Re: Dlaczego wracam do Chorwacji?
napisał(a) Emily » 15.04.2013 23:12
Dziękuję Wszystkim za słowa zachęty:) Trudno mi znaleźć czas na napisanie czegoś ale postaram się zawsze wynaleźć chwilę wieczorem:) Skończyliśmy zatem na kempingu Zelena Laguna i Porec. Tak się składa, że mam niezwykły sentyment do tych miejsc. Spędziłam tam pierwsze lata swoich młodzieńczych, szalonych i totalnie beztroskich wypraw, poznałam niesamowitych ludzi i pierwsze uroki obozowania:) Jedyną rzeczą, która mi ogromnie przeszkadza to mój niepokonany jak odtąd a odwieczny strach przed wężami... Nie wyobrażacie sobie nawet, jak taka fobia utrudnia życie... W dzieciństwie mieszkałam na wsi i od czasu do czasu przebiegł gdzieś zaskroniec, coś gadopodobnego leżało w stanie rozjechanym na ulicy czy też wypełzło na leśnej dróżce podczas zbierania grzybów z wujostwem... I stało się. Strach wygrał. Przestałam chodzić do lasu, po górach chodzę tylko jesienią i zawsze patrzę pod nogi...A na kempingu? Obowiązują wszelkie środki ostrożności.... Latarki, świece, szczelnie zamykany namiot (wcześniej dokładnie sprawdzany przez biednego Marcina...)
Apartament nie jest z tej procedury zwolniony.....Na Korculi byliśmy na kempingu Kalac , który wyglądał dość dziko- wszędzie skałki, kamyki, odosobnione miejsca, latarnie w nocy nie świeciły więc zazwyczaj było bardzo, bardzo ciemno... Spędziliśmy tam trzy lub cztery noce ale dla mnie były to noce bezsenne.... Czuwałam:(
W każdym bądź razie życie na kempingu ma wiele zalet- nawet wspólne zmywanie naczyń z Włoszką, która właśnie na obiad przygotowała przepyszne spaghetti jest oczarowującym spotkaniem...Ludzie zazwyczaj sobie pomagają i szybko nawiązują się znajomości. Znacznie szybciej niż na apartamentach (chociaż każda forma noclegu ma swoje dobre strony). A to zabraknie gazu, auto nie chce zapalić, ktoś o coś pyta, ktoś czegoś szuka... W ten sposób poznaliśmy wiele rodzin. Z rodziną niemiecką spędziliśmy wiele uroczych wieczorów. Innym razem spotkaliśmy singla- Niemca, który bardzo się do nas przykleił i wszędzie chodził z nami. Dziwny osobnik to był. Na dyskotekę wybrał się z torebką żelków (żadne piwo czy inny trunek ale żelki - takie dla dzieci). Na plaży przykrywał się szczelnie ręcznikiem żeby czasem się nie opalić a gdy wybieraliśmy się do Plitvic obraził się, że nie chcieliśmy jechać jego autem (niemieckie zawsze znaczy lepsze). Absolutnie nie mieliśmy zamiaru go urazić, nawet nie pomyśleliśmy o tym, po prostu automatycznie zaczęliśmy pakować nasz wysłużony Citroen ... Ostatecznie pomysł Plitvic został zaniechany:( Podczas jednego z pobytów mieszkaliśmy obok starszej duńskiej pary, którzy byli wyjątkowo sympatyczni- pamiętam pogawędki przy porannej krzątaninie.. Nawet pożyczali nam rowery... Nie wspominając o licznych spotkaniach z rodakami: młoda para studentów, którzy jeździli po Włoszech i Chorwacji przez dwa miesiące, pracując ( w termosach serwowali kawę i herbatę na plażach) , łapiąc stopa i obozując na kempingu za "free" w najlepszym dostępnym miejscu, o którym my tylko moglismy pomarzyć; rodziny opowiadające różne ciekawe historie z własnych podróży, małżeństwo z Wiednia, od którego dowiedziałam się jak wygląda życie na austriackiej ziemi itd. Te rozmowy do późnych godzin, wrażenia i doświadczenia innych fantastycznych ludzi, których poznałam są bezcenne.... I chyba to jest największym atutem podróżowania...Nie zapomnę szczególnie znajomości z portugalskiego kempingu na Algarve. Pewnego dnia rozbiła się w pobliżu naszego namiotu rodzina ze Ślaska... Pod wpływem ich opowieści, zachorowaliśmy na Sycylię. I plan się ziścił. Przekonali nas do Egiptu i przestrzegli przed "klatwą Faraona" i co najważniejsze nakazali poszerzenie chorwackiego kanonu o Dalmację... I udało się. Wybudowano autostradę i ruszyliśmy... Ach, te moje strachy.. Kolejny to wysokości i kręte drogi nad urwiskami:(Hvar mnie przeraża... Ale wracając do kempingów... Mają one nieodparty czar...Taka odmiana od tych czterech ścian w bloku gdzie praktykuję tę moją codzienność... A propo codzienności...Czas zmrużyć oczy-jutro kolejny pracowity dzień. Do kolejnego spotkania