tą serią
(zdjęć)Pozdrawiam.
Jasnowidz !!! ... jak to przewidziałeś ?
Ha ... no to wybierzmy się w takim razie na polowanie !
********************************
Wędrujemy dalej ... i dochodzimy do miejsca gdzie pas łąk miesza się już z pasem lasu.
Trochę ... nawet jeszcze kwitnących roślinek już widzieliśmy ... to znaczy flora zaliczona !
No to czas na faunę !
W pewnym momencie, na drodze biegnącej skrajem lasu spotykamy myśliwych transportujących swoją zdobycz sarnę lub jelonka.
Zdjęć nie robiłem, gdyż do tej działalności człowieka mam mieszane uczucie. Nie znaczy to ... że tak zupełnie potępiam myślistwo (ale mam jakąś awersję) ... mimo że znam, częściowo rozumiem i próbuję akceptować argumentację tego ... nazwijmy hobby. Szczególnie, że na co dzień mieszkamy w miejscu gdzie też się sporo poluje.
No ale widok martwych pięknych zwierząt mi nie odpowiada, a więc i sarenka w takim stanie efektownym modelem dla mnie nie jest.
My szukamy żywych zwierząt i to dzikich ... lub prawie dzikich ... to znaczy prawie dziko, czyli swobodnie się pasących i mających u szyi dzwonki.
Schodząc z góry właśnie tych dzwonków nadsłuchujemy ... !!! ???
... i słychać je ... jednak bardzo słaaaaabiuttttko.
No więc idziemy ... schodzimy ... idziemy ... czasami podchodzimy ... idziemy ... schodzimy ...
... dzwonki coraz wyraźniejsze !
.... schodzimy ... schodzimy .... schodzimy ... ażżżżżż ! ...
...
SĄ
... to znaczy jeden jest ... a właściwie jedna bo to
ONA ...
... ale za chwilkę jest i
ON ...
Przedzierając się przez zarośla, zjeżdżając chwilami prawie na czterech literach ... powiedzmy "schodzimy" jeszcze kawałek i widzimy ich więcej !
No to je znaleźliśmy ... nie nie ... to nie takie "zwykłe" alpejskie ... ale to
"Bos grunniens".
Tak ... tak to himalajskie, tybetańskie
Jaki (Yak) ...
Skąd one tutaj ?
... ano ... to znów sprawka Reinholda Messnera, który na opuszczone pastwiska na zboczach Monte Rite ... te tybetańskie zwierzęta z długimi włosami sprowadził.
O ich istnieniu tutaj ... oczywiście wiedzieliśmy wcześniej, dlatego postanowiliśmy je poszukać.
Tropienie i podchody trochę trwały ... ale jak widać, zakończyły się sukcesem ... było warto.
Zwierzęta te zachowywały się spokojnie, nawet z przyjaznym zainteresowaniem.
Mimo, że podeszliśmy do nich blisko, a właściwie weszliśmy pomiędzy odpoczywające stado ... to zachowywaliśmy się "delikatnie", aby nie zakłócać im sjesty ... a one przyjaźnie ... i z widocznym na pyskach zrozumieniem i wyrozumieniem spoglądały w naszym kierunku.
Gdy nacieszyliśmy oczy tymi egzotycznymi zwierzętami, postanowiliśmy im więcej w sjeście i spokojnym przeżuwaniu, zapewne smakowitych ziół ... nie przeszkadzać.
Wówczas to ... stwierdziliśmy, że w poszukiwaniu
jak z bliska wygląda
Jak , zapędziliśmy się prawie do połowy południowo zachodniej części góry.
Gdy spojrzeliśmy w górę ... to TO ... naprawdę było w górę. !!!
W związku z tym, że jeszcze na górze mieliśmy do zrealizowania kolejny zaplanowany punkt, postanawiamy tam wrócić.
Poza tym auto, było po południowo wschodniej stronie, mieliśmy także w kieszeni bilety na powrotny kurs ze szczytu busem i najważniejsze to to, że nie chcieliśmy jeszcze tej góry opuszczać.
Wracamy do góry !
Wybieramy bardziej skrótową wersję, to znaczy bez trawersowania, mocno pochyłym zboczem ... przecinając kępy niższych krzewów także biegnące zygzakami szlaki ... by czasami wspinać się pomagając sobie rękoma ... czyli "po czterech".
W tej temperaturze (ok. 28 stopni) dało to nam trochę w kość.
Z łomoczącymi sercami i krótkim oddechem, osiągamy ponownie zachodni szczyt M.Rite.
I tu ponownie szerokie ... znane nam już widoki.
Wiem, wiem ... Wam już też znane ... więc nie będę nimi dalej zamęczać.
Szwendamy się po grzbiecie Rite przez jeszcze jakiś czas.
Już tak właściwie bez konkretnego celu, przysiadając to tu-to tam i patrząc to tu-to tam.
W końcu powolutku schodzimy południowym zboczem w kierunku schroniska.
Bo tam właśnie ... mamy do zrealizowania nasz ostatni punkt wycieczki na Monte Rite ... czyli ...