28. - 09 marca 2012 cz.4
Dojazd do Santa Cristiny Val Gardeny poprowadził nas wspaniała trasą Saslong. Na północnym stoku, śnieg był bardzo nośny a na trasie nie było jak na tę porę dnia zbyt wielu muld. Koniec nartostrady znajduje się tuż przy wjeździe do stacji narciarskiej kolejki podziemnej. Dwukilometrowym tunelem wykutym w skale pod miastem przejeżdżamy w ciągu kilku minut na drugą stronę miasteczka. Kursują dwa zestawy, które gdzieś na środkowym odcinku mijają się. Rzecz dość nietypowa, że tak maleńka miejscowość dorobiła się metra.
Ruszamy w dół szeroka polaną.
Chcemy przejechać sie czarnym Seslongiem
Naszym celem jest Seceda.
Musimy wrócić na Camponoi, wjechaliśmy wcześniej na niewłaściwą trasę
W drodze do Sanata Cristina
W kilku językach mieszkańcy tego pałacu prosili o niezakłócanie spokoju. Teren prywatny.
W dole czeka nas przesiadka do metra.
.
Teraz dwa kilometry kolejką podziemną.
Na Secedę musieliśmy się wdrapywać się, wyciąg wysadził nas kilkadziesiąt metrów poniżej wzniesienia. Z niego rozpościerała się fantastyczna panorama. Nie żałujemy poniesionego wysiłku. Szkoda tylko, że nie zjeżdżamy do Ortisei. Dzisiejsza wyprawa byłaby o co najmniej dziesięć kilometrów dłuższa.
Zjazd powrotny już nie był taki przyjemny. Słońce podgrzało nam śnieg i przedzieraliśmy się przez mocno pomuldzone trasy. W miarę upływu czasu zmęczenie zaczęło nas dopadać. Do hotelu jeszcze kawał drogi a na niej wiele jeszcze przeszkód. Na jedną z nich wpadł kolega jadący tuż przede mną gwałtownie hamując. Wypatrzył napis " happy hour".
- Która godzina? - zapytał zziajany długim i ostrym zjazdem. Wyprzedziliśmy dziewczyny o dobry horyzont.
- Gdzieś wpół do trzeciej.
- To jesteśmy w odpowiednim miejscu o odpowiedniej godzinie. Zatrzymaj dziewczyny a ja coś zamówię do picia.
W takich przypadkach nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Udało nam się spędzić w bardzo uroczym miejscu szczęśliwe pół godzinki w lodowym barze. Oryginalna konstrukcja była z całą pewnością marketingowo strzałem w dziesiątkę. Na pewno przy następnym tutaj pobycie wezmę nazwę Vallongia pod uwagę.
Fermeda, jeden z dłuższych wyciągów, dwa kilometry i 500 metrów do góry.
A to grupa Fermedy.
Na górze sesja zdjęciowa.
Dzięki zmyślnej blaszanej wycinance
można poznać i rozpoznać nazwy wielu szczytów.
A ile do Wrocławia?
Pora wracać.
Niestety południowa pora i wystawa stoków rozmiękczyła i zamuldziła nam drogę.
Na widok takiej reklamy kolega ostro wyhamował
i stanął przy lodowym barze.
Warto usiąść.
Na cztery zamówione Williamsy
otrzymaliśmy osiem flag w kieliszkach
z prądem w tle.
Przyjemnie się siedzi, ale przed nami jeszcze spory dystans do pokonania a dochodzi już trzecia.