maslinka napisał(a):
nomad napisał(a):
Witajcie, witajcie ! ...
Dzięki ! ...
-----------------------------------------
... no to ruszamy dalej !
Ma się rozumieć, że ramowy plan dwutygodniowego pobytu mieliśmy opracowany już w domu.
Przygotowaliśmy go tak, jak robi to wielu z nas na tym forum.
W związku z tym, że książek o Dolomitach na naszym rynku nie jest za wiele, to powstawał on w zasadzie na podstawie pozyskiwania wiadomości funkcjonujących w Internecie.
Oczywiście jako główny "drogowskaz" służyły nam relacje Wojtka-Franza.
Reszta to przewodniki Dariusza Tkaczyka, a także inne już mniej "fachowe" pozycje, ale także często dostarczające cennych dla nas wskazówek.
Dolomity niby niewielkie ... ale pojemne.
Trzeba było coś wybrać, a z czegoś zrezygnować.
Z uwagi, że to jedyny urlop w czasie roku (mimo, że nie krótki) to postanowiliśmy spędzić go aktywnie
... aczkolwiek ze wszystkimi znamionami rekreacji i odpoczynku.
Zaplanowaliśmy sobie jak najwięcej chodzić, oczywiście tam gdzie nasza fizyczność i psychika pozwoli
... a tam gdzie nie damy rady, a będzie taka możliwość, to skorzystamy z pomocy zdobyczy techniki .
W miesiącach letnich , przed wyjazdem staraliśmy się także poprawiać naszą "zasiedziałą" kondycję.
Pomagały nam w tym pagórkowate tereny i lasy leżące w okolicach naszego stałego meldunku.
Niektórzy z Was wiedzą , że to prawda ... bo ubocznym skutkiem tych naszych treningów były moje "robaczkowe polowania", których efektami straszyłem przez całe lato w dziale "FotoCroClub - dyskusja".
Mimo tych "zapobiegawczych działań", zdawaliśmy sobie jednak sprawę, że Dolomity wymagają większej wprawy.
Atrakcje postanowiliśmy więc dozować sobie rozsądnie. Mimo tego i tak po paru dniach wysiadły mi kolana (na szczęście delikatnie i na dwa dni), a Gosi zaczęły zmieniać kolor paznokcie u stóp.
Ot ... "greenhorny" !
Jesteśmy jednak zadowoleni, że te przypadłości, ani na jotę nie wpłynęły na nasze wycieczkowe plany.
Kolejną rzeczą, która mogła pogmatwać nam realizację zakładanych zamierzeń ... to oczywiście pogoda.
Byliśmy co prawda "sprzętowo" przygotowani na różne jej kaprysy ... tak na deszcze jak i śnieg, spadki temperatury (rękawiczki, szaliki, ciepłe czapki, polary).
... no ale kilkudniowych załamań pogody i deszczy to jednak nie chcieliśmy.
Króciutko przed wyjazdem sprawdzałem długoterminowe prognozy na "ilmeteo" ... były obiecujące. Zapowiadały wysokie temperatury,(w zeszłym roku było chłodniej) ewentualnie ,jak to w Dolomitach, przelotne burze i to tylko na pierwsze dni pobytu, ale na szczęście nie długotrwałe deszcze.
Wieczorem po ogarnięciu bagaży, poznaniu "infrastruktury" i topografii apartamentu , kolacji i wypicia piwa, udaliśmy się miarę o przyzwoitej porze na zasłużony odpoczynek.
W końcu jednak podróż nawet najlepszymi drogami męczy.
Budzimy się ................. w niedzielę !
... i to całkiem wcześnie.
Prognoza pogody dla regionu była następująca:
ciepło +- 28 stopni, parno, w godzinach popołudniowych możliwość burz.
Nieee nooo ... na burzę w apartamencie nie będziemy czekać !
Wówczas na pewno mielibyśmy "chmurne" miny i "burzliwy" nastrój ... a więc nie zrażając się prognozą realizujemy pierwszy punkt ramówki.
Nie przejmując się popołudniem i możliwością burz ... (w końcu ranek był, a i meteorolodzy też się maja prawo mylić)
... to z uwagi na weekendowy dzień i spodziewany najazd weekendowych turystów, wybieramy cel położony trochę bardziej z boku od Cortiny i dolomitowych głównych tras.
Teoretycznie przygotowani (to od teorii), "sprzętowo" spakowani w dwa plecaczki (jeden maleńki, drugi ciut większy)
... po śniadaniu i spokojnej kawie wyruszamy na naszą pierwszą wycieczkę.
W związku z tym, że z Borca di Cadore wszelkie wyprawy w wyższe partie gór biegną mozolnymi i długimi trasami (środek rozległej doliny) nasze wycieczki zawsze rozpoczynaliśmy od jazdy samochodem .
Docieraliśmy zawsze w pobliże "startu" szlaku, czy to opisanego w przewodnikach przez Tkaczyka, czy to pokazanego na mapach "Kompassa".
Nie inaczej było tym razem.
Z Borca di Cadore ruszyliśmy lewą strona doliny na południe, by po siedmiu kilometrach skręcić na prowadzącą najpierw w dół, a potem w górę na przeciwną stronę doliny ... i wąską "tornante" (
serpentyny-agrafki) pokonując passo Ciabiana w kierunku Ciabiana di Cadore.
Pogoda jak na razie zgodna z prognozą.
Mimo ranka już dość ciepło, a na niebie "interesujące" chmury.
Nie padało, ale w powietrzu czuło się dużą wilgotność powietrza.
Jedziemy powoli kompletnie pustą drogą, raz po raz zatrzymując się, by podziwiać z bliska, jeszcze spokojniej i uważniej mijaną okolicę.
Warunki pogodowe tego dnia, na fotograficzny plener to nie są, ale na dokumentowanie tego co po drodze widzieliśmy to i owszem.
To ... to zawsze ... szczególnie, że nie wiadomo, co z pamięcią będzie za lat kilka.
... łany zimowitów.
... regionalną faunę ...
Dalej cały czas krętą drogą przez Zoldo Alto docieramy na przełęcz
Forcella Staulanza (1773 m n.p.m.).
Po przejechani w sumie ok. 40 km jesteśmy na miejscu.
Parkujemy vis a vis schroniska noszącego taką sama nazwę jak passo przez przełęcz, czyli "Rifugio Staulanza".
Nad nami Monte Pelmo ... tym razem od drugiej (zachodniej strony), niż widok z naszego apartamentu.
... jeszcze łyk wody ... i przy okazji mały prysznic !
... i ...
Pozdrawiam.