Re: Dolny Śląsk i nieco dalej... (Szczawnica i Małe Pieniny
Wracając w Pieniny…
Piątek budzi nas ładnym słońcem

, zapowiadającym niezły upał. Nic to, skwar przetrzymamy, z planowanej wędrówki nie zrezygnujemy. Moczenie ciała w Grajcarku zostawimy innym

, tym którzy jeszcze gnuśnieją w wynajętych pokojach.
A my promenadą pod kolejkę, ale dziś nie jedziemy na Palenicę. Co prawda, jak wszystko będzie OK, będziemy z niej zjeżdżać

. Plan jest bowiem taki, aby przez Homole podejść na grzbiet Małych Pienin i przespacerować się tamtędy nad Szczawnicę, a zejście odpuścić na rzecz wyciągu.
Dlaczego właśnie taki kierunek, a nie rozpoczynający się wjazdem na Palenicę i zejściem przez Homole? No cóż, cały czas nie mam pewności, czy

mój kręgosłup pozwoli mi na cały zaplanowany dystans… Rozpoczęcie od wąwozu, który koniecznie chcemy zobaczyć, daje większe możliwości co do ewentualnego

skrócenia trasy. Może nie aż tak bardzo, żeby zaraz za Homolami zacząć zejście przez Bukowinki ( a może i zjazd wyciągiem

) do Jaworek, ale przynajmniej

na kółeczko z zejściem drogą wiodącą od schroniska pod Durbaszką do szosy w dolinie. W zanadrzu jest jeszcze zejście z grzbietu nieco dalej, żółtym szlakiem do Szlachtowej… Czas pokaże, czy któryś z krótszych wariantów będzie konieczny.
A na razie, od dolnej stacji kolejki podchodzimy po schodkach do głównej ulicy, gdzie znajduje się przystanek busików jeżdżących do Jaworek

. Kursują mniej więcej co 15 – 20 minut, na ten właśnie odjeżdżający nie załapujemy się, bo jest wypełniony na maksa. Czyli jednak nie wszyscy jeszcze śpią

, a można nawet stwierdzić, ze to właśnie my

guzdrałyśmy się. No ale nie ma się czym przejmować, dopiero minęła 9:30, przed nami długi dzień

, zdążymy przejeść zaplanowaną trasę, nawet wlokąc się bardziej, niż tempem emeryckim.
Na dworze skwar już daje się we znaki, więc od razu wsiadamy do już czekającego następnego busika, w nim jest znacznie chłodniej

i lepiej tam właśnie przeczekać 15 minut do planowanego odjazdu. Zwłaszcza, że możemy zająć miejsca siedzące, które skończą się lada moment. Kilka minut przed odjazdem, bus jest już tak załadowany, ze i z miejscami stojącymi jest problem… Ale niewielki, bo przecież
Jaworki są oddalone od Szczawnicy tylko kilka kilometrów. Tyle da się przeżyć nawet

w jeszcze większym ścisku (no bo na przystankach po drodze dosiadają kolejni pasażerowie).
Do centrum Jaworek nie jedziemy (przydałaby się wprawdzie poranna kawka, ale co tam!), wysiadamy na przystanku tuz przy wejściu do wąwozu, przy takiej oto kapliczce.
Przy wejściu do
wąwozu Homole jest drewniana budka, gdzie w sezonie ponoć trzeba uiścić opłatę za wstęp, ale dziś nikt jej nie chce…
Zdjęć z wąwozu nie mam dużo, gdyż o tej godzinie oświetlenie stromych ścian, jak również malowniczych kaskad na potoku Kamionka, jakoś nie było przyjazne dla mojego aparaciku.
No a potem… wąwóz

skończył się stanowczo za szybko!
Szczerze mówiąc, byłam trochę zawiedziona, bo nastawiałam się na o wiele atrakcyjniejszy cud natury. Jak dla mnie, o wiele ciekawszym „kaskadowo-mostkowym” szlakiem jest chociażby ten wiodący doliną Białej Opawy w Jesionikach, na dodatek znacznie bliższej Wrocławia, więc mogę tamtędy wędrować o różnych porach roku, o ile się ( i mojego małżonka) zmobilizuję. No ale będąc w Pieninach, Homole chociaż raz

zobaczyć wypada.