Skoro nasza miejscówka znajduje się tuż przy jeziorze, dawniej (gdy były nie tylko chęci, ale i siły ) sporo wakacyjnego czasu spędzaliśmy na wodzie. Były takie lata, gdy do dyspozycji mieliśmy aż trzy łódki: żaglówka samodzielnie wykonana przez Kapitana (znanego już Wam chociażby z moich rejsowych relacji po Jadranie czy Cykladach), kupiony na spółę i nieco odświeżony stary Orion (tego na wakacje my przyciągaliśmy) oraz wiekowy hornet Romana. Gdy nasze potomstwo miało niewiele lat (a więc w czasach aparatów nie-cyfrowych), dysponowaliśmy jeszcze jachcikiem optymist.
Oprócz tego były dwie deski surfingowe (czasami ktoś przywoził trzecią), pierwotnie wykorzystywane w celu do tego odpowiednim. Potem została tylko ”krowa”, używana już bez żagielka, w celach ratunkowych dla pływadełek na baterie, które odpłynęły za daleko i nie słuchały sterującego. Czasem pojawiał się też jakiś dmuchany kajak czy ponton… Od biedy, niekiedy wystarczał dmuchany materac.
2004: