Idziemy jeszcze z Kapitanem poszukać jakiegoś biura obsługi portu bo chcielibyśmy zapłacić za postój.
Znajdujemy biuro ale urzędujący tam mężczyzna nie chce od nas pieniędzy.
Mówi, że wieczorem przez port przejdzie blondynka i zbierze opłatę od wszystkich.
Ok, w takim razie już na spokojnie wracamy do siebie.
Ktoś najwyraźniej ma chęć na wizytę na pokładzie ale nic z tego.
Podglądamy ptaki wędrujące po dachach.
Nasze córy w uliczce biegnącej od naszego jachtu do miasta usłyszały śpiew.
Pobiegły sprawdzić a tam kolorowy ptaszek wyśpiewuje swoje trele.
Szkoda mi ptaszyny bo ma złe żerdki – plastikowe zamiast drewnianych i na dodatek za wąskie.
Ptaszek nie może zdzierać sobie pazurków i widać, że ma za długie.
Ale śpiewa przepięknie.
Po jakimś czasie przychodzi rzeczona blondynka.
Uiszczamy opłatę za port – 20 euro.
Kupujemy również kartę na wodę i prąd.
Z prądu nie korzystamy, nie jest nam potrzebny.
Uzupełniamy tylko zapasy wody.
Nareszcie możemy się wykąpać, umyć włosy.
Od razu człowiek lepiej się czuje.
A tam co za zebranie pod drzwiami?
Idziemy poszukać sklepu – skończył nam się jogurt grecki, trzeba uzupełnić zapas.
I coś do picia dla dziewczyn.
Jest sklep.
A nawet dwa – po dwóch stronach ulicy.
Zakupy dostarczone na pokład.
A co to za olbrzym wyleguje się na kanapie???
Taki miejscowy obrazek.